Forum www.darkhunterfans.fora.pl Strona Główna
Autor Wiadomość
<    Opowiadania   ~   Zagubieni
Mikka
PostWysłany: Pon 23:40 , 30 Sty 2012 
Abadonna

Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Płeć: Łowczyni


Heh, skoro tigri zaczęłą, to może też coś wrzucę Smile Jak już wspominałam, podczas ostatniego przeglądania kompa trafiłam na moje stare opowiadania. Jak się okazuje, nadal mi sie całkiem podobają Smile Ta historia powstała w czasie jakieś bezsennej nocy, jeśli dobrze pamiętam. Jak na razie ma 10 rozdziałów. Na razie wrzucę pierwsz, jak się ktoś zainteresuje, to powrzucam więcej.


********

Prolog

Czy zdarzyło wam się kiedyś obudzić z przeczuciem, że ten właśnie dzień zmieni całe wasze życie? Z delikatnie mrowiącą skórą, lekkim dreszczem niepokoju, radosnym przeświadczeniem, że o tak, to właśnie ten dzień wszystko zmieni!
Mnie zdarzało się to już wielokrotnie i przeważnie kończyło się tym, że owy dzień w niczym nie różnił się od innych.
A wiecie na czym polega żart?
Tego dnia, który zmienił całe moje życie, nie miałam tego przeczucia.
Ale zacznijmy od początku, bo sama nigdy nie lubiłam gdy ktokolwiek opowiadał mi historie od końca. Znacie to? Ktoś zaczyna od zakończenia i już was nie interesuje to jak to wszystko się zaczęło.
A mogę was zapewnić, że moja historia jest ciekawa.
Zresztą… Oceńcie sami.

Rozdział 1
Początki są najtrudniejsze.
Nie wiem kiedy to usłyszałam po raz pierwszy, ale ten kto tak twierdził musiał mieć dziwne życie.
Początek mojej historii jest nadzwyczaj prosty.
Chociaż chyba najpierw powinnam się przedstawić, prawda? Widzicie to jest ten problem z opisywaniem czegoś, co jest dla was ważne. Dlaczego? Bo masz ochotę opisać wszystko naraz i wrażenie że cały czas coś opuszczasz. I są to oczywiście detale, które wydają się mniej ważne, a jednocześnie sprawiają, że ich brak czyni historię niezrozumiałą lub wybrakowaną.
No, ale znów odchodzę od tematu. A więc nazywam się Roxy Quinn, a właściwie to Roxanne, ale nazwijcie mnie tak, a najprawdopodobniej puszczą mi nerwy. Może i nie jest to najgorsze imię, ale zawsze wydawało mi się odrobinę pretensjonalne. Myślę, że tyle na razie starczy, mam wrażenie, że później jeszcze zdążycie się wszystkiego o mnie dowiedzieć.
No więc wyobraźcie to sobie: niewielka wieś, piękne widoki, dookoła nic tylko lasy i pola, tylko gdzieniegdzie widok owy psuty był przez niezbyt urocze domki. Silentville. Muszę przyznać, że uroczo brzmiąca nazwa i bardzo adekwatna, bo naprawdę jest tu cicho.
Tam właśnie mieszkam.
Niejednokrotnie wracając ze szkoły, ze słuchawkami na uszach i grzmiącą muzyką w głowie, zastanawiałam się czemu ludzie budują takie brzydkie domy. Może nie wszystkie, ale te akurat domy, które mijałam w drodze z przystanku zawsze wydawały mi się wyjątkowo ponure. Szare, kwadratowe budowle, rzadko kiedy urozmaicone czymś takim jak balkon czy taras. Po prostu koszmar architekta.
Ale pewnie was to nie interesuje, prawda?
A więc wróćmy do tego dnia, który wszystko zmienił.
Tego samego dnia, wieczorem, głowiłam się nad tym, dlaczego nie zwróciłam uwagi na to, że coś jest nie tak. Może byłam oszołomiona, nie wiem do tej pory, ale szłam tą samą burą ulicą co zawsze i po prostu nie zauważyłam, że coś nie gra. Nie żeby to pomogło mi zrozumieć cokolwiek z tego co miało się wydarzyć… Ups, znów zaczynam od końca. Wybaczcie, ale opowiadanie nigdy nie było moją mocną stroną, zawsze wolałam słuchać.
Więc… Wracałam do domu i nic, przynajmniej dla mnie, nie wskazywało na to, że coś jest nie tak. Trochę wirowało mi w głowie, więc nie zastanawiałam się dlaczego też mijający mnie ludzie, których znałam od dziecka, nagle stają jak wryci, gdy zauważają moją twarz.
Bo widzicie sądziłam, że powinien być poranek. Byłam święcie przekonana, że dopiero co wyszłam z domu do szkoły, a to że się wracałam nie było dziwne, bo z moim zapominalstwem była to norma. Tylko, że nie mogłam sobie przypomnieć czego zapomniałam.
Nie mogłam też zrozumieć, dlaczego jestem sama. Może to zabawne, ale zawsze – bez względu na okoliczności – chodziłam do szkoły z moją siostrą, Jess. Mogłyśmy mieć po osiemnaście lat, ale nadal wszystko robiłyśmy razem, w końcu byłyśmy bliźniaczkami. Zawsze żartowałyśmy, że chociaż wyglądamy tak samo, to mamy tak odmienne charaktery jak tylko się da, by jedna drugą uzupełniała. I mimo, że wielu z tego kpiło – zawsze wszystko robiłyśmy razem.
Nie byłam zdenerwowana. Właściwie to trochę oszołomiona i dziwnie zmęczona. Plecak strasznie mi ciążył, chociaż nie mogłam sobie przypomnieć czy wkładałam do niego coś ciężkiego. Marzyłam tylko o tym, by znaleźć się w domu, paść na łóżko i mieć z głowy ten dzień.
Widzicie, moim zdaniem, tak to właśnie jest z początkami. Po prostu człowiek nie zdaje sobie sprawy, że coś się zaczyna.
***
Gdy moja matka otworzyła przede mną drzwi naszego domu, nabrałam ochoty by się roześmiać, tak komiczną miała minę. Myślę, że całkowity szok na jej twarzy powinien mnie zaniepokoić, że chyba byłam na to zbyt zmęczona. Chciałam tylko znaleźć się we własnym łóżku i zastanawiałam się jak wykręcić się od ponownego ruszenia do szkoły. Boże, byłam taka zmęczona.
- Chyba czegoś zapomniałam – odezwałam się w przedłużającej się ciszy i uśmiechnęłam niepewnie.
To co zdarzyło się później sprawiło, że w końcu dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Bo widzicie moja mama się rozpłakała. Ta twarda kobieta, która po śmierci naszego ojca, robiła wszystko by wychować mnie i Jess najlepiej jak potrafiła, stała tam patrząc na mnie, a łzy płynęły jej po twarzy.
To sprawiło, że nagle zaczęłam się denerwować.
Poruszenie za jej plecami zwróciło moją uwagę. Na progu mojego pokoju stała Jess, moje lustrzane odbicie, a na jej twarzy radość zlewała się z wściekłością.
Teraz przypomniałam sobie, że poszłam sama do szkoły, bo Jess złapało paskudne przeziębienie. To było zadziwiające, bo obie rzadko chorowałyśmy, a jeśli nawet to tylko jednocześnie. Kolejny powód do żartów w naszej małej rodzinie.
Nagle sama poczułam złość, bo byłam taka zmęczona i skołowana, a ona stała tam i wcale nie wyglądała jakby coś jej dolegało.
- Wcale nie wyglądasz na chorą – powiedziałam z wyrzutem, dziwiąc się własnemu zachrypniętemu głosowi. Czyżbym sama też się przeziębiła i nie zauważyła tego wcześniej? Może dlatego byłam taka zmęczona?
Podeszła do mnie i chwyciła mnie za ramiona. Przybliżyła swoją wykrzywioną złością twarz do mojej i przez chwilę po prostu stała tak, przyglądając się mi.
- Możesz mi łaskawie powiedzieć – niemal to wywarczała. – Gdzieś ty się, do cholery, podziewała przez ostatni miesiąc?!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Furtka
PostWysłany: Pią 23:47 , 10 Lut 2012 
Giermek

Dołączył: 24 Sty 2012
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Łowczyni


Mikka Mikka gdybym Ciebie nie lubiła to mogłabym powiedzieć że aż zawiść mnie zżera.
Nie za dużo na jedną osobę? Nie dość że prowadzisz stronę która naprawde fajnie wygląda, masz fajny gust co do książek no i świetnie tłumaczysz. A teraz to!!!! Nie za dużo talentu na jedną osobę??

I się pytam.... gdzie reszta? ... gdzie reszta??


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Furtka dnia Pią 23:48 , 10 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
PostWysłany: Sob 12:20 , 11 Lut 2012 
Abadonna

Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Płeć: Łowczyni


Jeszcze rysuję, wyszywam i parę pomniejszych rzeczy XD Szczerze mówiąc, to zawsze się nabijałam, że mam talenty w każdym kierunku, tylko że każdy niedopracowany XD Albo może po prostu jestem zbyt leniwa... [gdyby zapytać moją mamę, zgodziłaby sie z tym ostatnim XD]. Dooobra, ale dość bredni, to wrzucać dalszą część? Może nawet w końcu sie pokuszę i to skończę XD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Furtka
PostWysłany: Sob 12:43 , 11 Lut 2012 
Giermek

Dołączył: 24 Sty 2012
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Łowczyni


Wrzucaj...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
PostWysłany: Sob 13:04 , 11 Lut 2012 
Abadonna

Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Płeć: Łowczyni


Rozdział 2


O tym co działo się później wystarczy powiedzieć, że nie obyło się bez krzyków i oskarżeń. Jeśli chodzi o temperament nasza mała rodzina nigdy nie cierpiała na żadne braki.
Na początku myślałam, że żartują. Byłam tego pewna. Według nich miesiąc temu wyszłam z domu do szkoły i do dziś więcej mnie nie widziały. To musiał być żart, prawda? Przecież nie można zniknąć na miesiąc i nie mieć o tym pojęcia! W końcu dotarło do mnie, że to nie żarty.
Chcecie wiedzieć co mnie przekonało?
Był to mój wygląd.
Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, był mój strój. Dopiero teraz zrozumiałam dziwne spojrzenia, które ludzie rzucali mi na ulicy. Byłam ubrana w czarne, skórzane spodnie, których nogawki od biodra do stopy były połączone od zewnętrznej strony czymś w rodzaju rzemienia. Na nogach miałam długie, również skórzane buty, sięgające kolan. Powyżej pasa miałam na sobie coś w rodzaju tuniki, czarnej i bez rękawów. A moje nadgarstki oplatała cała masa rzemieni.
Co to miało być, do diabła?
Gdy tylko się zorientowałam jak dziwacznie jestem ubrana, zrzuciłam ciężki plecak, całkiem o nim zapominając i rzuciłam się do lustra. To pokazało mi dlaczego Jess patrzyła na mnie z takim zdziwieniem.
Nie zrozumcie mnie źle, na mojej twarzy nie zaszły wielkie zmiany. Była może trochę szczuplejsza, co sprawiało że zielone oczy wydawały się zajmować na niej więcej miejsca. Ciemne brwi i rzęsy nadal były na swoim miejscu, tak samo jak lekko zadarty nos i ciut za szerokie usta. Nadal byłyśmy z Jess identyczne, co stanowiło pewną pociechę.
No, identyczne, jeśli nie liczyć pewnego detalu.
Z niedowierzaniem sięgnęłam do tyłu i chwyciłam długi, kruczoczarny warkocz. Przyciągnęłam go do swojej twarzy, wpatrując się w niego ze zdumieniem, niemal studiując strukturę każdego pojedynczego włosa, jakby to mogło wyjaśnić skąd, do diabła, on się wziął.
I nie chodzi o sam warkocz, bo zawsze miałam długie włosy, czując dziwną awersję do ścinania ich. Problem tkwił w tym, że jeszcze niedawno, tak jak Jessica, miałam jasnobrązowe włosy i to sporo krótsze.
Krokiem lunatyczki weszłam do swojego pokoju i opadłam na łóżko z ciężkim westchnieniem. Moja mama usiadła obok i mocno chwyciła mnie za rękę, jakby bała się, że znów jej zniknę. Jess siadła naprzeciw na moim obrotowym krześle i przyglądała mi się z niedowierzaniem.
- Chcesz mi wmówić, Roxy, że zniknęłaś na miesiąc i nawet o tym nie wiedziałaś?
Westchnęłam z bezgranicznym zmęczeniem.
- Nic ci nie chcę wmówić. Tylko, że naprawdę nie mam pojęcia o co chodzi. Według mnie wyszłam z domu dziś rano, po czym nagle wracam się i wy twierdzicie, że nie było mnie miesiąc. Do tego mój wygląd najwyraźniej wskazuje, że to wy macie rację. Ale jestem zbyt zmęczona, by się teraz tym zajmować. Czy możemy to przełożyć na jutro?
- Chyba sobie żartujesz… - syknęła Jess.
- Jessica! – uciszyła ją matka. Spojrzała mi w twarz ze współczuciem, ale to tylko sprawiło, że poczułam się jeszcze gorzej. Jezu, jeśli nie było mnie miesiąc, to co ona musiała przechodzić? Odwróciła się i spojrzała ostro na moją bliźniaczkę. – Nie traktuj siostry jak wroga. Nie widzisz jaka jest zmęczona? Będzie czas by to wszystko wyjaśnić – to stwierdzenie zabrzmiało raczej jak pytanie.
Uśmiechnęłam się słabo, choć miałam nadzieję, że uspokajająco. Byłam taka zmęczona.
- Nigdzie się nie wybieram.
Jess ucichła, mimo że nadal rzucała mi nieprzyjazne spojrzenia. Mama wyszła, mówiąc że przygotuje mi coś ciepłego do picia. Byłam jej za to wdzięczna, chociaż jedyne na co miałam ochotę to paść na łóżko i stracić przytomność.
Ignorując siostrę zdjęłam buty i wstałam, odwracając się od niej i ściągając przez głowę tę dziwną tunikę. Chciałam jak najszybciej założyć swoje ubrania, by bardziej poczuć się sobą.
Usłyszałam jak Jess ze świstem wciągnęła powietrze.
- Co ty, u licha, masz na plecach?
Zaskoczona, obróciłam głowę na tyle na ile było to możliwe i obejrzałam własne plecy. Wzdłuż kręgosłupa widniało sześć dziwnych liter, układających się w jakiś niezrozumiały napis.
Gdy to zobaczyłam, nagle oszołomił mnie straszliwy ból głowy, jakby ktoś znienacka postanowił walnąć mnie w potylicę i w końcu spełniło się moje życzenie.
Straciłam przytomność.

Boli, tak strasznie boli. Czuję się, jakbym przechodziła najgorszego kaca w życiu. Głowa pulsuje w rytm mojego szybko bijącego serca. Żołądek podjeżdża do gardła i cofa się, jakby nie mógł się zdecydować czy chce ze mną zostać czy nie. Leżę na plecach, nie mogąc się ruszyć, nawet mimo tego, że czuję pod sobą plecak. Mam zamknięte oczy, pod powiekami pulsują światła, zdając się prowokować mój żołądek do silniejszego wywracania.
Nagle czuję poruszenie w pobliżu, ktoś się nade mną pochyla, chłodna dłoń dotyka mojego policzka, przynosząc ulgę.
- Nie ruszaj się, to zaraz przejdzie – aksamitny głos dobiega z bliska, zatroskany.
- Dobij mnie – udało mi się wycharczeć i mówiąc te słowa, pierwszy raz w życiu naprawdę tego chcę.
Lekki śmiech. Piękny dźwięk. Ale co z tego skoro świat nagle postanowił mnie zmiażdżyć? Tak boli… Jęczę i jedyne czego pragnę, to by ten ból się skończył.
- Ciii – miękki szept. – Zaraz przejdzie, wiem, bo przed chwilą czułem to samo. Już za chwilę to się skończy.
I ma rację. W jednej sekundzie ból mija, jakby nigdy go nie było, jakby jeszcze przed chwilą nie zdegradował mnie do małego kłębka cierpienia.
Zszokowana, otwieram szeroko oczy. I wtedy już wiem dlaczego ból się skończył. Umarłam.
Nade mną pochyla się anioł. Ogromne białe skrzydła przysłaniają słońce. Przepiękna twarz, okolona czarnymi włosami i czarne oczy, równie piękne co cała reszta. Mocna szczęka i prosty nos, wąskie wargi krzywiące się w lekkim grymasie. Patrzy na mnie w skupieniu, zmartwiony.
Oszołomiona, wyciągam rękę, jednocześnie bojąc się, że nagle zniknie i nie dam rady dotknąć tego piękna.
- Piękny… - szepczę.
Nagle odchyla głowę w tył i zaczyna się śmiać, ale śmiech ten wcale nie brzmi radośnie. Równie nagle cichnie, znów patrzy na mnie, marszczy czarne brwi, a jego oczy są pełne współczucia.
- Witaj w swoim najgorszym koszmarze.


Rozdział 3
Ocuciło mnie mocne uderzenie w twarz i zobaczyłam nad sobą zaniepokojoną Jessicę. Patrzyła na mnie jakby wyrosła mi druga głowa, co byłoby dość zabawne gdyby nie fakt, że w tyle mojej czaszki pulsował ból.
Podniosłam się rozważając dziwny sen. Nawet przez chwilę zastanawiałam się czy to nie wspomnienie, ale litości, skrzydlaty facet? Jeśli to było wspomnienie, to chyba musiałam spędzić ten miesiąc notorycznie zaćpana. Zresztą nikt nie może być aż tak urodziwy, prawda?
- Co ci jest? Wystraszyłaś mnie – odezwała się Jess i głos rzeczywiście lekko jej drżał.
- Już wszystko okej – wymamrotałam, znów siadając na łóżku. Oparłam łokcie na kolanach i ścisnęłam dłońmi skronie. – Kaeshaem, skurwielu, ależ mnie boli głowa.
- Co?
Poderwałam głowę i spojrzałam na nią ze zdumieniem. Co ja właśnie powiedziałam?
- Chyba rzeczywiście powinnaś się przespać – powiedziała niepewnie. Patrząc na nią stwierdziłam, że już nie wygląda na wrogą, a tylko przestraszoną.
Super, najpierw znikam na miesiąc, nie mając o tym pojęcia, potem wracam i mało nie przyprawiam matki o zawał, a teraz jeszcze straszę własną bliźniaczkę.
To naprawdę cudowny dzień.
Nagle coś sobie przypomniałam i szybko odwróciłam głowę, oglądając własne plecy. Poczułam nawet pewne rozczarowanie, gdy stwierdziłam, że dziwny tatuaż nie jest wytworem przemęczonego mózgu.
Składający się z sześciu dziwnych liter napis, którego nie rozumiałam, a jednocześnie miałam dziwne przeczucie, że powinnam go znać.
Potarłam twarz dłońmi. Jezu, naprawdę byłam na to wszystko zbyt zmęczona. Może jak prześpię parę godzin to wszystko nabierze sensu? I przestanie mi tak dudnić w czaszce?
Wstałam i lekko się zachwiałam. Jess natychmiast doskoczyła i mnie podtrzymała. Trzeba jej przyznać, że mimo, że jest na mnie wściekła, przynajmniej nie pozwoli mi rozbić sobie łba.
- Wybierasz się gdzieś? – zapytała dość żartobliwie.
Uśmiechnęłam się do niej i przez chwilę czułam się naprawdę dobrze.
Bo widzicie, cokolwiek się ze mną działo, gdziekolwiek byłam, miałam silne przeczucie, że bardzo brakowało mi Jessiki, tej drugiej połowy mnie.
- Tylko do łazienki – odetchnęłam głębiej. – O ile dam radę.
Wiem, że to było żałosne wymuszanie współczucia, ale hej! Nigdy nie pozwolę, żeby źle pojęta duma rozdzieliła mnie z moją siostrą.
Zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem i pokręciła głową z dezaprobatą.
- Wyglądasz jak śmierć na chorągwi. Chodź, pomogę ci – podparła mnie z jednej strony i zaprowadziła do łazienki. Tam posadziła mnie na brzegu wanny i wyszła.
Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi uśmiechnęłam się do siebie wesoło i trochę kpiąco. Ta sama stara Jess. Zawsze skłonna wybaczyć mi wszelkie szaleństwa, jeśli tylko pokażę jej, że jest mi potrzebna.
Z naszej dwójki to ja zawsze byłam bardziej egoistyczna i nieobliczalna. A Jessica zawsze starała się mnie chronić, nawet przede mną. Nie zrozumcie mnie źle, oddałabym za nią duszę nawet przez chwilę się nie zastanawiając, ale też nie miałam wielkich oporów do wykorzystywania jej słabości do mnie, żeby nas pogodzić, gdy była na mnie wściekła.
W końcu w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone, a ja bardzo kochałam moją siostrę.
Bo wiecie, zawsze wiedziałam, że na mój charakter największy wpływ miała śmierć mojego ojca. Zginął w wypadku, gdy miałyśmy z Jess po osiem lat i nie pamiętam go za dobrze. W każdym razie nasza mama kiedyś nam powiedziała, że to od tamtej pory zagięłam parol na swoją siostrę i na nią, wszelkim środkami dążąc do uzależnienia ich od siebie.
Gdy to usłyszałam udawałam, że nie mam pojęcia o co jej chodzi i było mi głupio, że tak łatwo mnie przejrzała, ale wiedziałam również że to prawda. Śmierć taty była tak głupio przypadkowa i bezsensowna, że bardzo mnie przestraszyła. Od tamtej pory z ogromną determinacją i wszelkimi środkami, dość egoistycznie, dążyłam do tego by jak najbardziej przywiązać do siebie Jess i mamę, żeby im czasem do głów nie przyszło kiedykolwiek mnie zostawić.
Dopiero trzy lata temu zaczęło do mnie docierać, że obie mnie kochają i nie zostawią, choćby nie wiem co i zaczęłam sobie odpuszczać, pozwalając Jess odzyskać niezależność. Na początku obie czułyśmy się zagubione, ale w końcu zaczęłyśmy się z tym oswajać. Wkrótce każda z nas zaczęła odkrywać uroki i niebezpieczeństwa osobnego życia. Nadal wiele rzeczy robiłyśmy razem, ale zaczęłyśmy też mieć różnych przyjaciół.
I tu zaczęły się schody.
Widzicie, podczas gdy Jess była bardzo lubiana ze względu na sympatyczny charakter, odrobinę uległości w stosunku do innych i serdeczność, ja nie mogłam się odnaleźć.
Zawsze żartowałam, że nie mam wielu znajomych, bo ludzie nie potrafią się poznać na mojej fascynującej osobowości ale prawda była taka, że mało kto był w stanie ze mną wytrzymać. Jestem zaborczą, nieobliczalną i mocno irytującą jednostką. Od swoich przyjaciół wymagam takiego samego zaangażowania, jakie sama pakuję w znajomość i chociaż może się to niektórym wydawać dość niskimi wymogami, rzeczywistość wygląda tak, że mało kto jest w stanie im sprostać. A jeśli nawet, często potem żałują, bo podobnie jak w przypadku Jess, nie mam absolutnie żadnych oporów w dążeniu do zatrzymania przy sobie osoby, na której zacznie mi zależeć.
Kiedyś moja najlepsza przyjaciółka – Tasha - zażartowała, że jak w końcu się zakocham to będzie to regularna bitwa.
No właśnie, mówiłam już, że jeszcze nigdy nie byłam naprawdę zakochana? Mam chłopaka, oczywiście (a przynajmniej miałam miesiąc temu), ale mój związek z Nathanem był raczej podyktowanym moim postanowieniem, że w końcu na to pora. Mało to romantyczne, ale prawda jest taka, że nie oczekuję od życia żadnej romantyki. Starczy, że widziałam jak mama cierpiała po śmierci taty.
Nathan zresztą też nie wydawał się cierpieć z wielkiej miłości do mnie. Po prostu było nam ze sobą dobrze i wygodnie. Znam związki, gdzie nawet czegoś takiego nie ma, więc nie mam zamiaru narzekać.
Odetchnęłam głębiej i wstałam, zadowolona, gdy nie zakręciło mi się w głowie. Podeszłam do umywalki i ochlapałam twarz zimną wodą. Od razu poczułam się lepiej. Potem uniosłam głowę i spojrzałam w lustro.
Nagle krzyknęłam i odskoczyłam do tyłu, omal nie wpadając do wanny znajdującej się za moimi plecami. Drzwi się otworzyły i wbiegła Jessica, która najwyraźniej czekała na mnie na zewnątrz. Spojrzałam na nią wielkimi oczyma, zbyt zszokowana, by cokolwiek powiedzieć.
Patrząc mi w oczy, wciągnęła głęboko powietrze i jednocześnie szczęka jej opadła ze zdumienia, więc domyśliłam się, że dostrzegła to co ja.
Bo widzicie, lustro w naszej łazience jest powieszone tak, by odbijać światło padające z okna, tak by wyraźnie można się było obejrzeć. I gdy przed chwilą w nie spojrzałam, odbite światło rozjaśniło mi twarz, a źrenice się zwęziły.
Problem tkwił w tym, że zrobiły to po kociemu, tworząc wąską kreskę.

Rozdział 4
Gdy już mniej więcej doszłam do siebie zorientowałam się, że znajduję się na dziwnej polanie otoczonej lasem. Chociaż może określenie „las” niespecjalnie tu pasuje. Kojarzy się z wysokimi, zielonymi drzewami, dodającymi uroku prześwitami, bujną roślinnością, świergotem ptaków.
To miejsce jest inne.
Siedzę po turecku na samym środku polany – to jedyna możliwość trzymania się z dala od drzew, które wyglądają jak wypaczona wersja ziemskiego lasu – i drżę w przeszywającym chłodzie poranka.
Dziwnie wyostrzone zmysły wręcz wyją na alarm, gdy patrzę w stronę drzew. W tym „lesie” zdecydowanie jest coś niepokojącego. Martwa cisza, która w nim panuje działa drażniąco. Cały las wydaje się martwy, drzewa – a raczej przypominające je poskręcane, czarne konary – chylą się ku ziemi, jakby próbowały się przybliżyć do naszej grupy.
Patrzę na resztę z przestrachem. Trzeba przyznać, że razem prezentujemy się dość interesująco.
Wysoki mężczyzna o pięknych, białych skrzydłach co chwilę spogląda w moją stronę z niepokojem. Rafael. Nie wiadomo dlaczego zachowuje się jakby czuł się zobowiązany do dbania o mnie. Może dlatego, że jestem tu najmłodsza, a on najstarszy. Przynajmniej tak mi się zdaje. Co jakiś czas podchodzi i pyta czy niczego nie potrzebuję. Moja niezmienna odpowiedź: „Powrotu do domu”, sprawia, że ramiona zdają się mu lekko opadać, a na pięknej twarzy pojawia się wyraz zmartwienia.
Niedaleko mnie klęczy Zoe, z gniewną miną spogląda to na mnie to na Rafe’a i coraz mocniej zaciska usta. Ale to chyba nic nie znaczy. Odkąd się obudziłam cały czas jest wściekła i szuka zaczepki. Dlatego trzymam się od niej z dala. Krótkie blond włosy okalają śliczną twarz o pociągłych rysach, a lekko skośne, błękitne oczy iskrzą wręcz od gniewu. Wydaje mi się, że prawdziwym powodem jej złości jest to, że znaleźliśmy się w tym dziwnym miejscu, ale próbuje wyładować frustrację na którymś z nas.
Bastien, ostatni członek naszej dziwnej zbieraniny, okrąża polanę, moim zdaniem zdecydowanie zbyt blisko linii drzew. Wydaje mi się, że ciekawość pcha go, by wejść między drzewa, ale stanowczy zakaz Rafaela trzyma go na polanie.
Wszyscy zgodziliśmy się, że cokolwiek się wydarzy, to Rafe powinien przewodzić. W sumie niespecjalnie mnie to obchodzi – jestem zbyt otępiała, żeby przejmować się czymkolwiek – ale miło jest wiedzieć, że jest ktoś kto zajmie się wszystkim.
Spoglądam na swoje dłonie, ze zdumieniem stwierdzając, że paznokcie są sporo dłuższe, spiczaste i ostre jak brzytwa. Widać ukrywanie zdenerwowania nie wychodzi mi tak dobrze jakbym chciała. Po raz kolejny wciągu ostatnich godzin, skupiam się i powoli zaczynają wracać do normalnego wyglądu.
O ile teraz w ogóle można powiedzieć, że wyglądam normalnie.
Wiem, że światło pochodzące z dwóch wschodzących słońc, mniejszego na południu i większego na północy, pada na moją twarz, sprawiając, że moje źrenice zmieniły się w dwie wąskie kreski. Wiem również, że gdy rozchylę usta każdy może obejrzeć jak wydłużyły się moje dolne i górne kły.
Nie trzeba być geniuszem, by zrozumieć, że jakimś cudem nabrałam kocich cech. Zresztą i tak uważam się za szczęściarę, bo ktokolwiek namieszał w naszej fizjonomii, musiał mieć dziwne poczucie humoru.
Wydaje się, że najmniej pokrzywdzeni jesteśmy my, to znaczy ja i Rafael. Ja dostałam parę kocich cech, on skrzydła i urodę, od której wręcz bolały oczy.
Zmiana Zoe wydawała się kpiną. Ta wrząca wręcz choleryczka dostała delikatną urodę i spiczaste uszy elfa, co wydawało się jeszcze bardziej ją denerwować.
Spoglądam na Bastiena. Usiadł w końcu i zamyślonym wzrokiem wodzi po najbliższych drzewach. Jedną dłoń ma lekko uniesioną, a na koniuszku każdego palca tańczy niewielki płomyk. Pirokineza. Właśnie jego zdolność przeraża mnie najbardziej. Jak można czuć się swobodnie w towarzystwie osoby, która w każdej chwili może zmienić cię w kupkę popiołu?
- Dobrze się czujesz? – tuż za mną rozlega się łagodny głos. – Zbladłaś.
Unoszę głowę i patrzę prosto w pełne troski, czarne oczy. Rafe siada obok, jednocześnie otulając mnie jednym skrzydłem. Peszy mnie to, ale też jestem wdzięczna, bo od razu robi mi się cieplej. Podciągam i obejmuję kolana, pozwalając by białe skrzydło łagodnie mnie objęło.
- Po prostu jestem zmęczona i zdezorientowana – wymruczałam niepewnie.
- Powinnaś się trochę przespać. Nie musiałaś czuwać w nocy.
Unoszę głowę i patrzę na niego z odrobinę cierpkim uśmiechem.
- Miałam TU zasnąć? – ruchem głowy wskazuję otaczający nas z każdej strony las.
Rozgląda się, zaciskając lekko usta.
- Rzeczywiście jest coś niepokojącego w tych drzewach.
- Mało powiedziane.
Nic nie mogę na to poradzić, ale w bijącym od niego cieple zaczynam się rozluźniać, a moje powieki nagle zdają się ważyć tonę. Staram się powstrzymać ziewnięcie, ale chyba mi się to nie udaje, bo kąciki ust Rafaela unoszą się w lekkim uśmiechu.
- Zasypiasz na siedząco.
- Wcale nie! – protestuję, ale mój wysiłek niweczy szerokie ziewnięcie.
Ignoruje mnie i marszczy brwi z namysłem.
- Nie mamy żadnych koców.
Uśmiecham się kpiąco.
- W końcu nikt z nas nie wybierał się na biwak.
Znów uśmiecha się lekko, wprawiając tym moje serce w szaleńczy galop. Nic na to nie mogę poradzić. Nagle jego twarz się rozjaśnia, jakby przyszło mu do głowy coś wyjątkowo zabawnego.
- Boisz się mnie? – pyta.
Patrzę na niego szeroko otwartymi oczyma.
- Nie – odpowiadam, nim zdążę to przemyśleć.
- To dobrze – uśmiecha się.
Nagle przewraca mnie na ziemię i nim zdążę zareagować przykrywa mnie własnym ciałem. Na widok jego szerokiego, rozbawionego uśmiechu krzyk zamiera mi w gardle.
- Co wy, do cholery, wyprawiacie? – głos Zoe oscyluje między irytacją a rozbawieniem. – Zapasów się wam nagle zachciało?
Rafe przesuwa się na bok, jednak nadal przyciska mnie do ziemi jedną ręką, a jego noga utrzymuje moje w bezruchu. Podnosi głowę i patrzy na Zoe.
- Idziemy spać, ty i Bastien pełnicie wartę. Obudźcie nas, gdyby działo się cokolwiek dziwnego.
Dziewczyna przypominająca elfkę parska z irytacją.
- Coś poza tym, że tu jesteśmy?
- Dokładnie.
Słyszę, że Zoe mamrocze coś gniewnie pod nosem, ale odchodzi i siada nieopodal.
Staram się wywinąć spod jego ręki, ale równie dobrze mogłabym próbować poruszyć skałę. Patrzy na mnie z góry, nie kryjąc rozbawienia.
- Dlaczego to zrobiłeś? – pytam z irytacją.
Ignorując mnie układa się obok i zdecydowanym ruchem obraca i przyciąga moje ciało, tak że ląduję z plecami przyciśniętymi do jego klatki piersiowej. Z rezygnacją poddaję się i zamieram w bezruchu. Zdecydowanie jest dla mnie zbyt silnym przeciwnikiem. Słyszę jego miękki śmiech nad swoim uchem i syczę gniewnie. Ten zdecydowanie koci dźwięk dobywający się z mojego gardła sprawia, że otwieram szeroko oczy ze zdumienia.
- Gdybym powiedział ci co zamierzam, zaczęłabyś się ze mną kłócić, choćby dla zasady – odpowiada w końcu, jednocześnie okrywając mnie skrzydłem, na tyle dużym, że niemal cała pod nim znikam. – A prawda jest taka, że potrzebujesz odpoczynku, ja mogę ci zapewnić ciepło, a ponadto daje mi to wymówkę, by też złapać trochę snu.
Nie mogę się kłócić z taką logiką, więc cichnę zakłopotana. Moje ciało jest sztywne od zdenerwowania, ale nic nie mogę na to poradzić.
- Zastanawiam się… - dodaje po chwili powoli. - …ile jest w tobie tych kocich cech.
Ciągle próbuję zrozumieć o co mu chodzi, gdy wyciąga rękę i jednym palcem przejeżdża po moim odsłoniętym gardle.
W jednej sekundzie całe moje ciało się rozluźnia, miękko układając się w jego ramionach, a ja wręcz wbrew własnej woli odchylam głowę, by ułatwić jego dłoni dostęp do swojej szyi. Wrażenie jest przejmująco przyjemne i nim zdążę się obejrzeć z mojego gardła zaczyna dobywać się niski warkot. Dopiero po chwili dociera do mnie, że mruczę.
- O żesz… - cedzę przez zęby, ale mimo że chcę, nie potrafię zmusić się do tego, by kazać mu przestać w tej chwili.
Znów słyszę jego cichy śmiech, co powinno mnie otrzeźwić, ale tak się nie dzieje. Delikatnym, lekkim ruchem przesuwa palcami po moim gardle, aż z przyjemności zaczyna mi się kręcić w głowie. Mocniej odchylam głowę, układając ją tym w zagięciu jego ramienia, a mruczenie przybiera na sile.
Czuję się potwornie zażenowana, ale nie potrafię tego przerwać. Do tego powieki zaczynają straszliwie mi ciążyć, więc zamykam oczy i rozluźniam się do końca. Po chwili, gdy nie wiem już co jest jawą a co snem, wydaje mi się, że słyszę aksamitny głos, szepczący wprost do mojego ucha.
- Mój słodki kotek.
Ale może to tylko sen?




Otworzyłam szeroko oczy i zerknęłam na zegar wiszący na ścianie. Ciemność panująca w pokoju nie przeszkadzała mi zauważyć, która była godzina.
Trzecia w nocy.
Leżałam przez chwilę obejmując mocno poduszkę i próbując zrozumieć dziwny sen.
Zasypiając ponownie starałam się zignorować pragnienie, by ten sen się powtórzył.
Próbowałam też zignorować poczucie dziwnej pustki wynikającej z faktu, że byłam sama.

Rozdział 5
Tego samego dnia, rano, nie dano mi czasu by dłużej podrzemać. Około dziewiątej rozdzwonił się dzwonek u drzwi. Bynajmniej nie pędziłam by otworzyć, ale mój pokój znajduje się zaraz przy drzwiach wejściowych, więc nie dziwne, że dotarłam do nich pierwsza.
Kątem oka zauważyłam jeszcze zaspaną Jess w drzwiach jej pokoju. Wczoraj położyłyśmy się późno, więc nie zdziwiło mnie, że nie wygląda na zbyt przytomną, ale na szczęście dziś była sobota. Wolałam na razie nie myśleć o powrocie do szkoły, gdy moje życie chwilowo wydawało się tak bardzo nie poukładane.
No i ciekawiło mnie jak mam ukryć dziwne anomalie w moim wyglądzie. Na razie wyglądało na to, że tylko kolor włosów można będzie jakoś wyjaśnić. Nad własnymi oczyma nie chciałam się na razie zastanawiać.
Nim otworzyłam drzwi spojrzałam po sobie by upewnić się, że wyglądam po ludzku. Trochę za duży t-shirt i spodenki, w których spałam nie wyglądały źle. Przygładziłam szybkim ruchem rozpuszczone włosy, wzięłam głęboki oddech i uśmiechnęłam się odrobinę sztucznie, po czym jednym szarpnięciem otworzyłam.
Gdy zobaczyłam, kogo tu poniosło w ten sobotni poranek, mój uśmiech znikł.
Wysoki chłopak o brązowych oczach i włosach. Drobna, rudowłosa dziewczyna o ciemnoniebieskich oczach.
Nathan i Tasha, o żesz…
Gdy mnie zobaczyli, oboje otworzyli szeroko oczy ze zdumienia.
- Jess! Coś ty, u licha ze sobą zrobiła? – wykrzyknęła Tasha.
Dopiero po sekundzie dotarło do mnie, że nie do końca zdają sobie sprawę, kogo mają przed sobą. O mało nie parsknęłam śmiechem.
Jezu, ale mieli zabawne miny. Teraz przynajmniej Jess wie jakby zareagowano, gdyby nagle zmieniła image.
- Ja? Nic – dobiegł mnie zza pleców rozbawiony głos mojej bliźniaczki. Bardziej poczułam niż zobaczyłam, że stanęła tuż za mną.
O ile to możliwe, zrobili jeszcze bardziej zaszokowane miny.
- Roxanne? – wyszeptał niepewnie Nathan.
Uśmiechnęłam się szeroko i sztucznie.
- Cześć, Nate.


Od razu zasypali mnie pytaniami, ale usadziłam ich stwierdzeniem, że nie jestem w stanie na nie odpowiadać, póki nie wypiję kawy. W sumie była to prawda.
Już po około dwudziestu minutach siedzieliśmy wokół stołu w kuchni. Mając przed sobą kubek z gorącą kawą poczułam się zdecydowanie lepiej. Jess, jak zwykle, piła zieloną herbatę.
Dobrze wiedzieć, że niektóre rzeczy się nie zmieniają, nawet gdy świat wariuje.
Wszyscy zasypywali mnie pytaniami, a ja napawając się aromatem kawy, zastanawiałam się na które odpowiedzieć. Po paru minutach kuchni pojawiła się mama i przyłączyła się do nas.
- Gdzieś ty była? – to podstawowe pytanie zadał Nate. W sumie chciałabym móc na nie odpowiedzieć.
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz? – zapytała ze zdumieniem Tasha.
Westchnęłam z rezygnacją.
- Po prostu nie wiem. Dopóki wczoraj nie weszłam do domu, nie miałam pojęcia, że wyszłam na więcej niż parę minut.
- Chcesz powiedzieć, że zniknęłaś na ponad miesiąc i nie miałaś o tym pojęcia? Jaja sobie robisz? A może po prostu nie chcesz się przyznać gdzie byłaś?
Nie mogłam się złościć na Tashę za te pytania zadane odrobinę sarkastycznym tonem. W sumie był to dość logiczny wniosek.
- Słuchaj, sama chciałabym wiedzieć co się ze mną działo – odparłam ugodowym tonem.
- To znaczy, że cierpisz na amnezję? – zapytał Nathan z niedowierzaniem.
- Nie wiem – niemal syknęłam.
Jess posłała mi ostrzegawcze spojrzenie. No tak, obie wczoraj doszłyśmy do wniosku, że nie chcemy na razie uświadamiać mamie, że zaszły we mnie pewne… zmiany. Mogłaby się niepotrzebnie denerwować.
- Naprawdę nic nie pamiętasz? – Tasha teraz już bardziej wyglądała na zdumioną niż złą. – Intrygujące.
Przewróciłam oczami i pierwszy raz dziś uśmiechnęłam się szczerze.
- Też tak można powiedzieć.
Pozostali zachichotali. Jezu, brakowało mi ich. Nie wiem, co prawda, gdzie byłam, ale jestem pewna, że mi ich brakowało.
Zimny dreszcz nagle przebiegł mi po kręgosłupie. Bo mimo, że siedziałam z moją rodziną i przyjaciółmi, miałam wrażenie, że nadal kogoś tu brakuje.
Kogoś ważnego.
Mój kotek
Wiedziałam, że nikogo innego tu nie ma, a ten głos to jakaś dziwaczna audio-halucynacja, ale i tak musiałam się powstrzymać, żeby nie unieść głowy i nie rozejrzeć się. Nie chciałam denerwować moich bliskich przyznawaniem się, że mam omamy.
Skupiłam wzrok na parującej zawartości kubka i nakazałam sobie w myślach przestać wariować.
- Coś nie tak? – zapytała Jess.
Jak niby miałam jej wyjaśnić, że nie dość że zaczynam wariować, to jeszcze nagle mam ochotę się rozpłakać, bo mam wrażenie, że brak mi czegoś ważnego? Mimo, że nawet nie mam pojęcia czego?
- Wszystko w porządku – uśmiechnęłam się do niej słabo. Po jej spojrzeniu poznałam, że mi nie wierzy i pewnie później ma zamiar drążyć temat.
Nagle zauważyłam coś co przedtem mi umknęło. Nate i Jess siedzieli blisko siebie i co chwilę rzucali sobie spojrzenia kątem oka.
Gdy dotarło do mnie co to może oznaczać, uśmiechnęłam się szeroko. Nagle odniosłam wrażenie, że kamień spadł mi z serca.
- Nie chcecie mi o czymś powiedzieć? – zapytałam patrząc to na jedno to na drugie
Tasha wbiła wzrok w stół z ponurą miną, a oni nagle spurpurowieli. Roześmiałam się, szczerze rozbawiona. Jess spojrzała na mnie ze zdumieniem.
- Nie jesteś zła?
No tak, przecież ona najlepiej znała moją zaborczą naturę. Dawniej chciałabym ją zabić, gdyby zabrała mi chłopaka. Jego zresztą też. Ale teraz tylko cieszyłam się, bo miałam wrażenie, że tych dwoje do siebie pasuje.
- Nie jestem zła, Jess – odparłam spokojnie. – Może trochę zdziwiona, że wcześniej nie zauważyłam jak do siebie pasujecie.
Tasha patrzyła na mnie ze zdziwieniem.
- Zmieniłaś się… Jesteś bardziej… - rozejrzała się, nie mogąc znaleźć słów.
- … spokojna? – dokończyła za nią mama, która zresztą też wyglądała na zaskoczoną.
Wzruszyłam beztrosko ramionami.
- Po prostu zaczyna do mnie docierać, że rzeczywiście nie było mnie tu dość długo. Nie mogę przecież oczekiwać, że przez ten czas życie stało w miejscu.
Nagle dobiegł mnie jakiś dziwny dźwięk. Zmarszczyłam brwi, nasłuchując. Taak, dobiegał z mojego pokoju. Zerwałam się i pobiegłam w tym kierunku. Reszta ruszyła za mną, zdziwiona.
Wpadłam do pokoju jak bomba i rozejrzałam się dziko. Dziwna melodia dobiegała z leżącego obok łóżka plecaka. Jess musiała zabrać go z korytarza i położyć tu, gdy zasnęłam.
Moi bliscy zatrzymali się w drzwiach i patrzyli ze zdumieniem jak z wysiłkiem podnoszę plecak i kładę go na łóżku. Był to mój ulubiony plecak, zakładany na jedno ramię, niebiesko-czarny.
Do diabła, ależ był ciężki.
Postawiłam go na łóżku i rozpięłam. Po sekundzie cofnęłam się o krok, szeroko otwierając usta ze zdumienia.
Wysypywały się z niego złote monety.
Usłyszałam z tyłu świst szybko wciąganego powietrza. Jakoś mnie to nie zdziwiło.
Melodyjka rozległa się ponownie.
Ignorując monety sięgnęłam do plecaka i już po chwili trzymałam w ręce telefon komórkowy. Nie był to mój stary, odrapany telefon, tylko nowszy, lepszy model.
Na wyświetlaczu mrugał jakiś nieznany mi numer.
Nie tracąc czasu na zastanawianie się wcisnęłam zielony przycisk i przyłożyłam telefon do ucha.
- Słucham? – odezwałam się dość niepewnie.
Z drugiej strony dobiegło mnie gniewne warknięcie.
- No w końcu! Ileż można dzwonić? Mówiłam ci żebyś trzymała ten cholerny telefon pod ręką. Ale czy ty mnie kiedykolwiek słuchasz? Oczywiście że nie!
Wstrzymałam oddech. Głos z mojego snu. Nawet tak samo gniewny.
- Przepraszam…
- Jasne, że przepraszasz – kolejne warknięcie. - Zresztą, nieważne. Dzwonię, żeby… - nagle gdzieś w tle słychać jeszcze jeden znajomo-nieznajomy głos, zadający pytanie.
- Bastien pyta, kiedy będziecie na miejscu? Mówi, że musi zarezerwować miejsce w restauracji. Przylatujecie dziś czy jutro?
Nagle wybuch śmiechu.
- Właśnie, dzwonię, żeby ci powiedzieć, że kupiłam to o co prosiłaś. Muszę się z tobą zgodzić, że Rafaelowi na pewno się spodoba…
Złapałam szybki oddech.
- Przepraszam, ale kim ty, do diabła, jesteś?
Po drugiej stronie zapadła martwa cisza.

Rozdział 6
Cisza, jaka zapadła po moim pytaniu sprawiła, że po plecach przebiegły mi nieprzyjemne ciarki. Zdawało się, że mały, straszliwie zimny wąż pełznie mi wzdłuż kręgosłupa od miejsca, gdzie widniał dziwny tatuaż, wprost do mózgu.
Nieprzyjemne wrażenie trwało, aż poczułam coś jakby zwarcie z tyłu głowy.
Nagle wszystko przed oczyma stało się całkiem białe, a do uszu zdawało się docierać echo niewyraźnych szeptów, coraz głośniejszych. Aż w końcu nie było nic poza bielą i głosami w mojej głowie.


Nagły krzyk rozdziera ciszę panującą na polanie.
- Rafe!
Budzę się, gdy Rafael błyskawicznie się podnosi i rozgląda, jeszcze oszołomiony. Unoszę ciężką od snu głowę i zamieram w bezruchu, unosząc się na łokciach i patrząc w stronę martwego lasu. Nie chcę tego, ale nie mogę nawet drgnąć, jakby nagle krew w moich żyłach zamieniła się w lód, unieruchamiając mnie.
Kątem oka widzę, że Rafe też zamarł, niezdolny do ruchu, a dalej Zoe i Bastiena, siedzących nieopodal, a na ich twarzach przerażenie, zdumienie i wściekłość.
Nad dłonią Bastiena tańczy błękitna kula ognia, jakby chłopak chciał nam zaprezentować piękno swojego niszczycielskiego talentu.
Obracam wzrok, jedyne nad czym mam teraz władzę, w kierunku, w który wpatruje się ta dwójka.
Jestem pewna, że mam halucynacje, gdy dostrzegam dwóch, na oko dziesięcioletnich chłopców. Absolutnie identycznych. Obaj są chudzi, ciemnowłosi i szaroocy. Nie do odróżnienia.
Jedyne nad czym się zastanawiam to skąd się tu wzięli, no i czemu, do diabła, straciłam władzę nad swoim ciałem.
- To te moje egzemplarze? – pyta jeden drugiego w dziwnym, gardłowo brzmiącym języku, który – o dziwo – rozumiem. Przypatruje się każdemu z nas, aż w końcu spogląda na mnie, po czym obraca wściekły wzrok na swoje lustrzane odbicie. – Coś mało ludzkie się wydają! – warczy.
Drugi uśmiecha się złośliwie.
- Umawialiśmy się na cztery, względnie porządne jednostki z mojego świata. Nie było mowy o tym, że mają być nienaruszone. Musisz się zgodzić, że gdybym nie zmienił trochę ich stanu, cała sprawa byłaby krótka i mało zabawna.
Pierwszy stuka się palcem po policzku, zamyślony.
- Może i masz rację, Measheak. Nie trwało by to długo. Ale skoro już ich naruszyłeś, to po co jeszcze przyniosłeś dary?
Wtedy zauważam sporych rozmiarów torbę na ziemi przed nimi.
Measheak wzrusza beztrosko ramionami, zarzuca torbę na ramię i rusza w naszą stronę. Pierwszy podąża za nim wolnym krokiem.
- To nie dary. Po prostu kończę co zacząłem, Kaeshaem.
Przechodzi mnie zimny dreszcz.
Podchodzą do Zoe i Bastiena, siedzących bliżej nich.
- Zrobiłeś z dziewczyny elfkę? – pyta ze zdumieniem Kaeshaem. – Po co? A z chłopakiem mogłeś postąpić jakoś inaczej. Gdybym ich nie zablokował osmaliłby ci tyłek.
Measheak ignoruje go, sięga do torby i kładzie coś na ziemi między Zoe a Bastienem. Z tej odległości nie mogę dostrzec co. Następnie przykłada dłoń do czoła Zoe. Krótki błysk światła sprawia, że zamiera mi serce.
Kaeshaem krzywi się.
- I po co to?
- Będzie zabawniej – odpowiada w końcu drugi.
Obracają się jednocześnie i ruszają w stronę moją i Rafaela. Serce, które przed chwilą zamarło, teraz zaczyna łomotać mi w piersi. Wyglądają niegroźnie, po prostu mali chłopcy, ale wiem że to nieprawda. Że są jak najbardziej groźni.
Przystają przed Rafem, co sprawia, że mam ochotę krzyczeć.
- Skrzydła? – pyta z rozbawieniem Kaeshaem. – Wiesz, chyba nie trafia do mnie twoje poczucie humoru.
- Nigdy nie trafiało – Measheak kręci głową, zdegustowany. Przykłada rękę do piersi Rafaela, wzrostem sięga mu conajwyżej żeber. Znów pojawia się krótki błysk i ku mojemu zdumieniu, po ciele Rafe’a zaczynają przebiegać maleńkie błyskawice.
- Hmmm, wiesz… - mruczy Kaeshaem. – …dawanie im władzy nad żywiołami nie jest najmądrzejszą rzeczą z twojej strony.
- Zobaczymy. Jeśli zaczną rozrabiać, to przecież odebranie im tych zdolności to nic trudnego.
- A co z dziewczyną?
Drugi ignoruje go i sięga do torby. Po chwili wyciąga z niej dwa przepiękne, długie miecze i kładzie je u stóp Rafaela. Po czym odwraca się do mnie.
Obaj pochylają się nade mną.
- Kotołak? – parska Kaeshaem. – Niezłe. To co jej jeszcze dasz? Ziemię czy wodę?
Teraz Measheak w zamyśleniu stuka się po policzku. Przez chwilę mam wrażenie, że wodzi wzrokiem ode mnie do Rafe’a.
Nagle uśmiecha się lekko.
- Nie dam jej żadnego żywiołu – odkłada torbę na ziemię.
Jego obicie splata ramiona na piersi z miną wyrażającą niesmak.
- Przez to co tu zastaliśmy?
Measheak wzrusza ramionami, rozbawiony.
- Cóż, jestem romantykiem, bracie. Okrucieństwem byłoby dawać jej talent, który narażałby ją na niebezpieczeństwo ze strony tego drugiego.
Jego brat wydyma usta.
- To co zrobisz?
Po chwili patrzy ze zdumieniem jak drugi przyklęka i rozciąga dłonie nad ziemią.
- Chyba nie robisz tego, co myślę, że robisz? To już przesada! – warczy.
Ze zdumieniem patrzę, jak pod dłońmi chłopca, ze szczelin w ziemi wypływają strumyczki wody i formują się w jakiś przeźroczysty, niezbyt wyraźny kształt. Kształt ten nabiera wyrazistości, rośnie i już po chwili chłopak trzyma dłonie na przejrzystym niczym kryształ ciele wielkiego kota.
- Nie możesz jej dać żywiołaka! – krzyczy Kaeshaem.
- Niewiele jest rzeczy, których nie mogę zrobić – odpowiada spokojnie Measheak.
Pochyla się, sięga do torby i wyjmuje parę srebrnych sztyletów. Następnie chwyta moją rękę, prostuje ją i nacina jednym z noży od nadgarstka do łokcia. Boli, ale nie mogę nawet jęknąć. Wyciąga moją rękę ponad ciałem nieruchomego, przeźroczystego kota, tak że ściekający strumień krwi pada na kryształową powierzchnię, ale nie zatrzymuje się na niej tylko wpada wprost do wnętrza kotopodobnego stwora. Ze zdumieniem patrzę, jak moja krew rozpuszcza się i barwi wodę w tym stworzeniu, a ono nabiera coraz bardziej realnych kształtów.
W końcu Measheak obraca moją rękę, przesuwa dłonią po otwartej ranie i nagle ból znika, zresztą tak samo jak rana. Potem przesuwa ręką nad żywiołakiem i ten przestaje być przeźroczysty. Teraz widzę, że to puma, a przynajmniej wielki kot bardzo podobny do pumy. Czarne futro błyszczy, jakby wilgotne. Kot otwiera żółte oczy, unosi się i przeciąga. Całkiem naturalnym ruchem, jakby bez zastanowienia przywiera do mojego boku.
I nagle wiem, że to stworzenie jest teraz częścią mnie. Niczym Jess, tylko bardziej elementarnie.
Kaeshaem kręci głową, najwyraźniej zły.
- Coś ty najlepszego zrobił? Chyba pamiętasz, że tej więzi nie da rady zerwać nawet ktoś taki jak my.
Drugi chłopiec drapie wielkiego kota za uchem, jakby to był zwykły dachowiec. Kocisko przymyka żółte ślepia i przechyla łeb.
- Mam w tym swój cel – odpowiada Measheak.
- Ty we wszystkim masz jakiś cel – mruczy z rezygnacją jego brat. – To już wszystko? Mamy jeszcze parę rzeczy do przygotowania.
Nagle, nie mówiąc już nic więcej, znikają. Znów zaczynam czuć własne ciało, ale nawet nie próbuję się ruszyć.
Przez chwilę jedyne co słyszę, to mruczenie wielkiego kota, przy moim boku. Patrzę na niego i widzę że obraca wielki łeb, tak że napotykam spojrzenie kocich ślepi.
„Cieszę się, że powstałam i mogę cię poznać, moja pani” rozbrzmiewa nagle w mojej głowie. „Zwij mnie Shebelai”



- Roxy! Jesteś tam?! – ktoś krzyczy. Nagle odzyskałam wzrok i słuch i zorientowałam się, że patrzę na łóżko w swoim pokoju.
Ktoś dotknął mojego ramienia. Obróciłam głowę i zobaczyłam Jess, na której twarzy malował się niepokój.
- Roxanne, nic ci nie jest? Strasznie zbladłaś.
- Nic – oddycham głęboko. Co miałam powiedzieć? Że śniłam na jawie? A może, że wariuję?
Nagle spostrzegłam, że nadal trzymam w dłoni telefon, a po drugiej stronie ktoś zdenerwowanym głosem wykrzykuje moje imię.
- Jestem – powiedziałam do słuchawki i po drugiej stronie usłyszałam westchnienie pełne ulgi. A może tylko mi się wydaje?
- Już myślałam, że coś ci się stało. Trochę jestem ostatnio przewrażliwiona, zresztą chyba jak my wszyscy – dziewczyna roześmiała się niewesoło. - A teraz możesz przestać sobie żartować i powiedzieć, o której mamy z Bastienem oczekiwać ciebie i Rafe’a?
- Obawiam się, że nie mogę. Naprawdę nie mam pojęcia, kim pani jest.
Znów zapadła cisza. Po chwili usłyszałam, że dziewczyna z kimś rozmawia. Parę sekund później usłyszałam w słuchawce męski głos.
- Roxy, tu Bastien. Wiesz kim jestem?
- Nie.
Głęboki oddech.
- Wiesz co się z tobą działo przez ostatni miesiąc?
- Nie.
Przeklął.
- Gdzie jesteś? Jesteś sama?
Zdenerwowałam się.
- Miejsce mojego pobytu nie jest pana interesem.
Teraz przeklął głośno i paskudnie.
- Jest jak najbardziej moim interesem – powiedział z naciskiem. – Roxanne, gdzie, do licha, jesteś?
Postanowiłam ustąpić.
- W domu.
- W swoim domu? W Silentville?
- Tak.
Głęboko odetchnął, teraz nie miałam wątpliwości, że z ulgą.
- Przynajmniej tyle dobrze. Pamiętasz cokolwiek?
Zawahałam się, ale doszłam do wniosku, że raczej nie warto kłamać.
- Nie, ale… - urwałam zastanawiając się jak ująć to co chciałam powiedzieć.
- Ale? – powtórzył z naciskiem.
- Mam dziwne sny i chyba… wizje? – mój głos zadrżał niepewnie. Nawet dla mnie samej zabrzmiało to śmiesznie. Stojąca za mną Jess, która cały czas trzymała dłoń na moim ramieniu, głośno wciągnęła powietrze. No tak, o tym jej nie wspominałam.
- Sny i wizje, tak? – wydawał się zadowolony. – To znaczy, że zaklęcie działa.
- Słucham?
Teraz on się zawahał.
- Ciężko to wytłumaczyć – wykręcił się mętnie. – Musimy się spotkać, to wszystko ci wyjaśnimy.
Zjeżyłam się.
- Dlaczego nie mogę usłyszeć tego teraz? I wtedy zadecydować czy chcę was spotkać?
Zaśmiał się niewesoło.
- Słonko, to nie jest rozmowa na telefon. Zastanów się porządnie. Co przedstawiają te twoje sny i wizje?
Coś mnie tchnęło.
- Powiedz mi coś. Co to jest Shebelai? – zapytałam by go sprawdzić.
Szybko wciągnął powietrze.
- Nie wypowiadaj tego głoś… - reszty nie usłyszałam, bo ręka w której trzymałam telefon opadła, a ja ze zdumieniem wpatrywałam się w podłogę pod moimi stopami.
Spod łóżka wyciekła woda, tyle, że nie rozlała się, ale wbrew prawu grawitacji strumień wdrapał się na łóżko, zostawiając za sobą szybko schnącą wilgoć. Po chwili woda uformowała się w wielką, czarną pumę, która rozciągnęła się na moim łóżku.
Jess odskoczyła w tył, niemal się przewracając. Nie spojrzałam na nią, ale mogłam się założyć, że szeroko otwarła oczy i usta w szoku, tak jak reszta moich bliskich, stojących w drzwiach.
No i co tu dużo mówić, tak jak ja.
Puma wpatrywała się we mnie nieruchomymi, żółtymi ślepiami.
„Strasznie się wszystko pomieszało, moja pani”. Ten głęboki, lekko mruczący głos w mojej głowie był dziwnie znajomy. Kocisko przechyliło wielki łeb.
Drżąc, uniosłam rękę, w której trzymałam telefon.
- Rzeczywiście musimy się spotkać.

Rozdział 7
W środku nocy obudził mnie zimny nos dotykający mojego policzka. Otworzyłam oczy i o mało nie krzyknęłam, gdy zobaczyłam przed sobą niewyraźny zarys wielkiego, czarnego kota.
Dopiero po chwili przypomniałam sobie ten szalony dzień.
Tasha i Nate, monety, telefon i puma.
W innych warunkach pewnie przeraziłabym się widząc tuż przed swoim nosem błyszczące, kocie ślepia. Problem w tym, że sama miałam identyczne.
No i Shebelai nie była zwykłym, dużym kotem.
- Co się dzieje, Sheba? – zapytałam.
„O to samo mogę zapytać, moja pani” zamruczał głos w mojej głowie. „płakałaś przez sen”
Zdziwiona, dotknęłam swojej twarzy. Rzeczywiście była wilgotna. Wtedy przypomniałam sobie sen i westchnęłam ciężko.
- Miałam smutny sen – powiedziałam ponuro i przewróciłam się na plecy.
Sheba, która do tej pory opierała się dwoma łapami o łóżko, teraz na nie wskoczyła i ułożyła się obok mnie, opierając ciężki łeb o moją pierś. Niemal automatycznie zaczęłam drapać ją za uchem, jednocześnie wbijając wzrok w sufit. Trochę mnie deprymowało, że mimo ciemności, widzę tak samo wyraźnie jak w dzień.
„Sen? A może wspomnienie? Zaklęcie musi wykonywać swoje zadanie, pani”
Zdumiona, oderwałam wzrok od sufitu i spojrzałam w żółte ślepia.
- Jakie zaklęcie? O czym ty mówisz?
Puma przechyliła łeb, jakby zastanawiając się ile może powiedzieć.
„Zaklęcie, za które drogo zapłaciliście. Żeby pamiętać. Żeby być razem. Piętno.”
Leżałam i próbowałam przetrawić te słowa. Nagle w mojej głowie coś zaskoczyło.
- Chodzi ci o tatuaż? Ten, który mam na plecach?
„Tak, piętno.”
- Więc tatuaż jest zaklęciem? Cholera, czary nie istnieją!
Coś błysnęło w kocich oczach. Gdyby puma była człowiekiem, uznałabym że śmieje się ze mnie.
„Jak sobie życzysz, moja pani. Ludzie też twierdzą, że człowiek nie może nabrać kocich cech. Że żywiołaki nie istnieją.”
Pokonana, przewróciłam oczyma. Punkt dla Sheby.
- A więc co to za zaklęcie? Do czego służy?
„Przypomina. Prowadzi.”
- Do czego prowadzi?
Kocisko milczało przez chwilę, mrucząc intensywnie i mrużąc ślepia.
„Nie moja rola o tym mówić, moja pani. Musisz poczekać. Mistrz ognia wszystko wyjaśni. Powie jak uaktywnić zaklęcie.”
- Mistrz ognia? A kto to?
W moim umyśle rozbłysła wizja wysokiego blondyna o ciemnych, niemal granatowych oczach. Wyciągał przed siebie dłoń, a nad nią płonęła kula błękitnego ognia.
Odetchnęłam głęboko.
- Bastien.
„Mistrz ognia.”
- To znaczy, że to prawda? Ten chłopak włada ogniem?
„Cena zaklęcia”
- Co?
„Mistrz ognia wyjaśni”
Zrozumiałam, że nic więcej z niej nie wyciągnę. Z oburzeniem wbiłam wzrok w sufit.
- Dlaczego nie chcesz mi wszystkiego opowiedzieć? – zapytałam w końcu. Już nawet nie pamiętam, ile razy zdołałam w ciągu tego dnia, zadać jej to pytanie. – W końcu należą mi się wyjaśnienia.
Puma milczała.
Nagle uderzyło mnie to, co wcześniej powiedziała.
- Bastien powie mi, jak uaktywnić zaklęcie? To znaczy, że ono nie działa?
„Gdyby zaklęcie działało, pamiętałabyś wszystko, moja pani.”
- To skąd te sny i wizje?
„Zaklęcie próbuje, ale bez aktywacji niewiele może. Teraz tylko urywki może zwracać.”
- To znaczy, że to co mi się śni, to wszystko, to prawda?
Kocisko zmrużyło ślepia, mrucząc.
„Co ci się dziś śniło, moja pani?”
- Dziecko
Wielki kot uniósł łeb.
„Więc sen kłamie, pani. Nie masz młodych.”
Zamyśliłam się.
- To nie było moje dziecko.
„Rozumiem.” Puma opuściła łeb, najwyraźniej uspokojona. Zmierzyłam ją spojrzeniem.
- To prawdziwa sytuacja?
„Opowiedz. Może potwierdzę.”
Syknęłam, rozłoszczona.
„Pani, zachowuj się.” Kot z rozbawieniem poruszył długim ogonem.
Przewróciłam oczyma, też już rozbawiona.
- W tym śnie szliśmy przez jakieś miasto. Tyle, że to miasto wyglądało niczym żywcem wyjęte z filmów o Dzikim Zachodzie. Na ulicy było całkiem pusto. Ten skrzydlaty facet…
„Pan Rafael.” Puma poprawiła z naciskiem.
Spojrzałam na nią z rozdrażnieniem.
- No przecież mówię…
„Nie powiedziałaś tak.”
- Co za różnica?
Długi ogon znów się poruszył, tyle że tym razem nie było w tym rozbawienia.
„Pan Rafael w pełni zasługuje na to, by mówiąc o nim, używać jego imienia. Szczególnie przez ciebie, moja pani.”
- Dlaczego?
Kot milczał.
W końcu się poddałam.
- A więc ten Rafael… – wymówiłam imię z naciskiem. - …powiedział coś o tym, że nie ma się co dziwić pustce panującej na ulicy. Zgodziłam się z tym, chociaż teraz nie pamiętam dlaczego. Potem zauważyłam dziecko siedzące przed jednym z domów. Płakało, więc podeszłam do niego, mimo że ten Rafael chwycił mnie za ramię i próbował w tym przeszkodzić. Mówił coś o tym, że to bez sensu, że nie powinnam nawet się nad tym zastanawiać, po tym co już nas spotkało ze strony tubylców... Nie mam pojęcia co miał na myśli.
„Lekcję, którą otrzymaliście”
- To znaczy?
Znów milczenie.
- Ach, jesteś niemożliwa! – zirytowałam się.
„Przypomnisz sobie, pani.”
- W każdym razie wyrwałam się mu i podeszłam do dziecka. Zapytałam co się stało. Następne co pamiętam to, że leżałam na ziemi, a chłopak uciekał śmiejąc się szyderczo, z sakiewką, która wisiała przy moim pasie. Zoe zaczęła kląć na czym świat stoi, a Bastien chciał ścigać dzieciaka. Zabroniłam mu to robić. Rafael pomógł mi wstać i otrzepać ubranie. Nagle wydało mi się, że to po prostu zbyt wiele i rozpłakałam się. Rafe przytulił mnie, owinął skrzydłami i zaczął pocieszać. Wtedy się obudziłam.
„Pan Rafael jest wspaniały.” Zamruczał kot z zadowoleniem.
- Czyżby był twoim ulubieńcem? – zapytałam, kpiąco unosząc brwi.
Sheba prychnęła.
„Przyznasz mi rację, pani, gdy sobie wszystko przypomnisz.”
Miałam co prawda już co do tego swoje podejrzenia, ale nie miałam zamiaru się do tego przyznawać.
- A więc ten sen jest wspomnieniem?
„Tak.”
Odetchnęłam głęboko.
- Wiele było podobnych sytuacji?
Puma milczała przez chwilę.
„Wiele.” Odparła w końcu. „Śpij już, moja pani. Za dwa dni wszystkiego się dowiesz.”
Miałam ochotę się kłócić i próbować wyciągnąć od niej więcej, ale powstrzymałam się. Sheba zeskoczyła z łóżka, więc mogłam przewrócić się na bok.
Gdy już się ułożyłam, puma znów wsunęła się na łóżko, przywarła do mojego boku i wepchnęła łeb pod moje ramię.
- Sheba? – odezwałam się sennie. – Czy warto sobie to wszystko przypominać? To znaczy…?
„Wiem co myślisz. Ale nie martw się, dobre rzeczy zrównoważą złe.”
Odetchnęłam.
- Mam nadzieję…

Rozdział 8
Moje położenie okazało się co najmniej kłopotliwe. Wieść o moim powrocie rozniosła się lotem błyskawicy i wszyscy znajomi od samego rana pojawiali się, by sprawdzić czy to aby na pewno ja.
Po tym jak już mnie zobaczyli, nie byli tego wcale pewni.
Hej, nie żeby mnie to dziwiło. Sama się ledwo rozpoznawałam.
Tylko moja rodzina, Tasha i Nate byli ze mną i wspierali mnie przy tych oględzinach.
Po którejś z kolei wizycie poczułam się znudzona, ale zamiast ukryć się w swoim pokoju i nie przyjmować nikogo, pozwoliłam odezwać się swojemu lekko wypaczonemu poczuciu humoru.
Chyba była to kwestia tego, że choćbym nie wiem jak starała się wyglądać normalnie i tak każdy, kto mnie widział głośno wciągał powietrze, a potem i tak udawał, że nie zauważył żadnej zmiany. Tylko spoglądał na mnie jak na jakiegoś potwora rodem z horroru.
To było irytujące i to nie tylko dla mnie. Sheba parokrotnie proponowała pożarcie lub tylko wystraszenie gości, ale doszłam do wniosku, że wtedy dopiero mogłabym zacząć oczekiwać tego, że zaczną traktować mnie jak potwora.
Tak więc, między jedną wizytą a drugą, zaszyłam się w swoim pokoju i pod czujnym, lekko rozbawionym okiem Sheby zaczęłam zmieniać image. Nawet Jess nie uprzedziłam czego może się spodziewać, zresztą sama tego jeszcze nie wiedziałam.
W końcu, po dłuższych rozważaniach, postanowiłam pójść na całość. Shebelai z rozbawieniem obserwowała i komentowała, gdy wciągałam na siebie skórzane spodnie i buty, w których wróciłam do domu. Wyglądało to dość egzotycznie. Dobrałam do tego krótki, czarny t-shirt, który odsłaniał tatuaż na plecach, a później zgodnie z radą Sheby, zawiązałam na nadgarstkach całkiem sporą liczbę rzemieni. Dodatkowo w pasie założyłam parę skórzanych pasów, tak by krzyżowały się ze sobą. Włosy splotłam w warkocz, gdyż wtedy przynajmniej mi nie przeszkadzały.
Gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, uśmiechnęłam się odrobinę złośliwie.
- Co sądzisz? – zapytałam pumę. – Nie przesadziłam?
Sheba podniosła łeb, który do tej pory opierała na łapach, i przyjrzała się mi.
„Moim zdaniem nie, pani. Właściwie przywykłam już do tego rodzaju strojów.”
Spojrzałam na nią ze zdumieniem.
- Chcesz powiedzieć, że tak się ubierałam tam gdzie byłam?
„Przeważnie. Bawiło cię to, moja pani. A innych często szokowało.”
Wróciłam wzrokiem do swojego odbicia i wyszczerzyłam zęby. Wydłużone, kocie kły i wąskie źrenice dość ciekawie komponowały się ze strojem.
- Nieźle – mruknęłam z rozbawieniem.
Obróciłam się tyłem do lustra i zaciekawiona, patrząc przez ramię, zbadałam wzrokiem tatuaż.
- Co to właściwie jest?
„Zaklęcie.”
Prychnęłam.
- To już wiem. Ale te znaki mają jakieś znaczenie?
„Tak.”
Spojrzałam na pumę, oparłam dłonie na biodrach, kciuki wsuwając za najwyżej zapięty pas i z irytacją oczekiwałam na dłuższą wypowiedź.
Nie doczekałam się.
- To jakieś cyfry? Litery? Rysunki?
„Litery”
Znów zerknęłam w lustro.
- Czyli napis? – nagle się zdenerwowałam. – Co, do licha, mam napisane na plecach? Chyba nie coś w stylu: „kopnij mnie w tyłek”?
„Nie.” Sheba zamruczała z rozbawieniem. „To tylko sześć liter. Zbyt mało na obraźliwy napis.”
Przejrzałam w pamięci listę obraźliwych i wulgarnych słów.
- Jakoś mnie nie pocieszyłaś. Nie możesz mi po prostu powiedzieć co to za napis?
„Nie.”
- Dlaczego?
„Mistrz ognia wyjaśni.”
Tak właśnie kwitowała niemal wszystkie moje dzisiejsze pytania. Syknęłam ze złością.
„Pani…”
- Wiem, wiem. „Pani, zachowuj się” – wycedziłam z irytacją. To też dziś często słyszałam.
Puma opuściła łeb na łapy i zamknęła żółte ślepia, ignorując mnie całkowicie. Przez chwilę spoglądałam na nią z wściekłością. Po chwili odetchnęłam głęboko i nakazałam sobie cierpliwość.
Problem w tym, że cierpliwość nigdy nie należała do moich mocnych stron. Przynajmniej z tego co pamiętam.
Znów spojrzałam w lustro. Tatuaż… czy też zaklęcie… nieważne. W każdym razie nie wyglądał źle, może trochę dziwnie, ale dobrze. Coś mi podpowiadało, że sama powinnam rozumieć ten napis, że powinnam znać te litery.
Lekko dotknęłam czubkami palców czarnego zarysu pierwszej litery. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Nagle dotarło do mnie, że wczoraj spotkało mnie coś podobnego, więc z odrobiną nadziei i strachu, mocniej przycisnęłam palce.
Dreszcz przybrał na sile i nagle, tak jak wczoraj, przed oczyma zrobiło mi się biało, jakby nagle otoczyła mnie bardzo gęsta mgła.
Zacisnęłam mocno zęby, nie wiedząc co mnie czeka.



Leżę na brzuchu z twarzą wciśniętą w posłanie i mocno zaciskam zęby, żeby nie krzyczeć. Plecy palą żywym ogniem, jakby ktoś przykładał do nich rozpalone żelazo, a wzdłuż kręgosłupa wspina się lodowaty dreszcz.
- Plecy to kiepski wybór – słyszę tuż obok zmartwiony, dziewczęcy głos. Nie widzę tego, ale wiem że Zoe pochyla się nade mną.
Oddycham przez chwilę głęboko, po czym unoszę i obracam głowę do tyłu, by na nią spojrzeć przez lewe ramię. Mam ochotę na nią nawrzeszczeć, żeby choć trochę rozładować napięcie wywołane bólem, ale niepokój na jej twarzy mnie powstrzymuje.
- To samo mówiłaś odnośnie ręki – cedzę przez zęby i spoglądam ironicznie na tę wspomnianą część jej ciała. Po jej ręce, od nadgarstka do barku, rozlewał się przepiękny, błękitnoczarny płomień.
Zakłopotana odwraca wzrok.
- To był wypadek.
Unoszę wysoko brwi.
- Jak przez przypadek można zwizualizować sobie coś takiego?
Wzrusza ramionami.
- Można, jeśli masz wrażenie, że twoja ręka płonie zimnym ogniem.
- Dziewczyny – dobiega mnie rozbawiony głos. – Możecie się skupić?
Obracam głowę tak, by spojrzeć przed siebie i posyłam złe spojrzenie Bastienowi, który leży tam, opierając brodę na złożonych przed sobą przedramionach. Niemal platynowe włosy opadają mu na czoło, a lekko złośliwy uśmiech poszerza się, gdy patrzy na coś ponad moją głową.
- Skończyło – mówi, uśmiechając się już szeroko. – Wiesz co, Rox? Jednak jesteś mało oryginalna.
Znów obracam głowę w tył, tym razem przez prawe ramię i już chcę spojrzeć na swoje plecy, gdy powstrzymuje mnie wyraz rozbawienia i satysfakcji na twarzy klęczącego obok Rafe’a. Po chwili patrzy mi w oczy i jego usta rozciąga powolny uśmiech.
- Tu muszę się zgodzić z piromanem, kiciu. To naprawdę mało oryginalne.
Prycham, lekko zakłopotana, bo przecież wiem co zobaczę, gdy spojrzę na swoje plecy. Rzucam spojrzenie sporych rozmiarów misie, spoczywającej obok Rafe’a. Wypełniający ją złoty pył wygląda niewinnie, ale przechodzą mnie ciarki, gdy przypominam sobie spowodowane przez niego palące zimno na moich plecach. Wzrasta mój podziw dla Zoe, bo przecież wytrzymała kształtowanie się pyłu na całej ręce.
Chociaż może rzeczywiście był to wypadek? Measheak ostrzegał, że po rozsypaniu pyłu trzeba trzymać się jednej, konkretnej wizji piętna. Jeśli Zoe pod wpływem żrącego zimna wyobraziła sobie, że jej ręka znajduje się w jednym z błękitnych płomieni Bastiena, pył po prostu to zobrazował. Jej tatuaż niewątpliwie był piękny, ale ciężko go będzie ukryć.
O ile, oczywiście, zechce go ukrywać.
Przeniosłam spojrzenie na swoje plecy i głęboko odetchnęłam. Bez lustra niewiele mogłam dostrzec, ale to co zdołałam, wywołało ognisty rumieniec na mojej twarzy.
Ciężko o bardziej oczywistą deklarację uczuć, prawda?
Czarne litery o złotych obwódkach układają się w…



Głośne uderzenia w drzwi sprawiły, że podskoczyłam i wizja się rozwiała.
- Roxy, Co ty tam robisz tak długo? - usłyszałam swoją bliźniaczkę. – Czekamy na ciebie.
Co znaczyło, że mam kolejnych gości.
Zdezorientowana po wizji i wściekła, że tak niewiele brakowało, bym dowiedziała się co, do licha, jest napisane na moich plecach, rzuciłam drzwiom rozwścieczone spojrzenie, a moje paznokcie niemal bez udziału woli wydłużyły się i zaostrzyły.
- Już idę – warknęłam.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- Roxy, nic ci nie jest?
Dopiero, gdy to usłyszałam zorientowałam się, że warknęłam na nią w języku, który nie miał nic wspólnego z angielskim. Ani z żadnym językiem, jaki kiedykolwiek słyszałam. Osłupiałam.
- Roxanne? – Jess zdawała się być coraz bardziej zaniepokojona.
Odetchnęłam głęboko, uspokajając się i patrząc jak powoli paznokcie wracają do normalnego stanu.
- Już idę – powiedziałam już całkiem spokojnie.
Znów cisza.
- Dobrze, czekamy.
Oddalające się kroki.
Spojrzałam na czarną pumę, która patrzyła na mnie zwężonymi, złotymi oczyma.
„Nie powinnaś była tego robić, moja pani.”
- Czego?
„Nie powinnaś sama przywoływać wspomnień. Nieskładne wizje tylko zaciemniają całość obrazu.”
Z trudem opanowałam wściekłość.
- To moje wspomnienia – syknęłam przez zęby. – Mam do nich prawo.
Skontrolowałam swoje odbicie i postanowiłam wyjść, kończąc tę bezsensowną dyskusję.
„Weź mnie ze sobą, pani.”
Stanęłam jak wryta tuż przy drzwiach.
- Co?
„Chcę iść z tobą.”
- A nie sądzisz, że ktokolwiek przyszedł, może go… cóż… przerazić widok pumy?
„Nie muszę iść w tej postaci.”
Uśmiechnęłam się ironicznie.
- Taa, podążająca za mną kałuża, na pewno nie wywoła pytań.
Sheba warknęła z urazą.
Przeciągnęłam dłonią po włosach i westchnęłam.
- Przepraszam, Sheba. Jestem trochę zdenerwowana. To wszystko zaczyna mnie przerastać. Jeśli nie jako kot, ani woda, to jak?
Wielki kot spojrzał na mnie bacznie.
„Dotknij mnie.”
Trochę niepewnie podeszłam i położyłam dłoń na gęstym, czarnym futrze. Nagle, ku mojemu zdziwieniu, Sheba stała się całkiem przeźroczysta, ale nie rozpłynęła się. Jej ciało, zmieniając się w drobne strumyki, zaczęło wspinać się po mojej ręce. Początkowo przerażona, po chwili stwierdziłam, że było to całkiem przyjemne uczucie. Jak kąpiel w strumieniu w upalny dzień.
Po paru minutach gęsta woda, która przed chwilą była wielkim, czarnym kotem, rozlała się po całym moim ciele, pokrywając mnie chłodną i odrobinę błyszczącą powłoką.
Znów podeszłam do lustra. W moim wyglądzie niemal nic się nie zmieniło, no może poza tym, że moja skóra wydawała się wilgotna, z lekkim połyskiem, jakby ktoś przed chwilą oblał mnie wodą.
- Shebe…
„Ciiii, gdy wypowiesz głośno moje pełne imię, będę musiała wrócić do kociej postaci.”
Czułam się dziwnie, jakby oddzielona barierą od całego świata. Było to wrażenie jednocześnie przerażające i dające poczucie bezpieczeństwa.
Nie próbując już powiedzieć nic więcej wyszłam z pokoju. Głosy dobiegające z dworu powiedziały mi, gdzie znajduje się moja rodzina.
Wyszłam na zewnątrz, mrużąc oczy w silnym świetle. Trochę rozbawiło mnie, że irytujący żar, lejący się z nieba od rana, nie ma już do mnie dostępu. Na swojej skórze czułam tylko lekki chłód Sheby.
Po chwili całe rozbawienie zniknęło, jak zdmuchnięte.
Zauważyłam moją rodzinę, a także Nate’a i Tashę, którzy wydawali się osłupieć na mój widok. No tak, to w co się ubrałam trochę kłóciło się z tym, w co ubierałam się dawniej.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że cała czwórka nie koncentruje zdumionego wzroku na mnie, ale wodzi nim od mojej postaci do trzech osób stojących kawałek dalej.
Skupiłam wzrok na gościach, próbując zignorować oślepiające słońce i zdrętwiałam.
Pierwszym co przyciągnęło moją uwagę był piękny, błękitnoczarny tatuaż owijający się na ręce dziewczyny. Potem przeniosłam wzrok na wysokiego blondyna, który wyglądał jakby dusił się, próbując powstrzymać śmiech. Dopiero po chwili odważyłam się spojrzeć na ostatnią sylwetkę.
Zmarszczyłam brwi. Nie miał skrzydeł, ale poza tym wyglądał identycznie jak w moich wizjach. Lekko zmrużone, czarne oczy patrzyły na mnie bez wyrazu, a piękna twarz była całkiem nieprzenikniona.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, moje spojrzenie najpewniej było zdumione, jego całkiem obojętne.
W końcu poruszył się, składając ramiona na piersi i uśmiechając się trochę krzywo.
- Cześć, kiciu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikka dnia Sob 13:15 , 11 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Furtka
PostWysłany: Sob 14:23 , 11 Lut 2012 
Giermek

Dołączył: 24 Sty 2012
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Łowczyni


Wciągneło mnie ..... naprawdę mnie wciągneło.

A ta scena z głaskaniem po szyi .... mrau .... Bardzo lubię koty więc cieszy mnie ten akcent w historii.

Im dalej czytałam tym bardziej jestem ciekawa co będzie dalej.

Masz coś jeszcze? Będziesz dalej pisać?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
PostWysłany: Sob 17:40 , 11 Lut 2012 
Abadonna

Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Płeć: Łowczyni


czekałam az coś napiszesz, bo mi ilość wyczerpała tamtego posta Smile tu masz jeszcze dwa rozdziały:


Rozdział 9
Poczułam się jakby ktoś przyłożył mi w łeb czymś ciężkim. W tej sytuacji to dopiero można powiedzieć, że sen nabrał realnych kształtów.
Trzy osoby z moich snów stały przede mną, całkiem żywe i prawdziwe. Do tego najwyraźniej moje wizje nie były przekłamane, bo po tym jak uważnie ich zlustrowałam, zauważyłam subtelne detale wskazujące, że nie tylko moja fizjonomia odstaje od normy. Fryzura dziewczyny nie zdołała całkiem ukryć spiczastych uszu, a gdy mocno się skoncentrowałam dostrzegłam, że po ciele bruneta przebiegają ledwie widoczne wyładowania elektryczne.
No i tatuaże.
Ręka blondynki zdawała się stać w ogniu, a chłopak, który jak zgadywałam był Bastienem, nawet nie starał się ukryć oplatającego mu rękę wizerunku smoka.
Bardziej zaniepokoiło mnie piętno bruneta. Gdy złożył ramiona na szerokiej piersi, moim oczom ukazał się znajomy widok. Na jego prawej ręce, od nadgarstka do łokcia, widniały niemal te same dziwne litery co na moich plecach. Ponad to czarny fragment tatuażu, wyłaniający się spod białego t-shirta i biegnący od obojczyka do szczęki, wskazywał, że tatuaż na ręce nie był jedynym.
Tylko dlaczego miałam przeczucie, że ten drugi tatuaż – ten, którego właściwie nie widziałam - wcale nie jest tatuażem?
„Pani?” – zamruczał głos w mojej głowie, przywracając mnie do rzeczywistości.
Rzeczywiście nie była to najlepsza chwila na zastanawianie się nad tym, co kryje ubranie nieznajomego. Odwróciłam wzrok, przy okazji zauważając, że Tasha również ma problem z oderwaniem od niego wzroku.
Lekko odchrząknęłam, przeczyszczając nagle zaciśnięte gardło.
- Hmmm… Wydaje mi się, że byliśmy umówieni na jutro.
Blondyn uśmiechnął się rozbrajająco.
- Zaszły pewne zmiany w planach. Dobrze wiedzieć, że poza wybrakowaną pamięcią, nic ci nie dolega, Rox. Dobra, miejmy to już z głowy – dorzucił w kierunku bruneta, który nie spuszczał ze mnie uważnego spojrzenia.
Ten nie odzywając się ani słowem, postąpił w moją stronę. Kątem oka dostrzegłam ruch i nagle tuż przede mną stanął Nate. Jess też wstała z fotela, ale wyglądała na niezdecydowaną czy się wtrącić.
- Trzymajcie się z dala – warknął mój były chłopak. – Nie wiem kim jesteście, ale…
Po ciele bruneta przebiegło silniejsze wyładowanie, sprawiając, że Nate zamarł. Wargi czarnookiego chłopaka wykrzywił złośliwy, lekko krzywy uśmiech.
- No właśnie, nie wiesz kim jesteśmy – wymruczał z irytacją i wrogością. – Więc lepiej się nie wtrącaj.
Chłopak mojej siostry sprężył się, jakby do ataku. Uśmiech nieznajomego pogłębił się, dało się w nim wyczuć nutę pogardy; na muskularnym ciele zatańczyły błyskawice, jakby wbrew zewnętrznemu spokojowi, mężczyzna gotował się w środku.
- Wiesz, Nathan, gdyby nie fakt, że nie jestem pewny czy bym cię przypadkowo nie usmażył w moim obecnym stanie ducha, moglibyśmy zagrać w tę grę, ale nie mam tej pewności ani czasu by się bawić.
- Skąd znasz…?
Brunet nieznacznie obrócił głowę.
- Zoe.
Blondynka nieznacznie zmrużyła oczy i w tej samej chwili Nathan i reszta moich bliskich, dosłownie zamarła w bezruchu. Gdy przyjrzałam się im uważnie, stwierdziłam, że nawet nie mrugają, a ich piersi ledwie się unoszą w oddechu.
- No to przerąbane – jęknął Bastien. – Rafael, może by tak postępować ciut bardziej dyplomatycznie? Wiesz, ja naprawdę nie marzę o tym, żeby Rox poharatała mi twarz…
Te słowa wyrwały mnie z oszołomienia. Rozwścieczona, syknęłam, szczerząc kły. Lekkie mrowienie w dłoniach powiedziało mi, że paznokcie przekształciły się w pazury. Nie bacząc na nic, postąpiłam w stronę ludzi, którzy ważyli się zagrozić moim bliskim.
W oczach Rafaela zabłysła bliżej nieokreślona emocja, uśmiech się poszerzył.
- Sheba – powiedział spokojnie.
Nim zdążyłam mrugnąć moje ciało pokryła twarda skorupa, uniemożliwiająca mi jakikolwiek ruch i jedyne co mogłam robić, to wściekle syczeć przez zęby.
Bastien mamrotał coś pod nosem z niezadowoloną miną, Zoe uśmiechała się z rozbawieniem, a Rafael z lekceważeniem obszedł Nate’a i stanął tuż przede mną.
„Sheba, puść mnie natychmiast!” – warknęłam w myślach.
„Nie mogę. Dałaś mi jasne wytyczne na wypadek takiej sytuacji i kazałaś przysiąc, że je wykonam.”
Co w takim razie się ze mną działo w czasie, którego nie pamiętam? Straciłam rozum? Ta trójka wcale nie zachowywała zbyt przyjaźnie.
Rafael oparł dłonie na biodrach i patrząc na mnie z irytacją, zakołysał się na piętach.
- Zaczynam się zastanawiać, kiciu, czy pakowanie się w kłopoty nie jest twoją cechą wrodzoną – wycedził, mrużąc czarne oczy. – Wystarczy na parę minut spuścić cię z oka i już na złamanie karku gnasz w tarapaty. Do tego – najwidoczniej – odczuwasz żywą awersję co do informowania mnie o swoich eskapadach, choćby te były czystą głupotą.
Syknęłam wściekle, w jedyny dostępny sposób pokazując, co sądzę o jego wywodach.
Bastien odchrząknął.
- Nie sądzę, żeby było warto dyskutować z nią w tym stanie ducha.
- Rzeczywiście, jedyne o czym wydaje się myśleć, to jak nas poszatkować – odparła z westchnieniem Zoe. Oparła przy tym dłoń o ramię blondyna i spoglądała na mnie z kpiną. – Zawsze miałaś dość prymitywny charakter, ale to już przesada.
Po tych słowach moja wściekłość tylko wzrosła.
- No fakt, nie jest w zbyt rozsądnym nastroju. Dość tego - Rafe westchnął ciężko i pokręcił głową z rezygnacją. – Sheba!
Poczułam jak unieruchamiająca mnie skorupa lekko się przemieszcza, ale dopiero po chwili dotarło do mnie, że Sheba odsłania tatuaż na moich plecach.
Rafael uśmiechnął się, po czym sięgnął za mnie i lekko przyłożył palce do miejsca, w którym - jak wiedziałam - tkwiło czarno-złote piętno.
Tym razem nie była to wizja, ani też nie straciłam świadomości. Po prostu przez parę sekund miałam wrażenie, że mój mózg zamarzł. Lodowate zimno rozniosło się po całym moim ciele, gdy utracone wspomnienia wskakiwały na swoje miejsce, niczym fragmenty układanki.
Przez szum w uszach nie usłyszałam polecenia, ale już po sekundzie poczułam, że twarda powłoka znika z mojego ciała i już po chwili obok mnie stała czarna puma, z przyjemnością rozciągająca grzbiet.
Powrót pamięci nie był przyjemny. Mimo gorącego dnia drżałam z zimna, a w głowie potężnie mi się kręciło.
Zachwiałam się, ale nie upadłam, bo podtrzymały i przygarnęły mnie silne ramiona. Zawierucha panująca w mojej głowie sprawiła, że z ulgą oparłam się o szeroką pierś i odetchnęłam głęboko.
Po chwili wszystko się uspokoiło i dotarło do mnie, że Rafe jedną ręką obejmuje mnie w pasie, a drugą przygarnia moją głowę do swojego ramienia.
I po raz pierwszy od paru dni poczułam się naprawdę dobrze.
Przesunęłam ręce, powoli otaczając dłońmi jego kark i przytulając się mocno. Poczułam jak odetchnął głęboko.
- Strasznie mnie wystraszyłaś, kiciu – wymruczał mi wprost do ucha.
Ponad jego ramieniem spojrzałam na Bastiena, który objął Zoe ramieniem i uśmiechnął się do mnie szelmowsko.
Odwzajemniłam uśmiech.
Potem odsunęłam się lekko od Rafaela, wspięłam na palce i pocałowałam go mocno, wkładając w ten pocałunek wszystko co do niego czułam. Odwzajemnił go, rozluźniając uścisk i przesuwając dłonie na moją talię.
Przez chwilę po prostu tak trwaliśmy, po czym korzystając z kociej zręczności odsunęłam się i silnym, niespodziewanym ciosem w szczękę posłałam go na ziemię.

Rozdział 10
- Za co, do licha?
Pytanie zabrzmiało bardziej jak warknięcie. Rafael podniósł się, patrząc na mnie wilkiem. Bastien roześmiał się głośno, ale jedno spojrzenie bruneta go osadziło.
- Pogadamy później – rzuciłam sucho, patrząc na całą trójkę z niezadowoleniem. – Teraz, Zoe, masz natychmiast puścić moich bliskich.
Na trzech, tak różnych twarzach, odmalowało się niemal identyczne osłupienie.
- Uwolnić twoich bliskich…? – wymruczała blondynka, spoglądając na mnie z niedowierzaniem. – A my to co niby…?
Bastien zrobił krok naprzód i lekko uderzył Rafe’a w ramię, zwracając na siebie uwagę.
- Stary, coś ty znów zrobił? – nagle zmarszczył z namysłem brwi i spojrzał na mnie. – A może nie zadziałało? Albo zadziałało na opak?
Zmierzyłam go gniewnym spojrzeniem.
- Zadziałało doskonale, pamiętam wszystko – ostatnie słowo wypowiedziałam z naciskiem.
Roztarłam pięść. Do diabła, ależ miał twardą szczękę. Brunet ciągle patrzył na mnie z oszołomieniem. Wydawał się nie wierzyć w to, co widzi. W końcu chyba do niego dotarło, że to nie żarty, bo zmrużył z wściekłością czarne oczy.
- O co ci chodzi, do jasnej cholery?
- Powiedziałam, że pogadamy później – warknęłam. – Zoe!
Moja rodzina i przyjaciele natychmiast odzyskali możliwość ruchu, choć blondynka bynajmniej nie wyglądała na zadowoloną.
Nate odwrócił się do mnie i zmarszczył brwi.
- O co w tym wszystkim chodzi, Roxy? Co to za jedni?
- W pewnym sensie starzy znajomi – odparłam lekko, starając się uśmiechem zatuszować niepokój, spowodowany obserwowaniem Rafaela. Gdybym go nie znała może nabrałabym się na obojętny wyraz twarzy. No, może lekko zaniepokoiłby mnie lekko drgający mięsień na policzku mężczyzny.
Natomiast znając go, wiedziałam, że to bardzo zły znak. Co potwierdziło się, gdy wyładowania elektryczne przebiegające po wysokiej sylwetce przybrały na sile.
Natychmiast nabrałam ochoty, żeby poradzić mojej rodzinie, Nathanowi i Tashy żeby brali nogi za pas. Teraz doskonale zdawałam sobie sprawę, że Rafe z trudem panuje nad wściekłością. A wściekły stawał się niebezpieczny.
Nawet Bastien, zwykle zauważający takie sytuacje dopiero w trakcie wybuchu, teraz cofnął się o krok, chowając ręce za sobą.
- Porozmawiamy teraz – wycedził brunet zimnym głosem.
Zaklęłam. Już czułam w sobie odpowiedź na tę furię. A chciałam porozmawiać spokojnie. Niestety, lodowata wściekłość Rafe’a zawsze wywoływała u mnie podobną reakcję.
- Później – warknęłam.
Sheba, stojąca u mojego boku, cofnęła się. No tak, już była świadkiem podobnych sytuacji w ciągu ostatniego miesiąca.
Spróbowałam się uspokoić. To naprawdę nie była pora na dziką awanturę, na którą się zapowiadało.
- To nie czas ani miejsce, Rafael.
Ups… Kolejny błąd… Doskonale wiedział, że zwracam się do niego pełnym imieniem, tylko, gdy chcę go odwieść od urządzania scen. Cholernie tego nienawidził. Gdy jego usta rozciągnął zimny uśmiech, nabrałam ochoty, żeby palnąć się w czoło.
Bastien i Zoe w tym czasie cofnęli się o parę kroków i zaczęli szeptać między sobą. Jak ich znam to właśnie się zakładają, jak to się skończy.
- Chcesz odpowiedniego czasu i miejsca? – wymruczał brunet całkiem spokojnie.
O żesz…
- Nate, cofnij się! – rzuciłam szybko. Gdy spojrzał na mnie z oszołomieniem, zaklęłam ponownie i obróciłam się. – Sheba, zabierz go stąd.
Puma, równie dobrze jak ja orientująca się w sytuacji, chwyciła Nathana za pasek od spodni i pociągnęła do tyłu. Opierał się, ale nie miał szans z ogromnym kotem.
Zostałam sama, naprzeciw wściekłego Rafaela, po którego ciele przebiegały coraz silniejsze wyładowania.
- Pytałem czy chcesz…
- Rafe, uspokój się – wyciągnęłam przed siebie dłonie, starając się go ułagodzić szerokim, trochę sztucznym uśmiechem. – Nie ma potrzeby urządzać scen. Masz rację, możemy porozmawiać tutaj. Tylko spokojnie.
Jeszcze bardziej zmrużył oczy. Zęby zgrzytnęły, gdy zacisnął szczękę.
- Nie, to ty masz rację, to nieodpowiednie miejsce.
- Rafe…
Gdy sięgnął do dolnej krawędzi t-shirta, dotarło do mnie co zamierzał. Odruchowo cofnęłam się o krok i przełknęłam ślinę.
- Rafe, bądź poważny…
- Ależ jestem absolutnie poważny.
- Ale…
Zerwał z siebie koszulkę. Promienie słońca odbiły się od wysportowanej klatki piersiowej, ukazując przy tym zawiłe, kruczoczarne linie tatuażu, którego – jak wiedziałam – większa część znajdowała się na plecach.
Teraz zaklęłam, po raz kolejny. Wiedziałam, że to wcale nie tatuaż. Nawet mimo tego, że to tak wyglądało. Zdawałam sobie również sprawę, że gdyby spojrzeć na plecy Rafaela pod odpowiednim kątem, zawiłe linie tribala tworzyły obraz skrzydeł.
Linie się poruszyły i cofnęły, niczym węże zaczęły się zwijać, jakby chcąc wrócić do gniazda na męskich plecach. Zrobiłam następny krok do tyłu. Niedobrze, niedobrze…
Po paru sekundach tatuaż zniknął, a z pleców Rafaela wystrzeliły ogromne białe skrzydła.
Obróciłam się, mając szczery zamiar wziąć nogi za pas i to najszybciej jak to możliwe, ale nim zdołałam zrobić chociaż krok złapały mnie silne ramiona i zamknęły w mocnym uścisku, unieruchamiając.
Potężne skrzydła poruszyły się i ziemia uciekła mi spod stóp.


****
mam jeszcze dwa napisane przez siebie opowiadania - swego czasu, nie robiłam nic innego tylko pisałam - zreszta własnie skonczyłąm czytać jedno z nich i głupio powiedzieć, ale też mnie wciągło... jakoś tak dziwnie czyta się własne wymysły sprzed paru lat Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Furtka
PostWysłany: Sob 20:58 , 11 Lut 2012 
Giermek

Dołączył: 24 Sty 2012
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Łowczyni


Nie jestem żadnym recenzentem ani nic ale przeczytałam trochę książek w życiu.... nawet więcej niż trochę.

I szczerze? podoba mi się twój styl .... przynajmniej to co napisałaś. Oczywiście tak naprawdę ocenić można tylko całość ..... Mam nadzieje że będzie mi to dane Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
karo
PostWysłany: Wto 19:45 , 27 Lis 2012 
Człowiek

Dołączył: 01 Lis 2012
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


wlasnie skończyłam czytać - i stwierdzam wielki niedosyt : gdzie będą rozmawiać ? o czym?... jak??? .... co będzie dalej?....
niee tu musi coś jescze być ( tak nie mozna postepować z czytelnikami- ze mną ) chcę więęęęęcej:)SmileSmile;(


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)

Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Strona 1 z 1
Forum www.darkhunterfans.fora.pl Strona Główna  ~  Opowiadania

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu


 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach