Forum www.darkhunterfans.fora.pl Strona Główna
Autor Wiadomość
<    Opowiadania   ~   Cinneadh an chroí
Mikka
PostWysłany: Nie 23:16 , 12 Lut 2012 
Abadonna

Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Płeć: Łowczyni


Część druga BDKN, tak se pomyślałam, że wstawie jeszcze to Smile Z pozdrowieniem dla Ciebie, Furtka Wink
***


Prolog
- Szlag by to trafił!
Shadrak z pewną konsternacją spojrzał na swoją Towarzyszkę z nad książki, którą czytał. Siedziała po turecku na ogromnym łóżku i pięściami ściskała skronie.
- Coś się stało, kochanie?
- Gabriel – odparła ponuro, przez zaciśnięte zęby.
Musiał powstrzymać uśmiech, wiedząc, że jeśli jego ukochana zobaczy, że ta sytuacja go bawi, może mu się oberwać. Cassandra miewała gwałtowny temperament, szczególnie, gdy nabijał się z cierpień jednego z jej najlepszych przyjaciół.
W sumie doskonale rozumiał irytację Cass. Jego ostatnio Gabe też doprowadzał do szewskiej pasji.
Od wywiadu, z którym Towarzyszka Shade’a wiązała tyle nadziei, minęły dwa miesiące, a Gabriel ciągle nie mógł się zebrać w sobie na tyle, by zakończyć całą irytującą sprawę.
W pewnym sensie Shade go rozumiał. Blondyn zdecydowanie lepiej radził sobie z kradzieżami, niż z wyjawieniem kobiecie, w której się zakochał, co do niej czuje. Gabriel miotał się niczym tygrys w klatce, przy okazji doprowadzając do szału swoich przyjaciół.
Shade z westchnieniem zamknął książkę i wstał z głębokiego fotela, w którym do tej pory starał się odprężyć. Usiadł na łóżku i objął Cass.
- Wiesz, że w każdej chwili mogę rozwiązać tę sytuację – wymruczał w jej czarne włosy. I naprawdę mógł to zrobić. Wystarczyło jedno jego słowo, by Gabe zrobił to na co sam nie mógł się zdobyć. Shade uśmiechnął się lekko, myśląc, że takie rozwiązanie byłoby chyba najlepsze dla wszystkich zainteresowanych.
Cassandra westchnęła ponuro i oparła brodę o jego ramię.
- Nie. On to musi zrobić sam. Tak będzie uczciwiej w stosunku do Amy. Już i tak… - zamilkła nagle i zmarszczyła brwi z niepokojem.
- Shade, coś się dzieje…
Odchylił głowę i spojrzał na nią.
- Co?
- Jake wzywa pomocy. I on… - spojrzała na niego szeroko otwartymi oczyma. - …jest ranny.
- Niemożliwe – Naprawdę było to niemożliwe. Jake był wampirem, tak samo jak oni, jednym z podwładnych Shade’a. A przecież ich skóra była niezniszczalna i żadnego z nich nie dało się zranić.
- Nie wiem jak to możliwe, ale przekaz jest jasny – powiedziała z irytacją, odczytując myśli Shadraka.
Poderwał się z łóżka, z prędkością, która tylko takim jak oni była dostępna.
- Musimy to sprawdzić. Zawiadom Gabe’a i Rorego. Spotkamy się na miejscu.

Rozdział 1
Gdy rozległo się pukanie do drzwi wejściowych siedziałam na mojej sfatygowanej kanapie czytając i gładząc futro pięknego białego kota, którego imienia nawet nie znałam. Przybłąkał się ponad miesiąc temu i spędzał w moim domu mnóstwo czasu.
Ze zdziwieniem spojrzałam na drzwi. Nie spodziewałam się żadnych gości i sobie ich nie życzyłam. Cały ranek spędziłam ucząc się - w końcu studia to nie przelewki - a teraz chciałam się zrelaksować przy ciekawej lekturze.
Wstałam i z irytacją odgarnęłam z twarzy natrętny rudy lok. Czas wybrać się do fryzjera.
- Ciekawe kto to? – wymruczałam do siebie. Spojrzałam na kota, który – co dziwne – już siedział pod drzwiami i z irytacją machał ogonem.
- Zapraszałeś gości, Chastit? – zapytałam z rozbawieniem. Po czym westchnęłam ciężko. – Coraz gorzej ze mną skoro gadam do kota.
Gdy pukanie rozległo się ponownie, ruszyłam do drzwi i otworzyłam je, zastanawiając się jak spławić natręta. Nic nie przygotowało mnie na widok mężczyzny, który za nimi stał. Zamarłam z otwartymi ustami. „To wampir, z całą pewnością” – pomyślałam tylko.
Uśmiechnął się widząc mój szok. Na pewno nie był przystojniejszy od Shade’a, tutejszego przywódcy wampirów, którego poznałam dwa miesiące temu, ale i tak jego widok sprawił, że zgłupiałam.
Niby powinnam już przywyknąć, bo przecież w ciągu minionych miesięcy często spotykałam wampiry. Szczególnie Shade’a, Cass i Gabriela. Chyba można powiedzieć nawet, że się z nimi zaprzyjaźniłam. Ale każdy nowo spotkany wampir działał na mnie w taki właśnie sposób. Nieziemska uroda, w różnych wariantach, ale zawsze oślepiająca.
W końcu jako tako się pozbierałam.
- Słucham?
- Ty jesteś Amy Drake? – znów wyszczerzył zęby, ubawiony. Miał kasztanowe włosy i zielone oczy, które skądś znałam. – Nazywam się Rory O’Neil i jestem przyjacielem Cass. Przysłała mnie do ciebie, żebym spytał czy nie widziałaś może… - nagle spojrzał w dół, zaskoczony. – Eee… ładny kotek.
Uśmiechnęłam się.
- Też tak uważam, chociaż nie jest mój. Przybłąkał się jakiś czas temu. Wejdziesz?
Stał chwilę, najwyraźniej zastanawiając się nad tą propozycją. W końcu wszedł i rozejrzał się z zaciekawieniem. Lekko się zjeżyłam. Na pewno był przyzwyczajony do większych luksusów, w końcu wampiry miały mnóstwo czasu na zarabianie pieniędzy. Ale ja lubiłam moje niewielkie mieszkanko.
- Przytulnie tu – odezwał się w końcu.
Wzruszyła ramionami.
- Ciasne, ale własne.
Znów rzucił mi szeroki uśmiech, a ja się rozluźniłam. Po chwili znów spojrzał na kota. Wydawał się nim dziwnie zafascynowany.
- A więc przysłała cię Cass? –spytałam.
Rory – z jakiegoś powodu mocno rozbawiony – oderwał wzrok od złotych ślepi kota.
- A tak. Chciała żebym spytał, czy nie wiesz może, gdzie jest Gabriel.
- A skąd miałabym to wiedzieć? – spojrzałam na niego zaskoczona. – Przecież to ona jest telepatką, powinna zawsze wiedzieć gdzie jest któryś z was.
- I przeważnie tak jest. Nawet sobie nie wyobrażasz jakie to czasami uciążliwe, szczególnie, że bywa nadopiekuńcza – skrzywił się lekko. – Ale z Gabrielem czasem bywa inaczej. Jest zmiennokształtnym i gdy zmieni postać Cass może go „czytać” tylko gdy znajdują się w niewielkiej odległości.
- Cass bywa uciążliwa? – zdziwiłam się. – Wydawało mi się, że wszyscy ją uwielbiają.
- Oczywiście że uwielbiamy. Ale właściwie wychowywała mnie i nadal czasem jestem traktowany przez nią jak dziecko.
Teraz skojarzyłam skąd znam te zielone oczy.
- Jesteście rodzeństwem?
- Nie, chociaż wielu tak myśli – uśmiechnął się. Po chwili spoważniał i z jakimś dziwnym zakłopotaniem spojrzał na białego kota. Już miałam spytać co go tak w tym zwierzęciu fascynuje, gdy nagle się odezwał.
- No cóż, skoro nie wiesz gdzie jest Gabe, muszę lecieć – wyglądał na lekko zdenerwowanego. – Wynikły pewne kłopoty i Shade bardzo chce go widzieć – miałam dziwne wrażenie, że wcale nie mówi do mnie.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy – powiedziałam z uśmiechem.
- Na pewno. Dopiero wróciłem do miasta i jeszcze jakiś czas tu pozostanę – odwzajemnił uśmiech i otworzył drzwi. Kot natychmiast przez nie zwiał.
- Chastit znów rusza w trasę – westchnęłam z rezygnacją.
- Chastit ?– odezwał się Rory z rozbawieniem.
- No tak, to taki żart… Nie wiedziałam jak się nazywa a jest taki biały…
- Rozumiem. W takim razie do zobaczenia.
Wyszedł szybko, nim zdążyłam odpowiedzieć. Przez chwilę czułam pokusę, by spojrzeć jeszcze na niego przez okno, ale tylko zbeształam się w myślach i wróciłam do książki. Już nie wydawała się tak pociągająca.
Przez moment zastanowiłam się też, co to za „kłopoty” się pojawiły. Ale w końcu to nie moja sprawa.

*******************
Gdyby Amy jednak wyjrzała przez to okno ujrzałaby widok co najmniej niecodzienny.
Już za drzwiami Rory ze złością przeczesał palcami kasztanowe włosy i rzucił wściekłe spojrzenie białemu kotu, który wpatrywał się w niego bez mrugnięcia. Rozejrzał się czujnie. Dzielnica domków jednorodzinnych na przedmieściu, cicha i spokojna wydawała mu się niemal rajem po pobycie w centrum miasta. Gdy upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu niemal wysyczał:
- Cass się wścieknie jak się dowie, że uciekasz się do takich numerów, Gabe.
Błysnęło światło i już po chwili na miejscu białego kota siedział wysoki blondyn, całkiem nagi i najwyraźniej mocno zakłopotany. Sięgnął pod najbliższy z gęstych krzaków i wyciągnął stamtąd ukryte ubranie. Szybko wciągnął na siebie dżinsowe spodenki i czarny bezrękawnik.
- Chyba jej nie powiesz? – rzucił, posyłając przyjacielowi błagalne spojrzenie.
Rory westchnął ciężko.
- Nie powiem, bo i mnie urwałaby głowę za to że od razu cię nie wydałem, gdy tylko się zorientowałem. Czemu po prostu nie powiesz temu rudzielcowi o co chodzi? Wszyscy mamy już dość tego twojego niezdecydowania.
- A co ty byś zrobił na moim miejscu? – szare oczy sposępniały. – W mojej normalnej postaci nawet nie zwraca na mnie uwagi.
- Nie wiem co bym zrobił, Gabe. Wiem tyle że w tej chwili mam ochotę wywołać porządną burzę i potraktować cię błyskawicami, aż w końcu przestaniesz się zachowywać jak szczeniak.
Blondyn wyglądał żałośnie, więc Rory się zlitował.
- Chodźmy, Shade i Cass chcą widzieć nas obu. Wygląda na to, że mamy jakiś poważny problem.
Gabriel zareagował entuzjastycznie, najwyraźniej miał nadzieję, że nowa sprawa oderwie jego myśli od jego własnych problemów.
- Chodźmy – powiedział raźno.
O’Neil znów westchnął i pomyślał z cierpkim uśmiechem, że w końcu naprawdę skończy mu się cierpliwość i „naładuje” tego łobuza.


Rozdział 2
Zadawanie się z wampirami bywa kłopotliwe.
Wiem co mówię.
Już sam fakt, że Cass nie pojawiła się dziś na zajęciach powinien dać mi do myślenia, ponieważ opuścić je zdarzało jej się bardzo rzadko. Nie tak dawno zapytałam ją, dlaczego w szkole niemal ciągle wygląda na rozbawioną. Stwierdziła, że choć nie może czytać w ludzkich myślach (co samo w sobie czasem jest dla niej ulgą), to niezmiernie bawi ją to, że wcale nie musi tego potrafić, żeby wiedzieć dlaczego 90% dziewczyn niemal cały czas rzuca jej nienawistne spojrzenia. Ta odpowiedź wydała mi się raczej dziwna, bo mnie na przykład jakoś wcale nie bawiło to, że odkąd zaczęłam przebywać z Cass, spora część tych 90 procentów także na mnie zaczęła krzywo patrzeć.
A jeszcze bardziej martwił mnie fakt, że Shade dość złośliwie ostatnio zasugerował, że Rory i Gabriel też powinni „odświeżyć” wiedzę. Nie to, żebym miała coś przeciwko, bo choć Rorego dopiero co poznałam, to jeśli jest choć w połowie tak dobrym towarzyszem jak Gabe, może być zabawnie. Moje przerażenie tą sugestią wynika raczej z powodu ich wyglądu i opowieści o szkolnych przygodach Shade’a. Nietrudno się domyślić, że historia może się powtórzyć i to podwójnie. Straszna perspektywa.
No i przebywać jeszcze więcej czasu w towarzystwie Gabriela? Już i tak miałam poważny problem z udawaniem, że wcale się nim nie interesuję. Nie jestem masochistką i zadaję sobie sprawę, że nie ma szans, żeby się mną zainteresował. I nie chodzi o to że jestem zakompleksiona czy coś. Właściwie to uważam się za całkiem normalną dziewczynę. A przynajmniej na tak normalną, jak pozwala na to mój życiorys.
Odpędziłam ponure myśli i spojrzałam ukradkiem na wysokiego blondyna, stojącego tuż koło mnie w windzie.
Zjawił się przed gmachem szkoły, gdy wychodziłam z zajęć razem z resztą grupy i oświadczył, że Cassandra i Shade chcieliby się mnie poradzić w jakieś ważnej sprawie. Nie mam pojęcia w czym niby miałabym im pomóc, ale oczywiście się zgodziłam.
Przy okazji przekonałam się, że wszystkie dziewczyny, które tę sytuację zauważyły – przynajmniej sądząc po spojrzeniach – uważały za wysoce niesprawiedliwe fakt, że znam takiego chłopaka jak Gabe, a one nie. Hmmm, gdyby spojrzenia mogły zabijać…
Jeśli to przedsmak tego, co mnie czeka przy odświeżaniu wiedzy przez dwóch wampirów, to ja dziękuję i wysiadam. Choć może niepotrzebnie się tym przejmuję.
- A więc, w jakiej sprawie chcą się mnie poradzić? – zapytałam ostrożnie.
Oderwał spojrzenie od lustrzanej ściany windy i spojrzał mi w oczy. Ma piękne oczy, pomyślałam i od razu mentalnie się spoliczkowałam.
- Shade powiedział, że wyjaśni ci wszystko, gdy już będziesz w ich apartamencie. Sądzę, że chodzi o obiektywną ocenę problemu, który nas ostatnio dość… zaskoczył.
- To w sprawie tego problemu Rory cię szukał dwa dni temu?
Z nie wiadomego powodu nagle zaczął błądzić spojrzeniem po kabinie i wyglądał przy tym na dziwnie zakłopotanego.
- Hmmm… eee… tak, to z tego powodu mnie szukał.
- Nadal nie wiem czemu Cass uważała, że mogę wiedzieć gdzie jesteś.
- Nie ma pojęcia – wbił wzrok w sufit.
********************************************************
- A więc, o co chodzi? – zapytałam siadając w głębokim fotelu, naprzeciw Shade’a.
Gdy weszłam do apartamentu zostałam dość wylewnie przywitana przez Cass i Rorego. Tylko Shadrak dalej siedział z ponurą miną i bawił się dziwnym, srebrnym sztyletem.
Reszta też po chwili się rozsiadła. Dziwnie przypominało to naradę wojenną. Gdy minęły powitalne uśmiechy, Cassandra i Rory wyglądali na niemal tak samo ponurych jak Shade. Tylko Gabe wyglądał jakby dobrze się bawił. A przynajmniej jakby niczym się nie przejmował, zresztą jak zwykle. Czasem zastanawiałam się czy w ogóle cokolwiek go obchodzi, bo zdawał się raczej nie brać niczego na serio.
Chociaż może byłam niesprawiedliwa. Złościł mnie, bo nie mogłam go rozgryźć.
- Gabe pewnie już ci powiedział, że pragniemy byś pomogła nam obiektywnie rozważyć pewną sprawę – odezwał się Shade. – Ja uważałem, że nie powinniśmy cię w to wciągać. Ale niektórzy… - rzucił kose spojrzenie blondynowi. - …sądzą ich twoja pomoc w tej sprawie może okazać się nieoceniona.
Czyżby Gabe uważał mnie za zdolną pomóc w jakiejś ważnej, wampirzej sprawie? Dziwnie podniosło mnie to na duchu. Spojrzałam na niego, chcąc chociaż wzrokiem podziękować za taką wiarę we mnie, ale znów wpatrywał się w sufit, nie zwracając uwagi na to co dzieje się dookoła.
- A więc co to za sprawa? – spytałam z lekką niecierpliwością, skupiając całą uwagę na brunecie.
- Proszę, obejrzyj ten sztylet – podał mi go.
Zdziwiło mnie to. Chcą żebym oglądała broń? Nóż miał białą rękojeść i srebrne ostrze, na którym odznaczały się jakieś symbole. Chyba runy. Powoli obróciłam go w dłoni. Jeśli szukają kogoś, kto im te runy odczyta, to cóż… Trafili pod zły adres.
- Nie chodzi o to, żebyś to odczytała – powiedział Rory, widząc moją minę. – Tylko żebyś powiedziała, czy widzisz w tym ostrzu coś niezwykłego.
- Nie znam się na broni – odparłam powoli. – Jedyne co wydaje mi się raczej niezwykłe to właśnie te runy.
- Shade je odczytał i twierdzi, że to zwykłe, nic nie znaczące bazgroły.
To, że Shadrak bez problemu czyta runy, jakoś niespecjalnie mnie zaskoczyło. W końcu miał dwa tysiące lat, pewnie sam się nieraz nimi posługiwał przez ten czas.
- A więc czemu ten nóż tak was interesuje? – zapytałam oddając go brunetowi.
- Widzisz… to ostrze jest bardziej niezwykłe niż się wydaje, przynajmniej dla nas – niemal wymruczał Gabriel. O, jednak widzi co się dzieje, pomyślałam złośliwie i natychmiast się za to zganiłam.
Nagle zamarłam ze zdumienia. Gabe, jakby nie było to nic ważnego, wziął sztylet od Shade’a i przejechał ostrzem po swoim odkrytym przedramieniu. Nie wiem co zaskoczyło mnie bardziej: to że to zrobił czy to, że nóż otworzył w skórze długą krwawą ranę, która niemal natychmiast powrotem się zasklepiła. „Naprawdę mają gęstszą krew” pomyślałam tylko, wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w jego rękę.
- Ale… to przecież… - wyjąkałam tylko.
- Niemożliwe – powiedział Gabe spokojnie, sam jakby ze zdumieniem patrząc na krew pozostałą na jego przedramieniu. – Hmm… nie widziałem własnej krwi od dwustu pięćdziesięciu lat – oddał nóż Shadrakowi i popatrzył mi prosto w oczy. – Teraz chyba rozumiesz, że trochę nas martwi pojawienie się takiego ostrza.
I naprawdę rozumiałam. Do tej pory ich skóra była uważana przez nich samych za niezniszczalną, bo nic nie było w stanie jej przebić.
- Skąd macie ten sztylet? – zapytałam, szybko otrząsając się ze zdumienia.
- Samozwańczy „łowca wampirów” postanowił wyeliminować przy jego pomocy jednego z moich podwładnych – powiedział powoli Shade i uśmiechnął się wyjątkowo złośliwie. – Nie wziął tylko pod uwagę, że nasze rany, jak sama widziałaś, zasklepiają się szybko i trzeba wziąć też pod uwagę naszą szybkość i siłę.
- Wyciągnęliście z niego skąd wziął taką broń?
- Nie zdążyliśmy – wzruszył ramionami i spojrzał na mnie z pewnym zakłopotaniem. – Swoim atakiem rozwścieczył Jake’a, a jak już Cass ci mówiła, nasze emocje bywają dość… gwałtowne.
Wzdrygnęłam się lekko, wyobrażając sobie „gwałtowną” reakcję wampira. Gabe to zauważył i zmarszczył brwi.
- Jake miał prawo się… zdenerwować – powiedziałam szybko. – I nie sądzę, żeby ktoś mógł mieć mu to za złe. Taka napaść na pewno paskudnie wpływa na samopoczucie – uśmiechnęłam się słabo. – Ale nadal nie rozumiem czego oczekujecie ode mnie.
- Widzisz – odezwał się Rory, milczący do tej pory. – Po pierwsze zastanawiamy się, jak to możliwe, że ten nóż tak bardzo różni się od innych. Po drugie… Gabriel uważa, że to wydarzenie otwiera przed naszym gatunkiem nie tylko paskudną perspektywę „łowców wampirów”, ale też alternatywne rozwiązanie kwestii naszej nieśmiertelności.
Spojrzałam na Gabe’a, w sumie nawet nie chcą wiedzieć, czy chodzi o to o czym myślałam.
- Samobójstwo –powiedział prosto z mostu.
- Ale dlaczego któryś z was miałby decydować się na coś takiego?
- Nie wszyscy z nas są uszczęśliwieni wymuszoną nieśmiertelnością. Niektórzy są wręcz obłąkani z nudy, bądź też…z cierpienia.
- Cierpienia? – zapytałam niepewnie.
Długą chwilę patrzył mi w oczy, jakby rozważając co powiedzieć. Pierwszy raz widziałam jak te szare oczy przybierały tak twardy wyraz. Może jednak nie traktuje życia tak lekko, jak myślałam.
- Niektórzy stracili więcej niż są w stanie znieść – powiedział łagodnym głosem, nie pasującym do spojrzenia. – I wiele by dali za znalezienie spokoju.
Zrozumiałam. Akurat ja na polu strat miałam spore doświadczenie, więc łatwo było mi zrozumieć, że czasami najlepszym sposobem, by sobie z tym poradzić jest ucieczka. Jakąkolwiek dostępną drogą. Sama kiedyś też rozważałam ten sposób, ale doszłam do wniosku, że cóż… to nie w moim stylu. Zresztą pewnie też za duży wpływ miały wtedy na mnie młodzieńcze hormony. Ponoć wśród nastolatków teraz rozważanie samobójstwa jest w modzie.
- Rozważamy czy najlepiej jest wytropić źródło tej niezwykłej broni i… wyciszyć sprawę – odezwała się Cass, mrużąc zielone oczy. – Czy też wykorzystać je dla sprawy, którą wyjaśnił Gabriel.
Zastanowiłam się przez chwilę nad tym wszystkim. Milczeli, dając mi czas.
Chcieli obiektywnej oceny, więc cóż, dam im ją.
- Uważam, że powinniście w tej sprawie skonsultować się z innymi wampirami – powiedziałam powoli. – Moim zdaniem każdy ma prawo decydować o swoim życiu, jak i też o swojej śmierci. Szczególnie biorąc pod uwagę sytuację, o jakiej mówi Gabe.
Wydawało mi się, czy blondyn się rozluźnił, gdy przyznałam mu rację?
- Nie wiem, czy to tak do końca obiektywna ocena – dokończyłam.
- Można powiedzieć, że przechyla szalę – ponuro oznajmił Shade. – Były dwa głosy na dwa. – Ale masz rację. Każdy powinien decydować o sobie – nagle ostro spojrzał na Gabriela. – A żeby zdecydować, powinien znać swoją sytuację.
Atmosfera zgęstniała. Gabe zacisnął usta i znów wbił wzrok w sufit. Czyżby jakaś awantura wisiała w powietrzu? Auć.
- A co do noża – odezwałam się szybko, starając się złagodzić sytuację, której do końca nie rozumiałam. – Sądzę, że powinniście się skonsultować z jakimś chemikiem.
Spojrzeli na mnie zaskoczeni. Naprawdę nie wpadło im to do głowy?
- Skoro te runy nic nie oznaczają, to może nóż jest czymś pokryty – spojrzałam Shadrakowi w oczy. – Chodzi mi o to, że w czasie tamtego wywiadu, Cass mi powiedziała, że na przykład między waszymi kłami a skórą zachodzi jakaś reakcja, powalająca im ją przebić, prawda? A może nie chodzi w kły, a o jakiś składnik śliny? To by oznaczało, że jest jakaś substancja zdolna uczynić waszą skórę wrażliwą. Więc wystarczy ją odtworzyć i pokryć nią ostrze.
Shade uderzył wnętrzem dłoni o czoło. Wyglądało to dość zabawnie.
- Że też o tym nie pomyślałem – spojrzał na mnie z podziwem, po prostu czułam jak momentalnie czerwienieję.
- Zuch dziewczyna – roześmiał się Gabe. Przez chwilę wyglądał jakby chciał mnie objąć, ale szybko opuścił ręce z wyrazem zakłopotania na twarzy. Cassandra, niewiadomo dlaczego posłała mu współczujące spojrzenie. A Shade przez chwilę wyglądał jakby się miał udusić ze śmiechu, czym zasłużył sobie na pełne złości spojrzenie swojej Towarzyszki.
Dochodzę do wniosku, że dzieje się tu coś, o czym mnie nie poinformowano. I najwyraźniej, w jakiś sposób dotyczy to mojej skromnej osoby. Gdy się głębiej nad tym zastanowić, już od jakiegoś czasu to towarzystwo dziwnie się zwraca do Gabriela, przynajmniej w mojej obecności.
Posłałam blondynowi podejrzliwe spojrzenie, a ten odwrócił wzrok, najwyraźniej jeszcze bardziej zakłopotany.
Co, do licha?
Trzeba przycisnąć Cassandrę, bez dwóch zdań.

Rozdział 3
- Kończy ci się czas, Gabe – powiedziała powoli Cassandra. – Ona już zaczęła składać wszystko do kupy. Długo jej nie zajmie dojście do tego o co chodzi.
Przegarnął zmęczonym ruchem złote włosy i spojrzał na nią, strapiony. Domyślał się o czym wampirzyca chce z nim rozmawiać, gdy poprosiła by do niej wpadł.
- Więc co twoim zdaniem powinienem zrobić?
- Porozmawiać z nią, powiedzieć o co chodzi – westchnęła. – Zanim sama do tego dojdzie i wścieknie się na nas wszystkich. Lubię ją i nie chcę, żeby doszła do wniosku, że cały czas nią manipulowaliśmy i posłała nas do diabła.
- To nie takie proste – rzucił wściekłym tonem.
Gdy nagle jego włosy i oczy pobielały, Cass zorientowała się, że naprawdę jest wytrącony z równowagi. Czasem nawet bawiło ją to, że pod wpływem emocji nieumyślnie zmieniał kolor włosów i oczu. Niekiedy nawet zdarzyło jej się żałować, że to ona nie ma takiej umiejętności. Zmiennokształtność Gabe’a była niemal niegraniczona. Gdy miał taki kaprys mógł stanowić czyjąś dokładną kopię, nawet jeśli chodzi o głos, równie łatwo jak przybierał postacie zwierząt. Nawet ona, mimo że znała go tyle czasu i czytała w myślach, często dawała się nabierać na jego przemiany.
Z jednym wyjątkiem. Tylko w postaci Shade’a nie zdołał jej nabrać. Sprawdził to kiedyś, dla żartu. Mógł doskonale skopiować wygląd, głos, a nawet zachowanie Shadraka, ale nie mógł oszukać więzi jaka łączyła Towarzyszy. I mimo że Shade często korzystał z umiejętności przyjaciela, by być w dwóch miejscach naraz i nigdy nikt nie zobaczył żadnej różnicy, jej wystarczyło tylko spojrzeć na przemienionego Gabe’a, by wiedzieć ze to nie JEJ Shade.
- Może i nie proste, ale musisz w końcu coś zrobić z tą sytuacją, bo niedługo wymknie się spod kontroli i możesz ją stracić już ostatecznie.
- To nie takie proste – powtórzył zrozpaczonym tonem i opuścił głowę. Nagle jego ciało zrobiło coś, czego Cassandra nie miała okazji widzieć przez całą ich znajomość. Dosłownie cały sczerniał. I nie chodziło tylko o kolor włosów i oczu. Nagle całe jego ciało zrobiło się czarne jak węgiel. Zaskoczona przyglądała się temu zjawisku szeroko otwartymi oczyma. Gdy podniósł głowę i znów na nią spojrzał, stwierdziła że nawet białka jego oczu były czarne jak smoła.
Ostrożnie zajrzała w jego myśli i zobaczyła tylko rozpacz. Nie rozumiała tego. Może i sprawa nie była prosta, ale żeby doprowadzała go do takiego stanu? Coś tu nie grało i to bardzo.
- Gabe? Słuchaj… - zaczęła ostrożnie.
- Wiem, że powinienem coś zrobić – powiedział niemal z agresją. – Wiem, że powinienem z nią porozmawiać i powiedzieć co się ze mną dzieje. Ale wiem też, że ona zasługuje na kogoś lepszego… - ponownie opuścił głowę i niemal wyszeptał - …od mordercy.
Cass poderwała głowę w szoku. Tego się nie spodziewała. Morderca? Coś ją chyba ominęło. Zwykle starała się nie wpychać przyjaciołom do głów i zostawiała ich w spokoju z ich problemami, ale żeby nie zauważyła czegoś takiego? Nie bardzo rozumiała o co chodzi. Byli wampirami, to prawda, ale wbrew powszechnie panującemu przekonaniu bardzo rzadko zdarzało im się potrzebować tyle krwi, by w czasie „posiłku” zabić ofiarę. Zresztą najpowszechniejszą praktyką było wybieranie na ofiary szumowin, za którymi w razie czego nikt nie będzie tęsknił. Traktowali to raczej jako dobry uczynek dla świata, niż coś czym należałoby się obwiniać.
Nagle coś przyszło jej do głowy.
- Gabe, ty chyba nie obwiniasz się nadal za to, co stało się dwieście pięćdziesiąt lat temu? Przecież to nie…
- To była moja wina – warknął. – Dwanaście dzieciaków zginęło przez moją głupotę. Przez moją arogancję zginęli, wcześniej cierpiąc męczarnie, zupełnie jak… - zaciął się nagle. A Cassandra wcale nie chciała, żeby kończył tę myśl. To, co zobaczyła w jego oczach, przeraziło ją.
Nagle wrócił do swojego normalnego wyglądu. Złote włosy zalśniły, szare oczy błysnęły, a skóra znów była po prostu opalona. Przez chwilę Cass czuła pokusę, by udawać, że nic się nie wydarzyło. Ale jednocześnie czuła, że nie jest to coś co można po prostu pominąć milczeniem.
- Gabrielu…
- Zostaw to, Cass – powiedział ze zmęczeniem. Wstał i ruszył do drzwi. – Porozmawiam z nią i niech dzieje się co chce.

***************************
- A więc, nie weź mi za złe pytania, ale jak stałeś się wampirem? - zapytałam, cały czas z szerokim uśmiechem.
Rory rozparł się wygodnie na mojej sfatygowanej kanapie i wyglądał na w pełni zrelaksowanego. Byłam lekko zaskoczona, gdy zobaczyłam go na swoim progu. Stwierdził, że chce mnie lepiej poznać, skoro jestem przyjaciółką jego niemal siostry. Wydawało mi się to lekko naciągane, ale przecież nie będę narzekać gdy wpada do mnie tak przystojny mężczy… to znaczy wampir. Każdy z nich był fascynujący na swój sposób. No i ciekawość nie dawała mi spokoju.
- Chodzi ci o okoliczności? – zapytał. – Czy o to kto mnie przemienił?
- Chyba o obie te sprawy.
Zastanowił się.
- Czy Cass opowiadała ci jak ona stała się wampirem?
- Nie od razu, ale opowiedziała – spochmurniałam lekko, na samo wspomnienie tej historii mnie mdliło. Nie zmartwiło mnie, gdy Cass powiedziała, że osoba odpowiedzialna za całą chorą sytuację, skończyła ze skręconym karkiem. Eksperymentowanie na ludziach i wampirach po prostu nie mogło się dobrze skończyć. – Ale powiedziała też, że ciebie przemiana nie dotknęła. A przynajmniej nie w takim stopniu jak innych.
- To prawda, zresztą przecież nie wyglądam na nastolatka, a wtedy nim byłem – uśmiechnął się łobuzersko.
- To znaczy, że gdybyś wtedy został przemieniony, nie dorósłbyś?
- Och, źle zrozumiałaś. Dorósłbym, tylko że dużo, dużo wolniej. Prawdopodobnie, teraz wyglądałbym na jakieś piętnaście lat. Z wiekiem u wampirów to strasznie zabawna sprawa. Przemień dziecko, a minie parę wieków nim wyglądem dogoni do reszty. Przemień staruszka, a w ciągu paru miesięcy będzie wyglądał na dwadzieścia pięć lat. Nigdy tego nie rozumiałem – wzruszył beztrosko ramionami. – Ale tak to działa. Może Shade umiałby wytłumaczyć to lepiej.
- Może kiedyś go zapytam. A więc ile miałeś lat, gdy cię przemieniono?
- Osiemdziesiąt.
Lekko mnie zatkało, bo wydawało mi się to jakieś abstrakcyjne.
- Choć, gdyby to ode mnie zależało, to stałoby się to dużo wcześniej – skrzywił się z irytacją. – Ale Cass nalegała bym przeżył całe normalne, ludzkie życie. Co w gruncie rzeczy było raczej absurdalne, skoro cały czas była w stosunku do mnie nadopiekuńcza – nagle uśmiechnął się z czymś na kształt czułości. – Dopiero po własnej przemianie zrozumiałem dlaczego zachowywała się tak, a nie inaczej.
- To znaczy?
Spojrzał na mnie uważnie, jakby oceniając ile może mi powiedzieć.
- Widzisz… Cass na pewno wspominała ci, że wampirza skala uczuć mocno różni się od ludzkiej – skinęłam głową. – Ale choćbyś próbowała to sobie wyobrazić, nie będzie to nawet w połowie oddawało tego, jak to wygląda w rzeczywistości. Weźmy na przykład… miłość – powiedział z namysłem, z pewną ostrożnością w oczach. – W tej sprawie, nie ma nawet porównania między moim a twoim gatunkiem…
- Skąd wiesz? – zapytałam nagle, z autentyczną ciekawością.
Uśmiechnął się z rozmarzeniem.
- Stąd, że gdy żyłem jako człowiek, byłem zakochany. O to właśnie chodziło Cass, gdy chciała, żebym przeżył własne życie. I stąd, że nadal jestem zakochany.
Spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Czyżby…?
- Tak – powiedział, jakby czytając mi w myślach. – Gdy ja i moja żona osiągnęliśmy wiek, który Cass uznała za odpowiedni, oboje nas przemieniono i nadal jesteśmy razem.
- A więc czemu nie ma jej tu z tobą?
- Ach – zakłopotał się nagle. – Pokłóciliśmy się trochę i w tej chwili jest w Europie.
- Pokłóciliście?
- A co, myślałaś, że u nas to niemożliwe? – zapytał z rozbawieniem. – Widać jeszcze nie byłaś świadkiem jednej ze sławnych kłótni Cassandry i Shadraka. Wtedy wszyscy pryskamy z Los Angeles jak najdalej i nie wracamy, aż sytuacja się uspokoi.
Roześmiałam się, wyobrażając to sobie. Gdy trochę się uspokoiłam, postanowiłam zadać pytanie, które mnie nurtowało.
- A więc, czym różni się ta skala uczuć u naszych gatunków?
- Trudno to wyjaśnić, szczególnie, że po prostu nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić. Chyba najprościej będzie powiedzieć, że wszelkie uczucia u was i tak potężne, u nas stukrotnie się potęgują – spojrzał na mnie nagle bardziej uważnie. – Dlatego też, gdy jeden z nas zakocha się w którymś z waszego gatunku, przemiana przestaje być opcją, a staje się niemal koniecznością.
Zmarszczyłam brwi.
- Nie rozumiem.
- Inaczej jest to mocno nie fair w stosunku do któregoś z nas, że się tak wyrażę. Być zakochanym w kimś, kto po prostu nie jest w stanie odwzajemnić twoich uczuć w takim samym stopniu? To koszmar – zauważył moją minę. – Mówiłem, że ciężko będzie ci to zrozumieć. Ja sam do przemiany tego nie rozumiałem do końca, mimo że Cass wielokrotnie próbowała mi to wytłumaczyć.
- Pewnie ty też to w końcu zrozumiesz… cholera – zreflektował się nagle i zrobił straszliwie zakłopotaną minę. O co…? – No nic, muszę już lecieć, zasiedziałem się – zerwał się nagle z niewiarygodną szybkością.
W tym samym momencie rozległ się dzwonek u drzwi. Spojrzałam na nie ze zdziwieniem. Kolejny gość? Podeszłam i je otworzyłam. Zaszokowana, stanęłam jak wryta. Na progu, trzymając się framugi stał półnagi Gabriel, a z długiej rany na jego piersi powoli ściekała gęsta krew.
- Przyszedłem, żeby z tobą porozmawiać – powiedział i uśmiechnął się z wysiłkiem. – Ale chyba znów będzie to musiało poczekać…
Zachwiał się i tylko szybkość Rorego uchroniła go przed upadkiem.

Rozdział 4
- Połóż go na kanapie – zarządziłam, starając się utrzymać przytomność umysłu. Cała ta sytuacja… co najmniej wytrąciła mnie z równowagi. – Trzeba go obejrzeć.
Rory posłusznie wykonał polecenie. Gdyby sytuacja była inna na pewno rozbawiłby mnie ten widok. Rory był sporo drobniejszy od barczystego Gabriela.
Ułożył go na kanapie i oboje pochyliliśmy się nad blondynem, nawet bardziej skołowani, niż w chwili gdy otworzyłam drzwi.
- Jest nieprzytomny?
- A nie widać? – warknęłam. Wcale nie chciałam wściekać się na Rorego, ale widok Gabe’a w takim stanie… Lubiłam go, nawet bardziej niżbym chciała, czy uważała za rozsądne. A teraz leżał tu nieprzytomny, a z rany na piersi cały czas sączyła się krew.
Rana była głęboka i wyglądała, jakby ktoś postanowił rozdzielić Gabriela na dwoje. Zaczynała się na prawym ramieniu i kończyła na lewym biodrze. Ale dlaczego…?
- Dlaczego to się nie goi? – zapytał Rory z niepokojem. – Już nie powinno być po tym śladu.
- Właśnie nad tym samym się zastanawiałam. Chyba mamy doczynienia z nową odsłoną tej broni, o której ostatnio rozmawialiśmy – starałam się mówić spokojnie i nie pokazać po sobie niepokoju, który ściskał mi żołądek. – Podejrzewam, że jeszcze się nie wykrwawił tylko dlatego, że wasza krew jest gęstsza i nie płynie tak szybko jak ludzka. Musimy coś zrobić, żeby zamknąć ranę.
- Ale co?
- Nie wiem – prawie wrzasnęłam, niepokój zaczynał brać nade mną górę. Cholera, my sobie rozmawiamy, a ta krew ciągle się sączy. – Nie wiem, ale trzeba coś wymyślić. Zawiadom Cass i Shade’a.
Zamknął oczy na chwilę, po paru sekundach je otworzył.
- Już, będą jak najszybciej. Co robimy? – wydawał się zagubiony.
Starałam się odgonić strach, myśleć szybko i logicznie.
- Jedyne co przychodzi mi do głowy, to sprawdzić czy moja teoria odnośnie tej broni jest właściwa. To oczywiste, że właśnie czymś tego rodzaju musiał zostać zaatakowany. Jedyny powód tego, że rana się nie goi, jaki przychodzi mi do głowy, brzmi tak, że czymkolwiek pokryto tę broń, dostało się to do rany i nie pozwala skórze się zagoić.
- Cóż to jedyne co mamy. Jakiś pomysł jak się tego pozbyć?
Zagryzłam dolną wargę.
- Sądzę, że powinniśmy to przemyć. Ale czym? – zapytałam samą siebie. – Nie wiemy co to za cholerna substancja. Nie chcę zaszkodzić mu jeszcze bardziej – z frustracji miałam ochotę rwać włosy z głowy. Cholera, cholera, cholera… Szlag, to nic nie da, trzeba coś wymyślić. – Woda utleniona nie wydaje się najlepszym wyjściem. Musimy spróbować z alkoholem. U ludzi to oczyszcza rany, więc możemy mieć tylko nadzieję, że jednemu z waszych też pomoże. Tylko, że nie mam w domu alkoholu… - usłyszałam tylko trzask drzwi i Rorego już nie było. Nie minęła nawet minuta, a był wrócił taszcząc pięć butelek różnych alkoholi.
- Może być? – zapytał.
- Jak…? – zaczęłam zaskoczona. – Zresztą nieważne. Spróbujmy.
Przyklękłam przy kanapie i ostrożnie pochyliłam się nad Gabrielem. Obejrzałam butelki przyniesione przez Rorego i wybrałam alkohol z najwyższym procentem.
- Podaj mi szklankę, Rory.
- Dlaczego?
- Chcę to polać powoli, żeby widzieć jeśli będzie to przynosić więcej szkody niż zysku.
Usłyszałam tylko świt powietrza i już miałam niewielką szklankę w dłonie. Taka szybkość jest na pewno użyteczna.
Nalałam trunku do szklanki i starając się, by ręka mi nie drżała, polałam alkoholem ranę. Gabriel jęknął, a jego ciało silnie zadrgało, ale się nie ocknął. Rory pochylił się i przytrzymał go za ramiona, wyglądał przy tym na mocno zaniepokojonego. To też rozumiałam, bo przecież nawet w takim stanie, blondyn niewątpliwie mógłby mnie niechcący zabić jednym ciosem.
Dalej polewałam ranę, z satysfakcją zauważając, że w oczyszczonych miejscach skóra zaczęła się - jakby niechętnie – zrastać. Zużyłam już pół pierwszej butelki, gdy usłyszałam za sobą trzask drzwi. Nawet nie zdążyłam obrócić głowy, a już Shade pochylił się i przez moje ramie patrzył co robię. Cicho syknął przez zęby.
- Paskudne rozcięcie – mruknął. – Rana Jake’a zagoiła się sama.
- Cóż, ta nie chciała – niemal warknęłam. – Widać, uczą się na błędach.
Cass, która stanęła naprzeciwko, żebym ją widziała, zamarła.
- Myślisz, że ciągle dopracowują tę broń?
- A tobie nie wydaje się to oczywiste? – syknęłam. Byłam wściekła, że mnie rozpraszali. Dotarłam już do połowy rany, a ta część którą oczyściłam, wyglądała już na całkiem zagojoną.
Zerknęłam na nich kątem oka i doszłam do wniosku, że konferują w trójkę na niedostępnym dla mnie poziomie. Nie obchodziło mnie to, chciałam tylko, żeby Gabriel otworzył te piękne, kpiące oczy i oznajmił, że wszystko z nim dobrze. Im dłużej był nieprzytomny, tym bardziej mój żołądek skręcał się z niepokoju. Gdy to wszystko się skończy, niewątpliwie będę musiała przeanalizować moje uczucia względem niego. Teraz nie chciałam się rozpraszać i odcinając się od wszelkich myśli, dalej skrupulatnie i dokładnie oczyszczałam otwartą ranę.
Po paru chwilach zorientowałam się, że dzieję się coś co już chwilę temu powinno mnie zaniepokoić. Z każdym zagojonym centymetrem Gabriel rzucał się coraz bardziej. Wkrótce również Shadrak pomógł Roremu go przytrzymywać, gdy temu z wysiłku zaczął po twarzy spływać krwawy pot. Biorąc pod uwagę siłę rudzielca, można było sobie tylko wyobrazić, jaką siłą musiał dysponować Gabe – nawet w takim stanie.
Nagle Cassandra poklepała mnie po ramieniu i odezwała się cicho.
- Amy, powinnaś się odsunąć. I to daleko.
- Dlaczego? – spojrzałam na nią zaskoczona. - Już niemal skończyłam.
- Właśnie dlatego powinnaś się odsunąć. On zaraz odzyska przytomność. W każdym razie, prawie odzyska.
- Nie rozumiem. To chyba dobrze?
- Dla nas tak – mruknął Shade.
- Amy, pamiętasz jak mówiłam, że po choćby niewielkiej utracie krwi głodniejemy? – powiedziała ostrożnie wampirzyca. I powoli zaczęło do mnie docierać co chce mi powiedzieć. Byłam w tym pomieszczeniu jedynym człowiekiem i stanowiłam idealny posiłek dla w pełni rozwiniętego wampira. Najprawdopodobniej właśnie dlatego Gabe tak się rzucał. Był głodny, a zapach mojej krwi musiał go doprowadzać do szału.
Sama sobie się zdziwiłam, gdy ta myśl nie wywołała we mnie przerażenia. Ale to w końcu był Gabriel. Ten sam, który nie raz doprowadzał mnie do śmiechu żartami i zachwycał każdym lekko krzywym uśmieszkiem. Ten sam, w którego oczach czaił się smutek, gdy myślał, że nikt na niego nie patrzy.
Shade pochylił się do jego ucha i coś wyszeptał, Gabriel w jednej sekundzie znieruchomiał. Po chwili Shadrak zwrócił na mnie złote spojrzenie.
- Był już na tyle przytomny, żebym mógł do niego dotrzeć. Niestety w tym stanie jest nieobliczalny i nie wiem jak długo zdołam go utrzymać. Sądzę, więc że powinnaś gdzieś się schować i zaczekać, aż go stąd przetransportujemy.
Spojrzałam na nich, wydawali się zaniepokojeni o mnie. Potem przeniosłam wzrok na anielską twarz Gabe’a. Odezwałam się, nim zdążyłam pomyśleć.
- Powiedzcie mi, jak mogę go nakarmić.
Wszyscy mocno wciągnęli powietrze w płuca, aż świsnęło.
- Jesteś tego pewna? – zapytała Cass. – To niebezpieczne, nie wiemy jak dużo krwi stracił. Nikt tego od ciebie nie wymaga.
- Ja wiem… - powiedziałam powoli nie odrywając wzroku od jego twarzy. - …ale po prostu czuję, że muszę to zrobić – spojrzałam w końcu na nią. – Sama tego nie rozumiem, ale muszę.
Wymienili między sobą spojrzenia.
- Pieprzyć to – warknął nagle Rory, najwyraźniej w odpowiedzi na czyjąś myśl. – Wiecie jak on się poczuje, jeśli przez przypadek ją zabije? Chcecie mu zrobić coś takiego? Im obojgu? Nie będzie w pełni przytomny. Nie dość rzeczy przygniata jego sumienie? Chcecie mu powiedzieć, gdy oprzytomnieje, że zabił swoją Towa… - zamarł nagle, uprzytomniając sobie, że mówi na głos. Utkwił we mnie przerażony wzrok.
A ja uśmiechnęłam się lekko, bo to tylko potwierdzało moje podejrzenia. Wyjaśniało również tę dziwną więź, którą sobie uświadomiłam w ciągu ostatnich minut. Dziwne zakłopotanie Gabriela, żarty Shade’a, współczucie Cass. Teraz nagle wszystko ułożyło się w całość. Byłam Towarzyszką Gabe’a, czy też on był moim Towarzyszem. Teraz to nieważne. Jedyne co w tej chwili się dla mnie liczyło to to żeby dłużej nie cierpiał.
- Więc jak? – zapytałam ignorując pełną napięcia ciszę. Zauważyłam, że Rory znów chce zaprotestować. – To moja decyzja – dodałam ostro, patrząc mu w oczy. Chciałam, żeby przestał, bo byłam już pełni zdecydowana. To co powiedział tylko dodało mi odwagi. Gabe był mój, więc musiałam się nim zająć. Czy to nie oczywiste?
Shade odetchnął głęboko.
- Dobrze, niech będzie po twojemu – spojrzał Cass w oczy, najwyraźniej coś jej przekazując. – Cassandra i ja przypilnujemy, żeby przez przypadek cię nie zabił. Powinno się nam to udać.
- Powinno – warknął znów Rory.
Shade zgromił go spojrzeniem.
- Denerwujesz mnie, młody. Decyzja należy do Amy, nie do ciebie, ani do mnie czy Cass. Skoro już się wygadałeś co do sprawy, którą miałeś zatrzymać dla siebie, to teraz stul dziób. Tylko Towarzysz ma prawo decydować w takich sprawach.
Wziął znów głęboki oddech, żeby się uspokoić i podszedł do mnie. Wciąż siedziałam przy kanapie, więc przyklęknął koło mnie, tak że nasze oczy znalazły się na równym poziomie.
- Podziwiam twoją odwagę, Amy – wyszeptał. – I wiedz, że z całej siły jaką posiadam, postaram się byście zbyt drogo za nią nie zapłacili. Rozumiem jednak twoją potrzebę i szanuję ją.
Potem powiedział mi co należy zrobić.
***********
Shade i Rory wyszli do sąsiedniego pokoju, na tyle blisko by w każdej chwili można było ich zawołać, na tyle daleko, bym nie czuła się skrępowana. Shade stwierdził, że żeby rozluźnić pęta, które nałożył na umysł Gabe’a nie musi być w tym samym pomieszczeniu.
Cass została ze mną, by pomóc wszystko przygotować. Miała tu być aż do chwili, gdy Shade zwolni Gabriela. Sama o to poprosiłam. Może byłam śmieszna i niepotrzebnie się narażałam, ale gdy usłyszałam na czym to ma polegać, uznałam że chcę być przy tym sama z Gabem. Oni to rozumieli. A przynajmniej Shade i Cass. Rory dalej się boczył, ale nikt nie zwracał na niego uwagi.
Cała procedura wydawała się dziecinie prosta i w tej prostocie tkwił też haczyk, który mógł dla mnie okazać się śmiertelny.
Zgodnie z tym co ustaliliśmy, usiadłam na Gabrielu okrakiem, a Cassandra pomogła mi podnieść jego ciało do pozycji siedzącej. Cass wyszła, gdy tylko upewniła się, że dam radę tak go utrzymać. Cóż, był postawny, więc do lekkich nie należał, ale poradziłam sobie bez większego problemu.
Gdy tak siedziałam i obejmowałam go, przytulając jego twarz do swojej szyi, czekając aż Shade na znak Cass zwolni jego umysł, nagle przez głowę przeleciały mi słowa piosenki którą zawsze uwielbiałam:
„I will never let you fall
I'll stand up with you forever
I'll be there for you through it all
Even if saving you sends me to heaven ”*
Prawie roześmiałam się, myśląc, jak bardzo to w tej chwili pasuje do tej sytuacji. Gdy poczułam jak się poruszył, a wkrótce potem niemal odruchowo zatopił kły w moim gardle, przez umysł nim straciłam świadomość przepłynęło mi jeszcze jedno zdanie:
“Cuz you're my, you're my, my true love, my whole heart”**


Rozdział 5
Gdy otworzyłam oczy zobaczyłam ten sam widok, który oglądałam każdego ranka od paru lat. Ciemnoniebieski sufit udekorowany złotymi gwiazdami, słońcami i księżycami. Pamiętam jak moja kuzynka, która mieszkała ze mną aż stałam się pełnoletnia, twierdziła, że w końcu sama uznam ciemne wnętrze mojego pokoju za przytłaczające. Ale nigdy tak się nie stało, bo budząc się w środku nocy i widząc mój własnoręcznie namalowany kosmos, czułam się bezpiecznie.
A poczucie bezpieczeństwa było tym, czego w życiu miałam najmniej.
Sonia, moja kuzynka, odkąd zamieszkała ze mną ciągle starała się wynagrodzić mi poczucie odrzucenia, którego nie szczędzono mi w dzieciństwie. Ale na to było już za późno.
Dawniej często zastanawiałam się, co ukształtowało mnie taką jaka jestem. Sonia czasem mówiła półżartem, że swoją nieufność doprowadziłam niemal do poziomu sztuki. Nie była to opinia, z którą mogłabym dyskutować, bo była prawdziwa. Nie ufałam ludziom, którzy mnie otaczali i nawet nie starałam się tego kryć. Zawsze spodziewałam się odrzucenia i braku akceptacji.
Która z małych katastrof, z których składało się moje życie, do tego doprowadziła? Samobójstwo ojca? Los mojej starszej siostry? Śmierć matki? A może krewni, którzy podrzucali mnie jedni drugim, bo nikt nie miał ochoty brać sobie na głowę problemu w postaci jedenastoletniej dziewczynki ze skrzywioną psychiką?
Gdy pojawiła się Sonia i sprowadziła mnie znów do domu, w którym się wychowywałam, miałam już szesnaście lat i czułam gorycz w stosunku do ludzi i świata. Byłam zamknięta w sobie i nie potrafiłam okazywać uczuć. Ale gdzie miałam się tego nauczyć? Od mebla, którego przestawia się z miejsca na miejsce, nikt nie oczekuje jakichkolwiek uczuć.
Tylko w moim pokoju czułam się bezpiecznie. To był mój azyl.
Czasem – na początku - dostrzegałam rozczarowanie Soni, gdy nie potrafiła mnie zrozumieć. Nie odzywałam się do niej całymi tygodniami, nie dając odczuć, że jestem wdzięczna jej za to, że zostawiła swoje życie w Europie, by się mną zająć. Widziałam jej frustrację i cały czas spodziewałam się, że w końcu jej się to znudzi i zostawi mnie tak jak inni. Ale ona się nie poddawała.
I w końcu do mnie dotarło, że naprawdę jej zależy.
Początki nie były łatwe ani dla niej, ani dla mnie, ale po paru miesiącach udało się nam do siebie dostosować. Nadal drętwiałam, gdy przy rzadkich okazjach próbowała mnie uścisnąć czy objąć, więc w końcu przestała próbować. Nie była wiele ode mnie starsza, ledwie od roku pełnoletnia, gdy się mną zajęła, więc gdy uznałam, że naprawdę nie ma zamiaru mnie zostawić, zaprzyjaźniłyśmy się. Przynajmniej na tyle, na ile byłam do tego zdolna.
Kochałam ją i podziwiałam na swój pokręcony sposób.
Gdy zginęła w głupim wypadku, w dwa lata po osiągnięciu przeze mnie pełnoletniości, nie potrafiłam płakać. I to chyba było jedną z rzeczy, które dobiły mnie najbardziej.
Gdzieś w mojej głowie zatrzasnęły się wtedy jakieś drzwi i przysięgłam, że nigdy więcej nie pokocham kogoś czy czegoś, co może umrzeć.
Może to tłumaczyło to, dlaczego tak dobrze czułam się w towarzystwie wampirów.
Zamknęłam na chwilę oczy i zagoniłam ponure myśli w najdalszy zakątek umysłu. Znów je otworzyłam i rozejrzałam się po swoim sanktuarium. Nawet się nie zdziwiłam na widok Cassandry.
Stała przy ścianie, po prawej stronie łóżka i oglądała porozwieszane na niej rysunki. Trochę mnie to zakłopotało, bo pełno tam było szkiców jej twarzy, jak też Shade’a i Gabriela.
- Niewątpliwie masz talent – odezwała się cicho, najwyraźniej orientując się, że już nie śpię.
- Lubię rysować – powiedziałam i skrzywiłam się, słysząc swój ochrypły głos.
Odwróciła się i uśmiechnęła do mnie. Podeszła i usiadła na brzegu łóżka. Już jakiś czas temu przyzwyczaiłam się do nieziemskiej urody wampirów, ale czasami zdarzało się, że widząc któregoś z nich czułam się ogłuszona. Gdy patrzyło się na czarnowłosą i zielonooką Cass, do głowy przychodziły raczej myśli o upadłych aniołach niż wampirach. Dopiero uśmiech i błysk kłów, pozwalały sobie uświadomić, że ma się doczynienia z drapieżnikiem.
- Gdzie Gabe? Co się dzieje? – zapytałam niespokojnie.
Położyła dłoń na moim ramieniu, a ja po raz kolejny wciągu ostatnich miesięcy zdziwiłam się, że jej dotyk nie wywołuje u mnie odruchowego drętwienia. Kolejny z powodów dlaczego bardziej odpowiadało mi towarzystwo wampirów.
- Musisz odpocząć – powiedziała uspokajająco.
- Co się wydarzyło?
- Odkąd straciłaś przytomność? Wiele rzeczy – uśmiechnęła się ponuro.
- No to mów – syknęłam niecierpliwie. Uniosłam się i zakręciło mi się w głowie, więc uznałam, że wstawanie rzeczywiście nie jest najlepszym pomysłem. Podłożyłam sobie poduszkę pod plecy i usadowiłam w pozycji półsiedzącej.
- Najważniejszą nowością jest chyba fakt, że nie musieliśmy cię ratować przed Gabem – powiedziała dziwnie ponuro. – Ocknął się w pełni nim wypił dość krwi, by mogło to zagrażać twojemu życiu. Gdy weszliśmy do pokoju siedział już całkiem przytomny i przyglądał ci się. Nigdy nie widziałam – zadrżała wyraźnie. – I nigdy więcej nie chcę zobaczyć u niego takiego wyrazu twarzy. Znam Gabriela ponad dwieście pięćdziesiąt lat, ale nigdy nie widziałam go w pod wpływem takiej… furii i rozpaczy.
Zamarłam, bojąc się nawet oddychać.
- Nie mogło do niego dotrzeć, że zgodziłaś się na to – kontynuowała. – Uznał, że Shade cię do tego zmusił i rzucił się na niego. Cieszę się tylko, że nasze kości zrastają się równie szybko jak skóra.
- Co?
- Nim daliśmy radę go odciągnąć strzaskał Shadrakowi szczękę. Muszę przyznać, że nigdy nie podejrzewałam Gabe’a o taką siłę. Jakoś to mi umykało, bo zawsze raczej był beztroski i się nie popisywał. Ledwo zdołaliśmy utrzymać go dość długo, by wytłumaczyć całą sytuację. Wtedy wściekł się jeszcze bardziej, ale już nie próbował nikogo stłuc – zauważyła moje spojrzenie. – Nie był wściekły na ciebie, tylko na nas, bo ci na to pozwoliliśmy.
- Ale dlaczego? Przecież żyję, nic mi się nie…
Spojrzała na mnie z poczuciem winy.
- Widzisz… chodzi o to, że nie uprzedziliśmy cię o wszystkich konsekwencjach twojego czynu.
Spojrzałam na nią skonsternowana.
- Jakich konsekwencjach?
- Shade uznał, że tak będzie lepiej. Nie… wszyscy uznaliśmy, że tak będzie lepiej. No, Rory się buntował, ale sama go uciszyłaś… - wzięła głęboki oddech. – Słuchaj, nie chcę żebyś to źle odebrała, bo w gruncie rzeczy oboje chcieliśmy dla ciebie i Gabe’a dobrze.
- Jakie konsekwencje? – powtórzyłam, niemal sycząc.
Znów odetchnęła głęboko.
- Teraz musisz przejść przemianę, nie ma już innego wyjścia.
Zdumiona, wpatrywałam się w nią szeroko otwartymi oczyma.
- Dlaczego?
- Widzisz, natura zaprojektowała nas jako niemal doskonałe drapieżniki – uciszyła mnie ruchem ręki, gdy chciałam jej przerwać. – Jedną z rzeczy, które usprawniają naszą egzystencję jest fakt, że nasze ugryzienia uzależniają ofiarę.
Przypomniałam sobie dziwną rozkosz pomieszaną z bólem, która przepłynęła przez moje ciało, gdy Gabriel wbił kły w moją szyję. Ledwo opanowałam dreszcz, który mnie przebiegł. O tak, mogę uwierzyć, że od tego można się uzależnić.
- Więc dlaczego mnie o tym nie ostrzegliście? – zamyśliłam się. – Nie sądzę, żeby to coś zmieniło, ale mimo wszystko…
- Oboje chcemy serdecznie cię za to przeprosić, ale mieliśmy dość niezdecydowania Gabe’a. To samolubne i zdajemy sobie z tego sprawę, ale doszliśmy do wniosku, że w gruncie rzeczy, to też dla waszego dobra – odwróciła wzrok. – Słuchaj, od początku tej sprawy, nie rozumiem zachowania Gabriela. Mam wrażenie, że chciał ci powiedzieć, co do ciebie czuje, ale jednocześnie się… bał.
- Bał? Dlaczego?
- Nie wiem i to doprowadza mnie do szału. Próbowałam nawet zajrzeć mu do głowy, ale mnie blokuje…
- To jest możliwe?
- Dla niego tak –niemal warknęła z frustracji. Po sekundzie spojrzała na mnie przepraszająco. – Wystarczy, żeby przestawił swój umysł, na bardziej zwierzęcy „tryb”. Z jego zmiennokształtnością, to pestka. Dla niego to proste jak oddychanie, ja natomiast nie mogę zaglądać w umysły zwierząt, tak jak i ludzi.
- Ale przecież go znasz…
- Znam? – roześmiała się ponuro. – Ostatnio dochodzę do wniosku, że nikt nie zna Gabriela naprawdę. Zawsze pozował na beztroskiego lekkoducha, mającego wszystko gdzieś. Poznałam go, gdy ja miałam trzynaście lat a on szesnaście i już wtedy taki był. Postrzelony ryzykant. A jednocześnie czasem można było w nim dostrzec coś, co sugerowało, że to tylko maska. Zawsze niemal obsesyjnie dbał o dobro młodszych chłopców z naszej bandy, a jednocześnie porywał się na najbardziej szalone plany. Jakby pragnął… się zniszczyć, a jednocześnie się tego bał.
Do tego doszła ta historia z eksperymentem dwieście pięćdziesiąt lat temu. Powiedział mi ostatnio coś, co wskazuje na to, że nadal się obwinia o śmierć tamtych chłopaków. Do tego, mam wrażenie, że to nie jedyne wydarzenie o jakie się obwinia.
- Co masz na myśli?
- Nie mam pojęcia i to doprowadza mnie do szału. Sama myśl, że przez tyle czasu nie zauważyłam jego cierpienia, sprawia że czuję się chora – objęła się ramionami, jakby nagle zrobiło jej się zimno. – Kocham go jak brata, ale nie potrafię mu pomóc ani do niego dotrzeć i sprawia mi to ból.
Pomyślałam o Soni, o tym czy ona czuła to samo w stosunku do mnie. Myśl, że Gabe mógł być psychicznie równie okaleczony jak ja, wydała mi się dziwna. Ale jednocześnie sporo to wyjaśniało.
- Gdzie on teraz jest?
Spojrzała na mnie, zaskoczona zmianą tematu.
- Wyszedł jakiś czas temu razem z Shadem i Rorym. Poszli na miejsce, w którym go napadnięto.
- A właśnie…?
- Najlepiej będzie jak sam opowie ci całą historię – uśmiechnęła się lekko. – Byłaś nieprzytomna przez dwa dni i cały czas siedział przy tobie. W końcu Shade musiał niemal siłą go stąd wywlec, żeby mu pokazał to miejsce i opisał co dokładnie się stało.
- A co z tą koniecznością przemiany?
Zmarszczyła czoło.
- O tym też pewnie z tobą porozmawia, gdy wróci.
- Rozumiem tę część z uzależnieniem, ale szczerze mówiąc, nadal nie rozumiem czemu przemiana jest taką koniecznością. Równie dobrze mogę być…
- Jego żywicielką? – spojrzała na mnie ze zdumieniem. – Sądzisz, że jemu by to odpowiadało? Chryste, Amy, on cię kocha. A wśród nas to znaczy dużo więcej niż wśród ludzi. Taki układ by go wykończył. Każdego z nas by wykończył. Dlatego zwykle Towarzysze nigdy nie zostają żywicielami. A jeśli się tak zdarzy - jak w waszym przypadku - jak najszybciej zaczyna się przemianę. Dlatego Gabe omal nie zatłukł Shade’a. Za to, że właściwie nie pozostawiliśmy ci wyboru.
Myśl, że ktoś może mnie tak kochać wydała mi się cudowna, ale jednocześnie całkiem abstrakcyjna. Zmarszczyłam czoło z namysłem. Czy przez całe życie ktokolwiek mnie kochał? Tylko Sonia przychodziła mi na myśl. Reszta osób, na których mi zależało, zostawiła mnie w ten czy inny sposób.
Odsunęłam pościel i spróbowałam wstać. Nadal kręciło mi się w głowie. Cass przyglądała mi się, zaniepokojona.
- Muszę z nim porozmawiać – powiedziałam.
Nagle od strony drzwi rozległ się łagodny, lekko kpiący głos.
- Cóż za fantastyczny zbieg okoliczności, bo ja z tobą również.
Stał w drzwiach a jego złote włosy lśniły. Natomiast łagodny głos wyraźnie kłócił się z wściekłym, krwawoczerwonym spojrzeniem.
***
no, na razie tyle, znów miejsca brak.
ps. to jest dłuższe niż poprzednie, a i przyznać muszę, ze jakoś bardziej mi się podobało niż pierwsze, tak na marginesie


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Furtka
PostWysłany: Pon 19:25 , 13 Lut 2012 
Giermek

Dołączył: 24 Sty 2012
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Łowczyni


Nie przeczytałam ale dają możliwość wrzucenia znowu.

Na pewno pozwolę sobie skomentować jak przeczytam całość. Oczywiście liczę że Ty energię twórczą pożytkujesz obecnie na kontynuację pierwszego opowiadania które wrzuciłaś Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
PostWysłany: Pon 20:32 , 13 Lut 2012 
Abadonna

Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Płeć: Łowczyni


Rozdział 6
- Cass, wyjdź – powiedział nadal tym samym, łagodnym głosem.
Spełniła jego prośbę z niepewną miną, próbując przy tym dodać mi wzrokiem odwagi.
Naprawdę sądziłam, że odwaga była mi potrzebna. Gdy tylko wyszła, kolor jego oczu się zmienił, ale nie w szarość, która by mnie uspokoiła. Białka, tęczówki i źrenice zlały się w jedno w smolistej czerni. Nie widziałam u niego jeszcze czegoś takiego i nie miałam pojęcia co to znaczy. W każdym razie sądziłam, że nic dobrego.
Ostrożnie, cały czas go obserwując, ponownie ułożyłam się na łóżku, tak jak w czasie rozmowy z Cass. W głowie przestało mi się kręcić, co niewątpliwie było plusem tej pozycji.
Cały czas stał w progu i nie licząc koloru oczu, wyglądał jak zwykle. Wysoki, muskularny blondyn, odziany w jeansy i czarny bezrękawnik. Przydługie, złote włosy opadały mu na czoło i kark, tylko dodając uroku przystojnej twarzy. Moje serce załomotało głucho na myśl, że w jakiś sposób on należy do mnie.
Tylko dlaczego jego twarz była całkiem bez wyrazu?
Gdy się ułożyłam, w końcu się poruszył. Podszedł i lekko przysiadł na brzegu łóżka, nie odrywając czarnych oczu od mojej twarzy.
- Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał, wciąż tym niepokojąco łagodnym głosem.
- Bo musiałam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Doszłam do wniosku, że w tej sytuacji trzymanie się prawdy jest najlepszym wyjściem. Już i tak za dużo niedopowiedzeń się między nami nagromadziło.
Nagle przypomniałam sobie jak wyglądał dwa dni temu. Nieprzytomny, z gęstą krwią spływającą po ciele. To zdecydowanie starczyło, żebym przestała okłamywać samą siebie, że nic do niego nie czuję. Przez całe życie straciłam tylu ludzi, których kochałam, ale myśl, że mogłam stracić jego i to nawet nie powiedziawszy mu wcześniej, jak ważny się dla mnie stał, sprawiła że po moim policzku stoczyła się samotna łza.
Poczułam się jak idiotka, która płacze mimo, że przecież wszystko dobrze się skończyło. Nagle zobaczyłam, że stało się coś o czym marzyłam. Wyraz jego twarzy złagodniał, a oczy powróciły kolorem do przejrzystej szarości. Wsunął rękę pod moje plecy i przygarnął mnie mocno do siebie. Poczułam jak westchnął ciężko w moje włosy.
- Co ja mam z tobą począć, Ruda? – wymruczał.
Uznałam to pytanie za głupie i nie odpowiedziałam, tylko wtuliłam się w niego mocniej. Poczułam się jakbym w końcu znalazła swoje miejsce na świecie. Właśnie tu, w jego ramionach. Jeszcze nigdy nie czułam się tak wspaniale i bezpiecznie. Odetchnęłam głęboko, przy okazji wciągając w płuca cudowny zapach jego ciała.
Nagle zachichotałam dziko.
Odchylił się by spojrzeć mi w twarz i ze zdziwieniem wysoko uniósł czarną brew, patrząc na mnie z zaciekawieniem. Ledwo zdołałam opanować śmiech, na tyle by móc powiedzieć co mnie tak rozbawiło.
- Chodzi o to, że… - odetchnęłam próbując się uspokoić. – Jezu, weźmiesz mnie za wariatkę.
- Nie sądzę.
Znów zachichotałam.
- Cóż, może to głupio zabrzmi, ale przed chwilą cię powąchałam. I przebiegło mi przez myśl, że w końcu potrafię zrozumieć te wszystkie zmierzchowe peany nad zapachem wampirów.
Cały się zatrząsł ze śmiechu.
- Nie wiem czy uznać to za komplement czy sugestię, że powinienem wziąć prysznic – oboje się roześmialiśmy.
- Jeśli chodzi o prysznic – powiedziałam w końcu bez zastanowienia. – to mam wrażenie, że mnie by się przydał.
Spochmurniał, a ja spoliczkowałam się mentalnie za przypominanie, dlaczego ostatnie dwa dni spędziłam nieprzytomna. Ale przecież i tak w końcu musimy o tym porozmawiać.
- Nie powinnaś była tego robić – odezwał się ponuro.
Olałam fałszywą skromność i ujęłam w dłonie jego piękną twarz.
- Gabe, w tej chwili jestem absolutnie pewna, że poznanie ciebie było najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się kiedykolwiek przydarzyć. Może i nie powinnam była tego robić, ale chciałam. Nie mogłam znieść myśli, że mógłbyś cierpieć choć sekundę dłużej niż było to absolutnie konieczne.
Jeszcze bardziej zmarszczył brwi, a jego oczy znów zaczęły czernieć.
- Amy, ja nie jestem taki, jaki ci się wydaje. Ja…
- Naprawdę sądzisz, że tego nie wiem? Że ta poza beztroskiego lekkoducha zdołała wyprowadzić mnie w pole? – zapytałam trochę kpiąco i lekko protekcjonalnie poklepałam go po ramieniu. – Ależ musiałbyś bardziej się postarać, chłopcze, żeby mnie oszukać.
- Ale…
Nie pozwoliłam mu dokończyć, tylko wzywając całą odwagę na pomoc, przywarłam ustami do jego warg. Na początku zdrętwiał, zaskoczony, ale już po chwili odwzajemnił pocałunek i to tak, że cały mój świat zatrząsł się w posadach. Nawet jego kły w ogóle mi nie przeszkadzały, a właściwie sprawiały, że było to jeszcze bardziej przyjemne.
Chwilę trwało nim się od siebie oderwaliśmy. Oparł swoje czoło na moim i doskonale to rozumiałam, bo powiedzieć, że mnie samą zamroczyło, to stanowczo za mało.
- Gdybym wiedział, że tak to przyjmiesz, powiedziałbym ci o wszystkim już dawno temu – wymruczał.
Oparłam ciężką głowę o jego ramię.
- Wtedy najprawdopodobniej zwiałabym, aż by się kurzyło – westchnęłam. – Podejrzewam, że potrzebowałam czasu by do tego dojrzeć.
Przez chwilę po prostu siedzieliśmy tak, objęci, nie myśląc o niczym.
W pewnym momencie lekko się usztywnił i wsunął palce w moje włosy, by odchylić mi głowę i spojrzeć w oczy.
- Cass powiedziała ci co teraz będzie musiało się stać?
Lekko zmarszczyłam brwi.
- Rozumiem, że to konieczne.
Powoli pokręcił głową i zacisnął zęby.
- Nikt nie będzie cię do niczego zmuszał.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go lekko. Mimo, że zawsze źle się czułam gdy ktokolwiek mnie obejmował, z nim było mi wspaniale. Właściwie to czułam się lekko nabuzowana, jakbym wypiła zbyt wiele szampana.
- Nikt nie musi mnie do niczego zmuszać, Gabe. Chcę tego, chcę ciebie. I dla mnie tylko to się liczy. A perspektywa wieczności z tobą, jakoś w ogóle mnie nie martwi.
Znów wtuliłam się w niego mocno i poczułam jak odetchnął z ulgą.
******************
Siedzieliśmy tak przez dłuższy czas, aż w końcu Gabe najwyraźniej przypomniał sobie o moim niedawnym stanie, bo troskliwie ułożył mnie na łóżku i opatulił pościelą. Trochę jeszcze kręciło mi się w głowie.
Siedział na brzegu łóżka i przyglądał mi się błyszczącymi oczyma.
- A więc… - zaczęłam, jednocześnie ziewając. - …co wydarzyło się dwa dni temu? Kto cię zranił?
Przechylił głowę i uśmiechnął się trochę przekornie.
- Powinnaś się jeszcze przespać.
- Nie chcę spać – powiedziałam i zaraz sama sobie zaprzeczyłam, ziewając rozdzierająco. – Chcę wiedzieć co się działo.
- Równie dobrze możesz dowiedzieć się jutro – stwierdził stanowczo, jednocześnie odgarniając z mojej twarzy natrętny, rudy lok.
Zmarszczyłam brwi i rozważyłam to. Rzeczywiście oczy mi się kleiły i coraz ciężej było zebrać myśli. Ale spędzić kolejny dzień w łóżku? A właśnie…!
Poderwałam się nagle i zeskoczyłabym z łóżka, gdyby nie szybkość Gabriela i stanowcze postanowienie, by zatrzymać mnie w pozycji horyzontalnej.
- A ty gdzie się wybierasz? – ton wskazywał, że był rozbawiony.
- Moja szkoła! – znów spróbowałam się podnieść. Nie ma szans, wydawało się, że lekko położył dłoń na moim brzuchu, ale równie dobrze mogłabym próbować wydostać się spod parotonowej ciężarówki. – Puść, muszę zadzwonić.
- Cass już wszystko załatwiła – wymruczał, jednocześnie pochylając się nade mną. – Zadzwoniła i cię usprawiedliwiła. Oficjalnie jesteś chora i jeszcze na parę dni utkniesz w domu.
Wstrzymałam oddech, był tak blisko, że niemal stykaliśmy się nosami. Nagle zrobił coś, co całkiem wytrąciło mnie z równowagi. Uśmiechnął się szeroko i z pełną premedytacją zaczął zmieniać kolor oczu. Miałam okazję oglądać całą paletę barw i to zmieniającą się w błyskawicznym tempie. To było, cóż… kołujące. W końcu, gdy zaczął również zmieniać kolor włosów, nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
- Przestań – wyjęczałam, cały czas się śmiejąc.
- No to leż spokojnie – podniósł się, najwyraźniej zadowolony z siebie. Nagle zrobił zakłopotaną minę. – A co do szkoły… Cass załatwiła też, żeby przyjęto mnie i Rorego.
Zamarłam przerażona. O nieee…
- Ale… - szybko próbowałam wymyślić coś, co mogłoby im to uniemożliwić. Nie chciałam nawet sobie wyobrażać co się będzie działo, jeśli tych dwóch pojawi się w mojej szkole. Koszmar… Na tyle ile znałam większość dziewczyn w swoim wieku, po prostu mogłam się założyć, że będzie cała masa problemów.
A te wszystkie puste lale, które będą gotowe zabić za odrobinę uwagi dwóch wampirów? Zadrżałam na samą myśl.
Gabriel zauważył moją minę i ryknął gromkim śmiechem.
- To wcale nie jest śmieszne – prychnęłam ze złością. – Właściwie to powinieneś zacząć się bać. To ciebie będą chciały pożreć żywcem – westchnęłam ciężko. – Mnie tylko będą sztyletować wzrokiem.
- Nic się nie przejmuj. Nie dam cię im tknąć – nadal krztusząc się ze śmiechu, pochylił się i pocałował mnie czule w czoło. – Już z gorszymi zagrożeniami sobie radziliśmy. A teraz spać.
Przyjrzałam mu się uważnie, zastanawiając , czy nie powinnam się obrazić, ale doszłam do wniosku, że nie warto. W końcu sam się przekona jak krwiożercze potrafią być kobiety. Uśmiechnęłam się, rozbawiona tą myślą.
Ponieważ leżałam na środku łóżka, przesunęłam się i spojrzałam na niego z nadzieją, a następnie poklepałam miejsce koło siebie. Przyjrzał mi się uważnie, jakby rozważając moją niemą propozycję, po czym schylił się by ściągnąć buty. Gdy adidasy uderzyły o podłogę, rozciągnął się koło mnie i jedno ramie wsunął pod moją głowę, a drugim objął mnie w pasie. Przytuliłam się do niego z uszczęśliwionym westchnieniem i zamknęłam oczy.
- Wy śpicie? – zamruczałam sennie.
- Jeśli mamy taką ochotę – odpowiedział i zanurzył twarz w moich niesfornych włosach.
- Więc śpij ze mną.
Mruknął coś potakująco. Zapadając w sen, pomyślałam, że już chyba nigdy nie będę tak szczęśliwa jak w tej chwili.

Rozdział 7
Gdy ponownie otworzyłam oczy Gabe jeszcze spał. Mimo tego, że wylądowałam na samym brzegu łóżka i tylko jego ramie powstrzymywało mnie przed lądowaniem na ziemi, przyglądałam mu się z zachwytem. Wyglądał tak spokojnie i niewinnie.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Określanie Gabe’a jako niewinnego wydawało się całkowicie nieodpowiednie.
Jak najdelikatniej wywinęłam się spod jego ręki i na palcach przemknęłam do łazienki. Szybki prysznic otrzeźwił mnie do końca i sprawił, że poczułam się lepiej. Owinęłam się wielkim ręcznikiem, stanęłam przed lustrem i skrzywiłam się, przyglądając się własnemu odbiciu.
Z rudych włosów – w normalnych warunkach sięgających pasa – powstał jeden, wielki kołtun, a twarz miałam bardzo bladą. Tylko zielono-żółte oczy błyszczały niemal nienaturalnie. Chwyciłam leżącą na półce szczotkę i zabrałam się za doprowadzenie własnych włosów do jako takiego porządku. W takich chwilach, pomyślałam , zaczynam się naprawdę poważnie zastanawiać nad ścięciem tej strzechy na krótko. Ale jakoś nigdy nie mogę się na to zdecydować.
Gdy znów zaczęłam przypominać człowieka, jakoś podniosło mnie to na duchu. Dalej rozczesywałam włosy, kiedy ktoś lekko zapukał do drzwi łazienki.
- Nie wchodź – zawołałam. – Nie jestem ubrana.
- Nie sądzę, żeby miało mi to przeszkadzać – dobiegł mnie rozbawiony głos Gabriela. – Ale chciałem tylko powiedzieć, że przyszli Cass, Shade i Rory. Czekamy na ciebie na dole. Nie śpiesz się, poczekamy. Przy okazji zrobię ci śniadanie.
- Umiesz gotować? – zapytałam z niedowierzaniem.
- Oczywiście – teraz w jego głosie wyraźnie przebrzmiewała urażona duma. I śmiech. – Miałem w końcu na naukę sporo czasu. Do zobaczenia na dole.
- Mężczyzna doskonały – poinformowałam swoje odbicie. – I przestań się szczerzyć jak idiotka, Amy.
Nie, akurat tego nie mogłam przestać robić.
***
Kiedy w końcu zeszłam na dół, znalazłam ich w kuchni. Rzeczywiście czekała na mnie ogromna porcja przepysznej jajecznicy, na którą rzuciłam się bez słowa. Wcześniej nawet nie czułam jak bardzo byłam głodna. Gdy jadłam rozsiedli się koło mnie, na wysokich krzesłach wokół kuchennej wysepki na środku pomieszczenia i wesoło sobie docinali.
Gdy skończyłam westchnęłam błogo i w podzięce pocałowałam szybko siedzącego tuż obok i uśmiechającego się szeroko Gabe’a. Cassandra też wyraźnie wyglądała na uszczęśliwioną, najwyraźniej faktem, że wszystko się między nami ułożyło.
Przysunęłam sobie stojący obok kubek z gorącą kawą, oparłam się łokciami o blat i zadałam pytanie, które mnie nurtowało.
- A więc… O co w końcu chodziło z tym atakiem?
- Od razu do rzeczy, co? – roześmiał się Shade i puścił do mnie oko. – No, Gabe, opowiadaj. Twoja pani chce poznać całą historię.
- I pomyśleć, że to ja zawsze robiłem za wesołka w tym towarzystwie – blondyn z udanym niedowierzaniem pokręcił głową i westchnął ciężko. – Cała historia jest wręcz komicznie prosta – zwrócił się do mnie. – Gdy szedłem do ciebie byłem na tyle zamyślony, że dwóm idiotom udało się zaatakować mnie z zaskoczenia. Trochę wyróżniamy się z tłumu, więc jeśli ktoś wie czego szukać, dopaść jednego z nas wcale nie jest ciężko.
- Trochę się wyróżniacie? – zapytałam kpiąco, mierząc spojrzeniem ich piękne twarze.
- W każdym razie – kontynuował. – Napadli mnie i mieli o tyle szczęścia, że byłem rozkojarzony. Jeden z nich miał miecz… Nie żartuję, to naprawdę był miecz – dodał widząc wyraz mojej twarzy. – Ostrze było identyczne jak to ze sztyletu – srebro i runy. Chociaż zauważyłem to dopiero po tym, jak niemal przecięto mnie nim w pół – skrzywił się i wzruszył ramionami. – Zdążyłem się choć odrobinę uchylić i chyba tylko dlatego nie skończyłem w dwóch kawałkach – zadrżałam, nawet nie próbując sobie tego wyobrazić. - Wściekłem się i zrobiłem pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy. Przeobraziłem się i rozerwałem ich na strzępy.
- W co się przemieniłeś? – zapytałam, autentycznie zaciekawiona,
- W wilkołaka – niemal wyszeptał. Zerknął ze skruchą na Shade’a.
Akurat pociągnęłam łyk kawy i słysząc to zakrztusiłam się. Gabe troskliwie poklepywał mnie po plecach, póki nie odzyskałam normalnego oddechu.
- Wilkołaka?! – wykrztusiłam w końcu. – Myślałam, że możesz się zmieniać tylko w istniejące stworzenia.
Shade spojrzał na mnie z zakłopotaniem.
- Ależ wilkołaki istnieją – powiedział. – Tak jak wiele innych stworzeń, które ludzie uważają za mityczne. Po prostu dobrze im w ukryciu. Dlatego teraz będę miał problemy z powodu przemiany Gabe’a w biały dzień, na środku ulicy.
- Jakie problemy? – spytałam, ciągle próbując sobie przyswoić konsekwencje wynikające z faktu, że obok nas istnieje cały ukryty wszechświat mitycznych stworzeń. Nieprawdopodobne.
Chociaż skoro istnieją wampiry, to czemu miałyby nie istnieć też inne stworzenia?
- Widziało to paru ludzi i zaczynają się szerzyć plotki – odparł Shade. – Pewnie miejscowa sfora niedługo przyśle do mnie przedstawiciela z pretensjami. Szczególnie, że to nie pierwszy raz, gdy Gabriel wybrał akurat ten wzorzec do przemiany – zmierzył blondyna długim spojrzeniem. – Czemu nie możesz się zmieniać w coś, co będzie o to miało mniejsze pretensje? Chociażby smoka?
- Smoka? – wyszeptałam słabo, szczerze mówiąc mając nadzieję, że brunet żartuje.
Spojrzał na mnie domyślnie i uśmiechnął przepraszająco.
- Smoki to bardzo wyrozumiałe stworzenia. Nawet gdyby Gabe przeobraził się w jednego z nich w środku tłumu, smoki najprawdopodobniej wzięłyby to za dobry żart, albo coś w tym stylu.
- Mają trochę dziwne poczucie humoru – dodała Cass widząc moje spojrzenie. – Ale w końcu są na tym świecie najdłużej ze wszystkich innych ras.
- Nie pozostaje mi nic innego jak zatuszować całą sprawę – powiedział powoli Shade. – I czekać z przeprosinami na przedstawiciela wilkołaków.
- Chryste – wymamrotałam, przecierając dłonią oczy. – Chyba za dużo nowości, jak dla mnie na jeden dzień. A co w końcu z tym atakiem?
- Na razie nic – Rory wzruszył ramionami. – Niemal taka sama sytuacja jak za pierwszym razem. Napastnicy nie żyją i nie możemy się dowiedzieć, skąd wzięli broń. Jedyna, niezbyt wesoła nowość, to fakt, że najwyraźniej ten kto tę broń tworzy, cały czas ją dopracowuje. Jak sama widziałaś, rana Gabe’a sama nie chciała się zagoić. Widać przeciwnicy uczą się na błędach. Świadczy o tym sam fakt, że atakują z zaskoczenia. Może to i niehonorowe, jak na samozwańczych obrońców ludzkości, ale w miarę skuteczne.
- Jednocześnie – dodała Cassandra. – pozbawienie nas możliwości gojenia ran daje im szansę na ponowny atak, gdyby zaskoczenie nie pomogło.
- Doszliśmy też do wniosku – wtrącił Gabe, jednocześnie obejmując mnie ramieniem. – Że czymkolwiek pokrywają te ostrza, tym razem dodali do tego jakiś szybko działający narkotyk.
- Co? – szeroko otworzyłam oczy ze zdumienia.
- Po zranieniu byłem sporo wolniejszy niż zwykle i ciężej było zebrać myśli – zmarszczył brwi. – Właściwie gdyby nie moja zmiennokształtność i szybkość właściwa wilkołakom mogliby mnie załatwić. Nieciekawa perspektywa – objął mnie mocniej. Sama przytuliłam się do niego ciasno, przerażona, że dziś mogłoby go ze mną nie być.
- Rozwijają technikę – wycedził Shade. – A więc musimy ostrzec naszych, żeby wykluczyć przynajmniej element zaskoczenia.
- Musicie też w końcu schwytać któregoś z napastników żywcem – stwierdziłam fakt oczywisty. – Trzeba się dowiedzieć skąd biorą broń.
- Jeśli wykluczymy możliwość, że uda im się któregoś z nas zaskoczyć, wtedy stanie się bardziej prawdopodobne, że zaatakowany nie wpadnie w furię i nie rozedrze napastnika na strzępy – podsumował Rory.
- A więc jeśli chodzi o to, nic więcej nie możemy zrobić – zakończył Gabe.
Zapadła cisza ale przecież wiedziałam, że została do mówienia przynajmniej jeszcze jedna sprawa.
- Zostaje jeszcze kwestia przemiany Amy – odezwała się w końcu Cass.




Rozdział 8
- Może byśmy to przedyskutowali?! – krzyknęłam, a drzwi już z trzaskiem zamknęły się za Gabrielem. Rory spojrzał na mnie z mieszaniną współczucia i rozbawienia, po czym wyszedł za przyjacielem.
Shade, który ewakuował się z kuchni jeszcze zanim kłótnia na dobre się zaczęła twierdząc, że jest za stary na takie atrakcje, teraz błyskawicznie znalazł się na swoim miejscu.
- Trzeba było przeprowadzić to trochę delikatniej – powiedział z rozbawieniem.
Posłałam mu złe spojrzenie i zgnębiona zamknęłam oczy.
- Strasznie cię to bawi, co? – usłyszałam rozłoszczoną Cassandrę.
Uchyliłam powieki i ujrzałam jak brunet z lekceważeniem wzruszył ramionami. Złote oczy rzeczywiście wręcz iskrzyły śmiechem.
- Kochanie, gdy się ma ponad dwa tysiące lat, tego typu dylematy raczej bawią niż złoszczą. A skoro wiedziałem jak ta awantura się zakończy, tym bardziej mnie to śmieszy – spojrzał na mnie i uniósł jedną brew pytająco. – Chyba się nie przejmujesz tym pokazem złości Gabe’a? Jak znam chłopców, Rory zaraz ustawi Gabriela do pionu i będzie po całej histerii.
- Shadrak, a nie sądzisz, że Gabe ma rację? – zapytałam znużonym głosem.
Z namysłem zmarszczył czoło. Cała wesołość w jednym momencie wyparowała.
- Oczywiście, że nie miał racji. Odwlekanie twojej przemiany byłoby co najmniej kiepskim pomysłem. Sam to zrozumie, równie łatwo jak ty, gdy spojrzy na sytuację chłodnym okiem. Szczerze mówiąc, myślałem, że to ciebie będzie trudniej przekonać do pośpiechu. Gdybyś pierwsza nie zaproponowała, żeby już dziś rozpocząć proces, sam bym to zrobił – zerknął na zegarek. – Ale ja już muszę lecieć, za godzinę mam spotkanie.
Pocałował Cass i już po chwili go nie było. Ta pokręciła głową z czymś na kształt niedowierzania i westchnęła lekko.
- Czasem Shade i jego podejście do różnych spraw, działa mi na nerwy. A czasem sprawia, że wszystko wydaje się błahe i proste.
Powoli skinęłam głową, ciągle zastanawiając się czy całej sytuacji nie dało się lepiej rozegrać.
Z pomysłem, żeby moją przemianę zacząć jak najszybciej wyskoczyła Cass, ale to ja obstawałam przy tym, żeby to „jak najszybciej” było już dziś. Dlaczego? Ze strachu. Znam siebie i wiem, że im dłużej odwlekam jakąś decyzję, im dłużej ją rozpatruję, tym więcej mam wątpliwości i w końcu tchórzę.
Zresztą po co odkładać coś, co i tak musi się wydarzyć? Teraz, za tydzień czy miesiąc, co za różnica? Jeśli koniecznie mam zostać wampirem (co nadal wydawało mi się co najmniej abstrakcyjne) to lepiej jak najszybciej mieć to z głowy.
Zawsze święcie wierzyłam, że za wszystko w życiu trzeba zapłacić. W pewnym sensie wydawało mi się to uczciwe. Jeśli ceną za Gabriela była przemiana w wampira, to cóż… wydawała się niska.
Sam zainteresowany nie zgadzał się z moim punktem widzenia.
Skoro tylko Shade zapewnił go, że objawy uzależnienia, typowe dla żywicieli, nie zaczną mnie męczyć wcześniej niż za kilka tygodni, Gabe obstawał przy tym, żebym miała ten czas na przemyślenie całej sytuacji i zastanowieniu się, czy aby na pewno tego chcę.
W końcu, z poparciem Cass, wygrałam tę bitwę, ale teraz zaczynałam wątpić czy aby na pewno miałam rację, z tym upartym obstawaniem przy swoim.
Wolno spojrzałam w dół, na kubek, który obejmowałam zdrętwiałymi palcami. Przechyliłam go lekko i obserwowałam jak gęsta, czerwona ciecz przelewa się z jednego brzegu na drugi. Nie krzepła, z czego się cieszyłam, bo i tak na samą myśl, że mam to wypić żołądek podjeżdżał mi do gardła.
Gdy Gabe poddał się w tej dyskusji, przyznając w końcu, że to jednak moja decyzja, napełnił to naczynie własną krwią, przy pomocy sztyletu pożyczonego od Shade’a. Swoją drogą byłam ciekawa czemu brunet nosił przy sobie tę broń.
Niemal miałam ochotę się roześmiać, tak absurdalna wydawała mi się ta sytuacja. Siedziałam w swojej niewielkiej kuchni naprzeciw wampirzycy, a zaraz miałam wypić krew należącą do wampira, który wyszedł, rozwścieczony moim uporem i brakiem poparcia u przyjaciół.
I pomyśleć, że jeszcze parę miesięcy temu moje życie było całkiem zwyczajne.
- Możesz zostawić mnie samą? – powiedziałam, nie podnosząc głowy.
- Jasne – odparła lekkim tonem. Mimo to w jej głosie dało się wyczuć zdenerwowanie. – Będę w pokoju obok, gdybyś mnie potrzebowała.
Wyszła z kuchni nim minęła sekunda.
Nie sądziłam by była mi potrzebna, za to byłam całkiem pewna, że chciałabym, żeby Gabriel ze mną był. Bez niego to wszystko wydawało się jakieś… niewłaściwe.
Oczyściłam umysł ze wszelkich myśli i szybko, by nie stchórzyć, wypiłam.
Przypominało to picie gęstego syropu, a metaliczny posmak krwi wywoływał mdłości. Po drugim łyku się zakrztusiłam, a mój żołądek wykonał salto, ale z uporem dopiłam zawartość naczynia.
Z kubkiem w dłoni, zwinęłam się i odetchnęłam głęboko, starając się nie zwrócić wypitej cieczy. Próbowałam nie myśleć o tym, co właśnie zrobiłam, bo to tylko pogarszało sytuację.
Gdy poczułam się pewniej, wyprostowałam się i znów zaczerpnęłam głęboki oddech. Uśmiechnęłam się do siebie, dziwnie dumna, że dałam radę to zrobić. Powoli odstawiłam kubek na blat, cały czas czując lekkie rozbawienie nierealnością sytuacji.
Uśmiech znikł z mojej twarzy, gdy usłyszałam za sobą trzask drzwi. Jeszcze zanim się odwróciłam, wiedziałam kto wszedł do pomieszczenia.

*********************
Gdy wyszedłem z domu Amy wściekłość nadal wrzała w moich żyłach, zagłuszając zdrowy rozsądek czy zdolność logicznego myślenia. To właśnie była jedna z rzeczy, które doprowadzały mnie do szału odkąd zostałem przemieniony. Żadnych lekkich, pośrednich uczuć – same skrajne, niemal wyniszczające emocje.
Przed przemianą, gdy żal, wściekłość czy rozpacz doprowadzały mnie do szału, wystarczyło znaleźć silnego przeciwnika do bójki, by wyładować złość. Ewentualnie twardą ścianę. A teraz? Choć nie chciałem tego sprawdzać, sądziłem, że nawet wśród innych wampirów miałbym problem ze znalezieniem równego sobie przeciwnika, a uderzenie w ścianę skończyłoby się wybiciem w niej dziury, co bynajmniej by mnie nie uspokoiło.
Zaciskając pięści zmierzyłem okolicę ponurym spojrzeniem. Cicho i spokojnie, najwyraźniej większość sąsiadów była w pracy. Tym lepiej, po tylu latach miałem wręcz skrajnie dość reakcji, jakie wywoływał mój widok. Coraz częściej wykorzystywałem swoje zdolności, żeby przy wyjściu na ulicę zmienić swój wygląd na tyle by nie wywoływać sensacji. To co kiedyś wydawało się zabawne, teraz działało mi na nerwy.
Słysząc za sobą trzask drzwi i czując lekkie, charakterystyczne muśnięcie umysłu, rozluźniłem napięte mięśnie ramion i błyskawicznie przywdziałem tak dobrze znaną maskę spokoju. Już dawno temu nauczyłem się, że gdy inni sądzą że jesteś szczęśliwy lub że nic cię nie obchodzi to, co się dzieje wokół, zostawiają cię w spokoju.
Udając całkowite odprężenie usiadłem na stopniach werandy.
- Wiesz, to że ta sytuacja cię złości to nic złego – powiedział Rory, siadając tuż obok. No tak, to jego zawsze nasyłała na mnie Cass, gdy puszczały mi nerwy. Zawsze lubiłem rudzielca i małe było prawdopodobieństwo, że mu przyłożę. Nie to co w przypadku Shade’a. Jesteśmy nieśmiertelni, a nasza skóra niezniszczalna, ale gojenie się połamanych kości i tak jest bolesne. – Właściwie byłoby dziwne, gdyby tak nie było.
- Nie jestem zły – odparłem, staranie kontrolując ton głosu.
- Gabe, wystarczy spojrzeć ci w oczy, żeby się przekonać, że ledwo panujesz nad wściekłością.
Szlag, znów zapomniałem. Szybko zmieniłem kolor oczu z czerwonego do naturalnej szarości, chociaż i tak nie miało to już znaczenia.
- Nie jestem zły – powtórzyłem z uporem i zastanowiłem się nad bardziej pasującym słowem. – Raczej skołowany… To wszystko dzieje się tak cholernie szybko.
- Masz do tego prawo, kolego.
Nie zawracałem sobie głowy odpowiedzią. Zresztą chyba nawet jej nie oczekiwał.
Próbowałem poukładać własne uczucia i zrozumieć, skąd brała się ta złość na decyzję Amy. Sam zdawałem sobie sprawę, że ten pośpiech raczej powinien mnie cieszyć niż martwić. Ale tak jednak nie było.
Nie raz zazdrościłem Shadowi i Cass łączącej ich więzi. Prawdą jest, że każdy wampir bez Towarzysza czuje się samotny i z niecierpliwością czeka na jego znalezienie, bo wtedy czuje się pełny.
Chociaż poddawanie autopsji własnych uczuć nie należało do przyjemności, przynajmniej w moim przypadku, musiałem przyznać, że moja wściekłość nie była efektem gniewu, tylko strachu.
Posiadanie ludzkiej Towarzyszki czy też przechodzącej przemianę, wiązało się z odpowiedzialnością za nią, przynajmniej dopóki przemiana się nie zakończy - czyniąc ją nieśmiertelną. A mnie odpowiedzialność za kogokolwiek napełniała skrajnym przerażeniem.
Dlatego właśnie tak długo nie chciałem o niczym powiedzieć Amy.
Uśmiechnąłem się do siebie niemal z nostalgią. Wręcz za dobrze pamiętam co czułem, gdy pierwszy raz ją zobaczyłem. Mieszanina zachwytu i mdlącego strachu była niemal zabójcza.
Biorąc pod uwagę historię mojego życia, nie chciałem być za kogokolwiek odpowiedzialny. Nie chciałem nikogo kochać, bo już raz utrata omal mnie nie zniszczyła.
Nagle przed oczyma stanęła mi twarz z przeszłości. Czarnowłosy i czarnooki chłopiec uśmiechający się do mnie z ufnością, wierzący, że zdołam go przed wszystkim uchronić, że zawsze będę przy nim. Wierzący we mnie.
Gdybym tylko nie był wtedy takim beznadziejnym idiotą…
Odpędziłem od siebie to wspomnienie, bo wywoływało za dużo bólu.
To była przeszłość, a teraz miałem Amy, seksownego rudzielca o kocich oczach i jedyne na co mogłem liczyć to nadzieja, że tym razem niczego nie spieprzę i jej nie stracę. Nie miałem innego wyjścia, skoro sama myśl, że miałbym ją zostawić - choćby dla jej dobra - sprawiała że skręcały mi się wnętrzności.
Jedyne wyjście to zadbać, by nikt jej nie skrzywdził. I mieć nadzieję, że tym razem mi się to uda.
Podjęcie tej decyzji jakoś podniosło mnie na duchu. Nie zwracając uwagi na Rorego wróciłem do domu. W drzwiach minąłem się z Shadem, który tylko uśmiechnął się porozumiewawczo, widząc jak szybko doszedłem do siebie.
Ależ ten typ czasem mnie wkurzał.
W drzwiach kuchni spotkałem się z Cass, która posłała mi na pół rozbawione, na pół rozłoszczone spojrzenie.
„Więc jednak zmądrzałeś. I to nawet dość szybko”
Nie traciłem czasu na wysłuchiwanie jej złośliwości, tylko popchnąłem ją w kierunku salonu. Prychnęła z urazą, ale posłusznie sobie poszła.
Wszedłem do kuchni, nawet nie starając zachowywać się cicho. Bo i po co?
Amy właśnie odstawiała pusty kubek.
A wiec stało się. Niczego już nie można zmienić ani odłożyć na później.
Niemal czekałem na związany z tą myślą skurcz przerażenia, ale ten nie nadchodził. Tylko myśl „jest moja” kołatała mi się po głowie. Cholera, może jednak jestem masochistą, ale ta myśl wystarczyła żeby wszystkie wątpliwości się rozwiały.
Powoli odwróciła się i bez słowa spojrzała mi w oczy.
Jak zawsze te kocie, zielono-złote oczy sprawiły, że wszelkie słowa ugrzęzły mi w gardle. I pomyśleć, że jeszcze parę miesięcy temu miałem opinię piekielnie wygadanego skurczybyka. Świat zwariował.
Nadal nie mogąc dobyć głosu, po prostu uśmiechnąłem się do niej zapraszająco. Odpowiedziała szerokim, pełnym ulgi uśmiechem i wpadła w moje otwarte ramiona. Przylgnęła do mnie, jakby zależało od tego jej życie, a ja w końcu poczułem jak wyparowują ze mnie resztki podszytej strachem złości.
Przygarniając ją mocniej i zagłębiając twarz w rude loki, pomyślałem, że nigdy nie pozwolę jej sobie odebrać. Choćbym nie wiem jak wysoką cenę miał za to zapłacić.
Nie pozwolę historii się powtórzyć.



Rozdział 9
*dwa tygodnie później*

- Coś nowego w sprawie ataków? – zapytał Gabe, wchodząc do pokoju energicznym krokiem.
Shade zmierzył go rozbawionym spojrzeniem. Od zapoczątkowania przemiany Amy minęły dwa tygodnie i mimo chwil zwątpienia, Gabe cały ten czas chodził radosny niemal do obrzydzenia.
Muszę zapytać Cass czy ja też zachowywałem się tak idiotycznie, pomyślał.
„A nawet jeszcze gorzej” – niemal natychmiast napłynęła rozbawiona myśl.
Z trudem utrzymał poważny wyraz twarzy, próbując sobie to wyobrazić.
Blondyn zajął miejsce w głębokim fotelu, naprzeciw przełożonego. Nie wiedział czemu został poproszony o przybycie do mieszkania przyjaciół, ale był całkiem pewien, że nic nie jest w stanie zepsuć mu dobrego humoru.
Od tygodnia Amy przebywała w śpiączce po pierwszej wymianie krwi i miał przeczucie, że lada moment się obudzi. Właśnie dlatego natychmiast odpowiedział na wezwanie Shade’a, by szybko załatwić sprawę – o cokolwiek by nie chodziło – i móc poświęcić całą uwagę ukochanej.
- Na razie nie było żadnych nowych ataków – zaczął powoli Shade. Jego przeczucia nie były tak dobre. Właściwie to był całkiem pewien, że przyjaciel się wścieknie, gdy usłyszy to co miał do powiedzenia. – Ale plotki już się rozniosły po szerokich kręgach…
- Sfora wilkołaków znów chce mnie wysyłać pod sąd? – zapytał Gabe z rozbawieniem.
Brunet żartobliwie pogroził mu palcem.
- Śmiej się, śmiej. To ja muszę wysłuchiwać ich nadętego przedstawiciela, za każdym razem gdy nabroisz. A właśnie… - przypomniał sobie coś nagle. - … oficjalnie cię poproszono byś bardziej „rozważnie” dobierał wzorce do przemiany. Sfora twierdzi, że wyjątkowo paskudny z ciebie wilkołak…
- Zazdroszczą – prychnął pogardliwie, z iskrzącymi rozbawieniem oczyma. – Nawet jako wilkołak jestem od nich ładniejszy.
Shade parsknął śmiechem. Cholera, naprawdę lubił tego cwaniaka.
Po chwili spoważniał, przypominając sobie cel tego spotkania.
- Gabe, to nie wilkołaki stanowią problem. Plotki o atakach poniosły się naprawdę daleko i wywołały wśród niektórych… zaniepokojenie. Wielu sądzi, że sprawę trzeba jak najszybciej rozwiązać, bo może zacząć zagrażać nie tylko nam, a również innym rasom. Nasza Rada, jak też przedstawiciele… innych… są zgodni, że trzeba się zabezpieczyć z każdej możliwej strony…
Gabriel zmarszczył brwi, przeczuwając, że to co usłyszy mu się nie spodoba. Shadrak zaczerpnął głęboki oddech i wyrzucił z siebie:
- Skontaktował się ze mną Niosący Światło.
- Kurwa! Co on znów wymyślił? – warknął blondyn. – Ostatnio, gdy ubzdurał sobie, że potrzebujemy pomocy, ledwo pozbyliśmy się jego chłopców na posyłki. Nudzą się chłoptasie, a u nas im dobrze. Znów chce na nas nasłać tę bandę?
- Nieee… Gabriel tylko się nie wściekaj, to nie mój pomysł… - znów odetchnął głęboko. – Rada po dyskusji z Niosącym Światło doszła do wniosku, że jego udział – niewielki oczywiście – może pomóc rozwiązać pewne problemy strategiczne w tej sytuacji…
- Jakie problemy strategiczne? – zapytał podejrzliwie.
- Obronę najsłabszych z naszego gatunku.
- To dobry pomysł. Dzięki temu nie będziemy musieli się martwić o słabszych. I o to cała afera? – roześmiał się rozbawiony. Po sekundzie śmiech zamarł mu na ustach, a oczy powoli przybrały krwawy odcień i zwęziły się niebezpiecznie. – Czekaj… czy czasem Niosący Światło nie podziela przekonania niektórych członków Rady, że najsłabszymi są nowe wampiry? To chcesz mi powiedzieć?
- Gabe…
Oczy blondyna zapłonęły czerwienią, ale głos pozostał chłodny i spokojny.
- Usiłujesz mi powiedzieć, że Amy zostanie przydzielony do ochrony jeden z chłopaczków Niosącego Światło? Na to mam się zgodzić?
- Gabriel, przecież sam powiedziałeś, że to dobry pomysł.
- To nie znaczy, do cholery, że zgodzę się żeby koło mojej Towarzyszki kręcił się jeden z tych odszczepieńców!
- Posuwasz się za daleko. Rozumiem twoje rozgoryczenie, ale to najlepsze wyjście z sytuacji. Są nieśmiertelni, nie jedzą, nie śpią i są doskonałymi wojownikami, a kiedy chcą mogą stawać się niewidzialni. To najlepsza ochrona, jaką można sobie wyobrazić. Gdy Amy się ocknie stanie się jednym z najłatwiejszych celów dla napastników…
- Sam mogę ją ochronić! – warknął Gabe i poderwał się z miejsca, ruszając do drzwi.
- Cholera, stary, ja to wiem – powiedział Shade cichym, zmęczonym głosem. – Sam na twoim miejscu bym się niebotycznie wściekł. Ale sprawa jest już przesądzona - blondyn zatrzymał się przy drzwiach i zamarł z ręką na klamce. – Poprosiłem o najlepszego. Będzie tu za parę dni.
- Świetnie! Jedyne czego nam teraz potrzeba to plątający się pod nogami, cholerny czarny anioł!
Wyszedł, trzaskając drzwiami.

*************************************

- Może byś w końcu usiadł i wyjaśnił o co chodzi? – stwierdziłam zmęczonym głosem.
Gabe rzucił mi ponure spojrzenie, ale nie przestał krążyć po pokoju. Wzniosłam oczy do nieba i starałam się znaleźć w sobie nowe pokłady cierpliwości.
Dwa dni temu odzyskałam przytomność i od tej pory Gabriel wystawiał moją cierpliwość na próbę. Uparł się, że mam leżeć w łóżku i odzyskiwać siły, mimo że czułam się dobrze. A nawet lepiej niż dobrze.
Co jakiś czas łapałam się na badaniu językiem dłuższych kłów, które – przynajmniej na razie – wydawały się czymś nienaturalnym. Cass twierdziła, że w końcu się do nich przyzwyczaję, choć chwilowo nie wydawało mi się to możliwe.
Jedną z rzeczy, które podobały mi się najbardziej w nowej sytuacji, było mentalne porozumiewanie się z moimi przyjaciółmi. Taka rozmowa miała zdecydowaną przewagę nad tą zwyczajną. Na poziomie mentalnym można było przekazywać nie tylko słowa, ale też uczucia i obrazy.
I to wszystko byłoby więcej niż cudowne, gdyby nie fakt, że odkąd się ocknęłam zachowanie Gabe’a mocno trąciło nadopiekuńczością, a akurat do tego nie byłam przyzwyczajona. Dziś rano nabrałam nadziei, że w końcu zaczął odzyskiwać równowagę po mojej przemianie. Cały ranek spędziliśmy na przekomarzaniu i żartach, które doprowadziły do żartobliwej bójki, a w rezultacie sytuacja stała się bardziej intymna. Jeszcze teraz, po godzinie, czułam pulsowanie krwi we własnym wnętrzu po pocałunkach i pieszczotach mojego ukochanego.
Wszystko zmierzało w kierunku więcej niż obiecującym, gdy niespodziewanie wyczułam echo mentalnego kontaktu między nim a Cass i sytuacja diametralnie się zmieniła. Błyskawicznie wyskoczył z łóżka i zaczął krążyć po pokoju, a wrzącą w nim wściekłość niemal fizycznie czułam na skórze.
Niecierpliwie zabębniłam palcami w leżący na moich kolanach szkicownik. Zachowanie Gabe’a w ciągu ostatniej godziny zainspirowało mnie do naszkicowania rysunku przedstawiającego tygrysa w klatce.
Westchnęłam ciężko. Najprawdopodobniej ta sytuacja miała jakiś związek z przydzielonym mi ochroniarzem, który miał się zjawić w ciągu najbliższych dni. Mnie samej ten pomysł nie cieszył. Owszem, możliwość spotkania jednego z czarnych aniołów (których Cassandra nazywała „Upadłymi”, a Gabe „Upadłymi na umyśle”) wydawała się fascynująca. Ale po pierwsze pomysł, żeby ktoś za mną łaził (i przy okazji wywoływał rozdrażnienie u Gabriela) wydawał mi się chybiony. A po drugie sama byłam pewna, że nawet jeśli sama nie poradzę sobie z ewentualnym zagrożeniem, to przecież na pewno poradzi z nim sobie Gabe.
Ufałam mojemu blondynowi bezgranicznie. I chociaż jego nadopiekuńczość trochę mnie drażniła, to w pewnym sensie wydawała się też słodka.
- Gabe, przez ciebie kręci mi się już w głowie – powiedziałam. – Usiądź i wyduś z siebie w końcu co powiedziała Cassandra.
Zatrzymał się w miejscu i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Skąd wiesz, że rozmawiałem z Cass?
- Jak to skąd? – zmarszczyłam brwi. – Wyczułam to.
Aż przysiadł na łóżku obok mnie.
- Wyczuwasz gdy ktoś nawiązuje mentalny kontakt? – zapytał ze zdumieniem w głosie.
Odłożyłam na bok szkicownik i spojrzałam na niego z konsternacją.
- A to nie jest wśród wampirów normą?
- Nieee… - odparł powoli. – Tym bardziej, że bezbłędnie trafiłaś z kim rozmawiałem – potarł dłonią kark. Po chwili położył się obok na łóżku i objął mni mocno. – Widać twój talent zaczyna się przejawiać.
- Wow – mruknęłam z niechęcią, jednocześnie przywierając do niego mocniej.
Uśmiechnął się, rozbawiony moim tonem.
- Coś ci się nie podoba?
- Wiesz… wyczuwanie kto z kim rozmawia nie jest specjalnie… ciekawą umiejętnością, kotek.
W jednej chwili jego uśmiech znikł i zastąpiło go zakłopotanie.
- Nie zapomnisz mi tego, co? – zapytał ponuro.
- Ależ czego? – spytałam, uśmiechając się wyjątkowo złośliwie. – Tego, że oszukałeś mnie przybierając postać kota?
- Zabiję Rorego – warknął, przegarniając nerwowo złote włosy. – Myślałem, że temat wyczerpaliśmy wczoraj.
- Nie, kotek, wczoraj ci wybaczyłam bo obiecałeś, że znajdziesz mi identycznego kota, jak ten za którego cię uważałam. Ale to nie znaczy, że zapomniałam. Zresztą to nie wina Rorego, że pomyślał, o tym że w końcu nie będziesz musiał uciekać się do takich numerów - pocałowałam go ugodowo i uśmiechnęłam się widząc ulgę na jego twarzy. – Ale tego kota ci nie daruję.
- Będziesz miała swojego kota, bez obaw – oddał pocałunek i to z dużo większą pasją.
Gdy już odzyskałam normalny oddech, przypomniałam sobie od czego ta rozmowa się zaczęła.
- A wiec co powiedziała Cass?
- Twój ochroniarz się pojawił i chcą, żebyś przyszła do nich go poznać – powiedział z niechęcią.- Sądząc po tonie, chcą się jak najszybciej go pozbyć. Co jakoś mnie nie dziwi.
Spojrzałam na niego z konsternacją.
- Czemu tak nie lubisz tej rasy?
Westchnął ciężko i zanurzył twarz w moich włosach.
- Tu nie chodzi o to, że nie lubię całej tej rasy. Na pewno wolę Upadłych od Białych. Po prostu ci Upadli, których do tej pory spotkałem nie zostawili po sobie dobrego wrażenia.
- Dlaczego?
- Gdy już wykonali przeznaczone im zadanie, mieliśmy spory problem z przekonaniem ich, że powinni wracać do siebie. Są doskonałymi wojownikami i niejednego mogliby nauczyć co to znaczy dyscyplina, ale zasmakowali w ziemskim luzie. Niosący Światło - czy jak wolą nazywać go ludzie, Lucyfer – trzyma swoją armię niezwykle krótko. Całe tysiącletnie życia spędzają wciąż się doskonaląc w sztukach walki i wychodzi na to, że ich to nudzi. Już dwieście lat temu zaczęły krążyć plotki, że Lucyfer myśli o Ujawnieniu czarnych aniołów.
- To dlaczego do tego nie doszło? – zapytałam zaciekawiona.
- Naciski ze strony Białych i innych ras. Sama pomyśl, gdyby dwieście lat temu, gdy jeszcze wiara chrześcijańska była wśród ludzi w świetnej formie, a czarne anioły by się ujawiły, to sądzisz że zostaliby dobrze przyjęci?
Powoli pokręciłam głową.
- Nie bardzo.
- No właśnie – pocałował mnie lekko. – Sprawa przycichła i wszyscy oprócz samych zainteresowanych, byli zadowoleni. Ale dla Lucyfera zaczęły się ciężkie czasy i po paru niegroźnych buntach stało się jasne, że musi zaoferować swoim podwładnym trochę… atrakcji. Od tamtej pory, przy każdej nadarzającej się okazji, wciska ich każdemu do pomocy, a inne rasy czują się na tyle winne z powodu tej sytuacji, że nie mają większego wyboru i się zgadzają na taki układ. Można powiedzieć, że wilk syty i owca cała. W końcu nikt nie chce, żeby Lucyfer stracił posłuch u swoich ludzi, bo dla wszystkich mogłoby się to źle skończyć.
- Chyba rozumiem. Więc to taka międzyrasowa współpraca.
- Uhm. Z tego co słyszałem teraz wśród Upadłych panuje ostra rywalizacja, bo zostało powiedziane, że tylko najlepsi będą uczestniczyć w misjach wśród innych ras. A skoro największym problemem u nich jest to, by jak najbardziej się wykazać przed Lucyferem, by otrzymać tę „nagrodę”, nie ma nawet mowy o buntach.
Uśmiechnęłam się z rozbawieniem.
- To znaczy, że naprawdę dostanę jednego z najlepszych wojowników, który do tego będzie uważał, że chronienie mnie to straszna frajda?
Przewrócił mnie na plecy i zaczął łaskotać. Już po paru sekundach miałam łzy w oczach i błagałam o zmiłowanie.
- Przestań! – błagałam, krztusząc się ze śmiechu. – Przepraszam! To ty jesteś moim naj… najwspanialszym woj… wojownikiem…!
- No i o tym pamiętaj – uśmiechnął się szeroko, w końcu mnie puścił i zawisł nade mną opierając się na muskularnych ramionach. Po chwili znów spochmurniał. – Ale koniec zabawy. Cass chce żebyśmy u niej byli za… - spojrzał na zegarek. - …godzinę. A mam dziwne wrażenie, że przed wyjściem będziesz się chciała przyszykować – z rozbawieniem uniósł jedną brew.
Z namysłem spojrzałam na zegarek, po czym utkwiłam wzrok w przystojnej twarzy i iskrzących rozbawieniem szarych oczach.
- Nikt nie powiedział, że musimy być na czas… - mruknęłam, uśmiechając się łobuzersko i przyciągając go do siebie.

Rozdział 10
Skończyło się na tym, że pod drzwiami mieszkania Shade’a i Cassandry trafiliśmy dwie godziny później, a i to tylko dlatego, że ta o umówionej porze nachalnie zaczęła nas poganiać.
Całą drogę do hotelu przebyliśmy powolnym spacerkiem, trzymając się za ręce i mając niezły ubaw z coraz to ciekawszych obrazów zemsty, podsyłanych do naszych głów przez Cass. Widać powoli puszczały jej nerwy. W końcu zlitowałam się nad nią i nie zgodziłam się, gdy Gabe zaproponował byśmy drogę na ostatnie piętro przebyli schodami. Po jego szerokim uśmiechu widać było, że strasznie go bawiło denerwowanie Cassandry. Sama też ciągle powstrzymywałam się od chichotania.
Gdy weszliśmy do mieszkania zaskoczył nas panujący w nim hałas. Głośna, rockowa muzyka wręcz dudniła. Gdy weszliśmy do salonu zobaczyłam Cass siedzącą na kanapie i przedstawiającą obraz nędzy i rozpaczy. Przód jej białego t-shirta był usmarowany czymś brązowym, a na twarzy można było zobaczyć białą pianę, która jak się domyślałam, była bitą śmietaną.
Gdy zobaczyła nas w progu na jej twarzy pojawiła się niekłamana radość i ulga, nawet mimo tego, że Gabe musiał przytrzymać się framugi drzwi, by nie przewrócić się ze śmiechu.
Po ruchu warg domyśliłam się, że coś do nas powiedziała, ale mimo udoskonalonego przez przemianę słuchu, jedyne co słyszałam to głośna muzyka. Szybciej niż zdążyłabym mrugnąć poderwała się i wyłączyła stojący w kącie odtwarzacz. Cisza, która zapadła wręcz dzwoniła w uszach i jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu był śmiech Gabriela.
Rzuciła się w naszym kierunku i zawisła na szyi zataczającego się ze śmiechu Gabe’a. Oboje o mało się nie przewrócili.
- Zabierzcie go stąd, zabierzcie… - powtarzała błagalnym tonem.
- Co się sta…? – zaczęłam, ale gdy w drzwiach prowadzących do kuchni ukazała się męska sylwetka zamarłam w szoku.
- Hej, kto wyłączył muzykę? – zagrzmiał groźnie.
Anioł był wzrostu Gabriela i miał do niego bardzo podobną sylwetkę. Szerokie ramiona, wąskie biodra i długie nogi.
Tu podobieństwa między tymi dwoma się kończyły.
Ogromne i przepiękne czarne skrzydła były złożone na jego plecach. Ich czubek sięgał około dwanaście cali nad głowę anioła, a końce dotykały podłogi. Smoliście czarne, idealnie komponowały się z włosami, które sięgały jego ramion i oczyma, w których źrenice i tęczówki zlewały się w jedno.
Złożył silne i doskonale umięśnione ramiona na szerokiej piersi, którą można było podziwiać w pełnej krasie, ponieważ od pasa w górę był całkiem nagi. A niżej ubrany był w czarne jeansy, poprzecierane w wielu miejscach i wygodne, sportowe buty. Przez jego pas przebiegało parę przecinających się ze sobą pasów, a po lewej do jednego z nich przyczepiony był długi miecz w pochwie.
Krótko mówiąc wyglądał jak ucieleśnienie fantazji erotycznej.
I nic nie psułoby tego wrażenia, gdyby nie fakt, że nad jego górną wargą można było dostrzec wąsy z mleka.
Parsknęłam śmiechem, całkiem psując powagę sytuacji i skupiając na sobie spojrzenie czarnych oczu.
Anioł zmierzył mnie ponurym wzrokiem i ruszył w moim kierunku. Usłyszałam jak rozbrzmiewający za mną śmiech Gabe’a nagle zamarł, a pomieszczenie natychmiast wypełniło napięcie.
Gdy czarnowłosy znalazł się tuż przede mną, odruchowo cofnęłam się o krok. Niemal czułam jak za moimi plecami Gabe napręża się do ataku, na wypadek gdyby coś miało mi zagrażać.
Nagle anioł uśmiechnął się szeroko, ukazując garnitur idealnie białych zębów i wyciągnął rękę w moim kierunku.
- Ty jesteś moją podopieczną? – zapytał, cały czas się uśmiechając. – Nareszcie! Już myślałem, że się tu zanudzę. Jak masz na imię?
- Amy – odparłam, niepewnie ściskając wyciągniętą ku mnie dłoń.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Jestem Randrax – jego skrzydła nagle lekko zatrzepotały. – Ale przyjaciele mówią na mnie Ran.
***********************

- Miło mi cię poznać – wykrztusiłam w końcu.
Szeroki uśmiech Rana, dziwnie pełen niewinności sprawił, że od razu poczułam do niego sympatię.
Odwróciłam się w końcu, by spojrzeć na Cass i Gabe i musiałam powstrzymać chichot. Nieustraszona Cassandra, u której nigdy do tej pory nie widziałam, żeby coś zachwiało jej opanowaniem, chowała się za plecami blondyna niczym przestraszona dziewczynka.
- To wcale nie jest śmieszne – burknęła, odczytując moje myśli. – Macie natychmiast zabrać stąd tego potwora!
Zaskoczona, odwróciłam się i spojrzałam na Rana, który zrobił równie zakłopotaną minę jak ja.
- A co ja takiego zrobiłem? – zapytał, bezradnie rozkładając ramiona.
- Co zrobiłeś?! – niemal krzyknęła. Z wyrazem wzburzenia na pięknej twarzy, wycelowała palec w pierś anioła, nie zauważając, że wyszła zza pleców Gabe’a, który obserwował całą sytuację z rozbawieniem. – Zdemolowałeś moje mieszkanie! I sprawiłeś, że pierwszy raz od dwustu pięćdziesięciu lat boli mnie głowa! I przez ciebie muszę zabić Shade’a!
- Zaraz, zaraz – uspokajająco położyłam dłonie na jej ramionach. – Dlaczego musisz zabić Shade’a?
- Bo zostawił mnie z nim samą!!!
Ran złożył ramiona na piersi i z wyrazem uporu uniósł podbródek.
- Trzeba mi było powiedzieć, że coś robię nie tak – jego skrzydła rozwarły się i lekko załopotały, w wyrazie wzburzenia.
- Sam powinieneś wiedzieć jak się zachować! – warknęła, patrząc na niego koso.
- Niby skąd?! Pierwszy raz jestem na Ziemi!
Westchnęłam z frustracją. Trzeba coś zrobić, bo zaraz skoczą sobie do gardeł, a Gabe najwyraźniej bardziej był zainteresowany oglądaniem sporu niż jego kończeniem.
- Spokój, dzieci! – krzyknęłam. Oboje zamarli i spojrzeli na mnie zdziwieni. Odetchnęłam głęboko, posyłając obojgu złe spojrzenie.
– Uspokójcie się – powiedziałam już ciszej. – Awanturą niczego nie rozwiążemy. Może usiądźmy i porozmawiajmy spokojnie?
Przytaknęli, nie patrząc na siebie nawzajem. Gabriel, zachwycony, posłał mi szeroki uśmiech, co lekko mnie zamroczyło, ale po sekundzie nakazałam sobie spokój. Wskazałam wszystkim ruchem głowy miejsca siedzące i sama opadłam na kanapę z ciężkim westchnieniem. Gabe usiadł obok i objął mnie pocieszająco. Musiałam się powstrzymać, by nie wtulić się w niego i zapomnieć o całej sytuacji.
Cass opadła na fotel z westchnieniem ulgi i ze złośliwym rozbawieniem obserwowała jak Randrax stanął obok drugiego i patrzył na niego z frustracją.
Ten, zobaczywszy jej spojrzenie, uśmiechnął się ironicznie, rozłożył ramiona i mogliśmy zobaczyć jak niewiadomym sposobem ogromne skrzydła znikają, jakby wciągnięte w plecy anioła.
Opadł na siedzenie, nie zważając na nasze zaskoczone miny.
- Możesz ukryć skrzydła? – zapytała Cass, ze zdumieniem w głosie. Chyba pierwszy raz nie patrzyła na niego wrogo, a tylko z zaciekawieniem.
- Na krótko – odparł, uśmiechając się do niej. Widać nie trzymał długo urazy. – To dość bolesne i gdy się zdenerwuję znów się rozpościerają, ale Lucyfer twierdzi, że jeśli dobrze opanujemy tę sztuczkę będziemy się mogli bez problemu poruszać po świecie ludzi. Staram się ćwiczyć to jak najczęściej, ale i tak muszę chodzić półnago – obojętnie wzruszył ramionami.
- Dlaczego? – zapytałam.
- Bo gdy je ukryję, w każdej chwili mogą znów się ukazać i gdybym miał na sobie jakieś ubranie, byłoby to tylko marnowaniem odzieży.
Nagle pochylił się do przodu i skrzydła znów się ukazały, rozpostarte na boki tak, że Cass musiała się uchylić. Chwilę nimi manipulował, by jak najwygodniej je ułożyć, po czym westchnął z ulgą.
- Tak lepiej – mruknął. – Jak już mówiłem takie ukrycie jest dość bolesne – zwrócił się do nas.
- Skąd wziąłeś ubranie? – zapytał nagle Gabe.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- U nich nie ma takich ubrań – wyjaśnił z rozbawieniem, wskazując na jeansy anioła.
Ran zrobił bardzo zakłopotaną minę.
- Nie ukradłem – zastrzegł szybko. – Kupiłem – dodał z dumą.
Gabe rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- Chcesz powiedzieć, że chodziłeś po ulicach? Tak, żeby wszyscy mogli cię zobaczyć? Gdy dowie się o tym Lucyfer…
- Sam dał mi pieniądze i powiedział, że nie muszę się przejmować ukrywaniem – rzucił anioł szybko. Zastanowił się nad czymś głęboko. – A wiecie, że ludzie są strasznie zabawni? Wszyscy koniecznie chcieli dotknąć moich skrzydeł. Nie wiem dlaczego sądzili, że są sztuczne. A jak się przekonali, że nie to patrzyli na mnie jakoś tak dziwnie. Potem zjawili się jacyś dziwacy i bardzo chcieli, żebym mówił do takich małych, śmiesznych urządzeń – uśmiechnął się z niewinnym rozbawieniem. Gdy dotarło do mnie o jakie „śmieszne urządzenia” chodzi, zrozumiałam też zbolałą minę Gabe’a.
- Powiedz, że tego nie zrobiłeś – poprosił.
- Ależ oczywiście, że rozmawiałem z ludźmi! – stwierdził Ran z oburzeniem. – Każdy z tych, którzy zostali przydzieleni do tej misji, dostał dokładną instrukcję jak ma się zachować i co mówić w takim przypadku. Chociaż ja na przykład nie bardzo rozumiem czemu miałem za wszelką cenę udowodnić, że moje skrzydła są prawdziwe. Przecież na pewno ludzie widzieli już jakieś skrzydlate istoty.
- To dlatego, że u nas nie ma skrzydlatych ludzi – powiedziałam słabym głosem.
Anioł z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
- Ale ja nie jestem człowiekiem – wzruszył w końcu beztrosko ramionami.
Nie skomentowałam tego, rozważając wszystkie konsekwencje dzisiejszej wyprawy czarnoskrzydłego. Najwyraźniej Lucyfer przestał tylko rozważać Ujawnienie, a na poważnie zabrał się za ten temat. Mogłam to zrozumieć, bo przecież dobre przyjęcie wampirów pokazało, że ludzie są gotowi na zmiany. Ale przecież…
Nagle coś mi przyszło do głowy i spojrzałam podejrzliwie na Rana.
- To dlatego zostałeś wybrany do tego zadania? – powiedziałam powoli. – Bo nie dość, że jesteś piękny jak z obrazka, to jeszcze doskonale ci idzie odgrywanie prostodusznego idioty, prawda?
Nagle jego spojrzenie stwardniało, a usta wykrzywił cyniczny uśmiech. Skinął mi głową z uznaniem.
- Prawdziwy ze mnie szczęściarz – wycedził, niemal całkiem innym głosem. Przedtem mówił niczym podniecony młody chłopak, teraz jego głos nabrał głębi i był lekko zachrypnięty. – Moja podopieczna nie dość, że jest piękna to jeszcze mądra. Rzadka rzecz.
- O co tu chodzi? - warknął zaskoczony Gabriel. Cass również utkwiła w aniele zdumione spojrzenie. Nie dziwiłam im się, sama też dałam się nabrać na to przedstawienie.
- To gra – odezwałam się nim zdążył zrobić to Randrax. Patrzyłam na niego z mieszaniną rozbawienia i złości. – Idealna strategia marketingowa ze strony Lucyfera. Pokaże ludziom na początku swoich najpiękniejszych podwładnych, którzy do tego będą udawać prostoduszne aniołki i sądzicie, że jak zareagują ludzie? Taka mieszanina urody i niewinności wywoła miłość i rozczulenie. Idealny grunt dla Ujawnienia.
Ran uśmiechnął się szeroko, choć tym razem nie było w tym uśmiechu ani grama niewinności. Wyglądał niczym zadowolony kot po zjedzeniu kanarka. Tym razem bez najlżejszego grymasu schował skrzydła i rozparł się wygodnie w fotelu.
- No dobrze. Teraz możemy poważnie porozmawiać o naszej współpracy.

************
next post, please Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Furtka
PostWysłany: Wto 19:19 , 14 Lut 2012 
Giermek

Dołączył: 24 Sty 2012
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Łowczyni


Mówisz i masz.

Nadal nie zaczełam czytać. Czekam aż będzie całość no i ostatnio jestem w ciągłym niedoczasie.

Już nie mogę się doczekać... Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
PostWysłany: Wto 20:55 , 14 Lut 2012 
Abadonna

Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Płeć: Łowczyni


Rozdział 11
*Ran*
No i proszę, zostałem zaskoczony. Z pewnością to wrażenie jest dla mnie nowe. A muszę przyznać, że nie wszystkie nowości lubię. Choć nie skłamałem i rzeczywiście byłem na Ziemi pierwszy raz, słyszałem tyle opowieści o głupocie i próżności ludzi, że zdążyłem wyrobić sobie o nich własne zdanie. A tu pierwszy dzień i cóż mamy? Istotę w miarę ludzką, która przejawia inteligencję.
No cóż, wygląda na to, że muszę być bardziej elastyczny.
Bardzo długo byłem przygotowywany do roli niewinnego głupca, który tylko mieczem potrafi dobrze wymachiwać, ale nic mnie nie przygotowało na to, że już pierwszego dnia ten podstęp zostanie wykryty.
Może trochę przesadziłem? Ale obecność tak wielu nowych i fascynujących rzeczy, które przecież dla ludzi i wampirów są dostępne na co dzień, sprawiła że ta odrobina wolności i luksusu uderzyła mi do głowy. W moim świecie, nazywanym Otchłanią, nie było na tyle surowców i materiałów, żeby moja rasa mogła żyć na takiej stopie jak ludzie, co zawsze stanowiło motyw naszej chęci, by przenieść się do ludzkiego świata.
Zresztą, co sprawiało, że jako rasa byliśmy bardziej dyskryminowani? Przecież na pewno nie byliśmy bardziej szkodliwi dla ludzkości niż wampiry.
Te myśli wywołały lekkie swędzenie na plecach, co było niezawodnym sygnałem, że jeśli się nie uspokoję, skrzydła wrócą na swoje miejsce.
Spojrzałem na otaczające mnie wampiry i musiałem powstrzymać grymas niechęci. Złościło mnie, że ta mała, rudowłosa Amy przejrzała moją grę. Teraz będę musiał z nimi negocjować, by przy okazji wykonywanej dla nich misji, móc wykonać zadanie zlecone mi przez Lucyfera. Kłopotliwe.
Chociaż może uda się wykorzystać w negocjacji wyraźną niechęć do mojej obecności blondyna. Wystarczyło popatrzeć, by zobaczyć, że stanowi parę z rudzielcem. Jeśli wampiry mają choć trochę podobne podejście do takich spraw jak my, bardziej niż pewne jest, że dryblas sam wolałby chronić swoją kobietę. To mogło mi wszystko ułatwić.
Rozbawiła mnie wściekłość w oczach brunetki. Hmmm… Cassandra? Tak, chyba tak miała na imię. Ciekawe czemu tak ją zdenerwowało to, że nim przyszła pozostała dwójka, poświęciłem czas by zbadać wszystkie interesujące przedmioty w mieszkaniu. Może w tym przesadziłem?
Muszę oto zapytać w wolnej chwili.
- W co ty pogrywasz? – warknął z wyraźną wściekłością blondyn.
- Gabe, daj spokój – Amy wydawała się całkiem rozluźniona. Patrzyła na mnie z zaciekawieniem. – Więc masz za zadanie nie tylko mnie chronić, ale też poprawiać notowania swojej rasy, Randrax?
Więc blondyn miał na imię Gabe… Gabriel? Skrzywiłem się z niechęcią, to imię paskudnie mi się kojarzyło. Po chwili dotarło do mnie pytanie rudzielca. Spojrzałem na Amy z mieszaniną ciekawości i rozbawienia.
- Trzeba przyznać, że jesteś bardzo reprezentacyjną istotą ludzką – posłałem jej wyćwiczony, olśniewający uśmiech. Blondyn wyraźnie się spiął, ale ona tylko uniosła brew i spojrzała na mnie kpiąco, nie wzruszona.
- Daruj sobie, Ran – odparła. – Lepiej omówmy jak pogodzić oba twoje obowiązki, tak by wszyscy byli zadowoleni.
Spojrzałem na nią ze zdumieniem.
- Więc nie przeszkadza ci, moje poboczne zadanie?
- Czemu miałoby mi przeszkadzać?
- Amy, nie sądzę… - w końcu odezwała się brunetka.
Ta uciszyła ją gestem.
- Cass, proszę, to w każdym razie moja ochrona jest tu przedmiotem dyskusji – powiedziała, po czym zmierzyła mnie wzrokiem. – Ustalmy jedno, Randrax. Cały pomysł z tą ochroną jest mi nie na rękę. Nie mam nic przeciwko tobie i uważam, że na pewno jesteś dobry w tym co robisz, ale musimy ustalić pewne granice.
- Co proponujesz? – coraz bardziej podobał mi się ten rudzielec.
Spojrzała na mnie z namysłem, jednocześnie jakby nieświadomie zaczęła przesuwać palcami po obejmującym ją ramieniu Gabe’a. Niemal się roześmiałem, gdy dotarło do mnie dlaczego nie podoba jej się pomysł, że miałbym ją obserwować przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. No tak, najwyraźniej ta para jest razem od niedawna.
Blondyn też wyglądał na zadowolonego z obrotu sytuacji.
- Ujmę to tak – powiedziała powoli. – Mam już wszelką ochronę jaka może mi być potrzebna – mówiąc to oplotła palcami dłoń Gabriela. – Ale rozumiem, że to zadanie także może pomóc wam przypodobać się opinii publicznej?
Powoli i trochę niechętnie skinąłem głową.
- I nie skłamałeś mówiąc, że pierwszy raz jesteś na Ziemi?
Jeszcze bardziej niechętnie przyznałem jej rację. Uśmiechnęła się szeroko, z zadowoleniem.
- A więc, sądzę, że dojdziemy do porozumienia. Co ty na to, żeby całą tę szopkę z ochroną odgrywać tylko w miejscach publicznych? Niedługo wracam do szkoły i to mogłoby być twoje miejsce do popisu. Mogę się też zgodzić żebyś towarzyszył mi też w innych miejscach, gdy Gabe będzie zajęty. Za to w domu zostawiłbyś mnie w spokoju. Sądzisz, że to by przeszło, Ran?
- To niezły pomysł. Tylko… - wzruszyłem bezradnie ramionami. - …gdzie będę mieszkał? I co mam robić, gdy nie będę z tobą?
Zamyśliła się. Obróciła głowę i spojrzała w oczy blondynowi. Czułem tylko echo mentalnej rozmowy, ale najwyraźniej to co na ten temat słyszałem, było prawdą. W końcu znów utkwiła we mnie wzrok.
- Oboje zgadzamy się, że tu zostać nie możesz, bo najwyraźniej mocno działasz na nerwy Cassandrze.
- I choć nieszczególnie mi się to podoba – po raz pierwszy spokojnie odezwał się Gabriel. – Wychodzi na to, że musisz zamieszkać na czas wykonania zadania, z nami. Czyli w moim domu, bo tam właśnie przeprowadza się Amy.
- Z kolei w wolnym czasie – podjęła. – Możesz robić co tylko będziesz chciał, bo przecież nikt z nas nie ma zamiaru cię kontrolować. Jeśli to co mówił mi Gabe jest prawdą, to sądzę, że znajdziesz mnóstwo rozrywek w Los Angeles.
- Mam też pewną propozycję – dodała nagle. – I to chyba nawet taką, która może ci się spodobać. O ile oczywiście twój władca się zgodzi.
- Jaką propozycję? – zapytałem z żywym zaciekawieniem. Ten układ coraz bardziej mi się podobał. Udana ta moja podopieczna, nie da się zaprzeczyć.
- Chciałabym zrobić z tobą wywiad – uśmiechnęła się łobuzersko, natomiast pozostała dwójka parsknęła śmiechem.






Rozdział 12
*Gabriel*
Mogę przysiąc, że już nigdy nie będę nabijał się ze szkolnych wspomnień Shade’a.
Nigdy.
Nim zaproszono mnie i Rorego do sekretariatu, tkwiliśmy na szkolnym korytarzu tylko chwilę, ale zdążyłem poczuć się niczym kawał mięsa na wystawie.
Kiedy te kobiety zrobiły się tak bezczelne?
Amy i Cass, no i oczywiście Ran zostali z nami, nim dzwonek zmusił ich do udania się do swoich klas. Ran, dla którego myśli śmiertelników były równie dostępne, jak dla Cass myśli wampirów, co chwilę pochylał się do ucha mojej dziewczyny i szeptał jej coś co sprawiało, że nadwyrężała mięśnie twarzy próbując powstrzymać śmiech. Nawet mnie to nie irytowało, już wczoraj zdążyłem się przekonać, że ta dwójka ma niemal identyczne poczucie humoru i świetnie się bawi w swoim towarzystwie.
Czarny anioł wzbudzał nie mniejszą sensację niż ja i Rory – właściwie to nawet większą, gdyż mimo, że ukrył skrzydła, musiał pozostać półnagi ze względu na ewentualność, że w każdej chwili mogły powrócić na swoje miejsce.
Oczywiście wcześniej musieliśmy zmitrężyć trochę czasu na wyjaśnieniu dyrekcji czemu po korytarzach będzie się kręcił półnagi mężczyzna z mieczem przy pasie, jako że Ran stanowczo odmówił wykorzystywania niewidzialności.
To właśnie on zwrócił mi uwagę na fakt jak wielką sensację wzbudza nasza trójka.
- Właśnie stałeś się towarem numer jeden do pożarcia – wycedził, gdy szliśmy korytarzem, jednocześnie posyłając mi spojrzenie pełne kpiny i złośliwej radości.
- Czemu ja? – spytałem zaskoczony.
- Gdyż… - bardziej złośliwego uśmiechu chyba jeszcze nie widziałem. - … cytując: „przypominasz greckiego boga”.
Rory parsknął śmiechem, niemal się krztusząc. Cass posłała mu karcące spojrzenie, mimo że sama musiała powstrzymywać śmiech. Tylko Amy zachowała stoicki spokój.
- A dlaczego nie ty na przykład, Ran? – zapytała.
Skrzywił się wyraźnie, już bez radości.
- Och, ja jestem na drugim miejscu – powiedział ponuro, jednocześnie ruchem głowy wskazując grupę dziewczyn stojących pod oknem. – I jestem niemal pewny, że to co one wymyślają jest prawnie i moralnie zakazane, a do tego anatomicznie niewykonalne.
Mimo ponurej miny Rana wszyscy parsknęliśmy śmiechem.
Amy, Ran i Cass zostali z nami zanim musieli udać się do swoich klas, ale żadnej z pretensjonalnych małolat nie przeszkadzało to w pożeraniu wzrokiem mnie i mojego kumpla. Potem dziewczyny i czarny anioł poszli i zrobiło się jeszcze bardziej nieprzyjemnie. W końcu się wkurzyłem i którejś z kolei panience, która „przypadkiem” się o mnie otarła, posłałem krwawoczerwone spojrzenie i ozdobiony kłami uśmiech.
Ale czy to pomogło?
Nie.
Litości, wyglądała na jeszcze bardziej zachwyconą.
Naprawdę świat zwariował.
Niby powinienem już przywyknąć, w końcu nie pierwszy raz nasz wygląd wywoływał tego typu reakcję u płci przeciwnej. Ale, do licha, nie lubię jak ktoś obcy narusza moją PRYWATNĄ przestrzeń.
Gdy wyszliśmy z sekretariatu (gdzie wywołaliśmy nie mniejsze poruszenie) i kolejna dziewczyna ruszyła w moim kierunku, warknąłem z wściekłością.
„Coś ty taki nerwowy?” – przesłał mi myśl rudowłosy. – „To tylko dzieciaki. Jesteś dla nich nową zabawką.”
„Niech sobie znajdą inną. I przestaną się na mnie pchać.”
Moje wściekłe spojrzenie jej nie powstrzymało. Podeszła śmiałym krokiem, jednocześnie okręcając na palcu jeden z blond loków i posłała mi urzekający, w jej mniemaniu, uśmiech.
- Cześć, jesteście nowi? – przesadnie przeciągała samogłoski, co sprawiło, że musiałem powstrzymać śmiech.
- Tak – powiedział Rory, uśmiechając się sympatycznie. On naprawdę potrafił się zdobyć na więcej cierpliwości w stosunku do ludzi, niż cała nasza reszta razem wzięta. Może wiązało się to z faktem, że poza nim wszyscy byliśmy ludźmi krótko i dość dawno temu.
Zmierzyła rudowłosego spojrzeniem, po czym znów utkwiła wzrok we mnie.
- Może potrzebujecie przewodnika?
Również zmierzyłem ją wzrokiem, nie starając się nawet zmienić faktu, że moje oczy płonęły krwistą czerwienią i posłałem jej obraźliwy, pełen złośliwego rozbawienia uśmiech.
- Mam rozumieć… - odezwałem się, idealnie naśladując jej udawany akcent. - … że jesteś na tyle… mało spostrzegawcza, że stojąc tu parę minut temu, nie zauważyłaś, że już mamy towarzystwo?
Wyraźnie spurpurowiała, najwyraźniej zaskoczona, że nie wzbudza u nas zainteresowania. Ach, te małolaty.
- Hmm… Dajcie znać, jeśli zmienicie zdanie – zrejterowała szybko i wróciła do przyjaciółek. Swoją drogą ciekawą rzeczą był fakt, że w całkiem pokaźnej grupce, dziewczęta niewiele różniły się między sobą.
Muszę o to później spytać Amy.
„Musiałeś być złośliwy?” – zapytał Rory. – „To biedne dziecko teraz nie będzie miało życia wśród przyjaciółek”
Zmierzyłem go znudzonym wzrokiem.
„To „biedne dziecko” powinno się nauczyć, że nie należy zbliżać się do rozwścieczonych drapieżników, bo może ją spotkać coś gorszego niż trochę wstydu” – westchnąłem z niejakim rozbawieniem widząc jego spojrzenie i pokręciłem głową z rezygnacją.
Rzuciłem okiem na otrzymany parę minut temu plan zajęć i uśmiechnąłem się złośliwie.
„Chodź, wracajmy do dziewczyn. Jestem pewny, że nie chcę, żeby mnie ominęło zamieszanie jakie wywoła Randrax na pierwszych zajęciach”.
„A co mamy?” – zapytał z zaciekawieniem, zapominając o wcześniejszej wymianie zdań.
„Religię”
Spojrzeliśmy sobie w oczy, po czym obaj parsknęliśmy śmiechem.
***********************
*Amy*
Zaczęłam się poważnie zastanawiać czy nie wziąć nóg za pas. Właściwie to z każdą chwilą ten pomysł coraz bardziej mi się podobał.
Wygląda na to, że dla własnej płci stałam się wrogiem publicznym numer jeden. Zastanawiałam się tylko czy związana z tym była obecność mojego chłopaka, czy też ochroniarza. Chociaż chyba chodziło o obie te rzeczy.
Ale naprawdę złe przeczucia ogarnęły mnie, gdy Gabe i Rory wrócili z sekretariatu i z dziwnym, kpiącym zaciekawieniem popatrywali na Randraxa. Mimo nacisku Gabriel nie chciał mi powiedzieć o co chodzi, a jego stwierdzenie: „zobaczysz” bynajmniej nie podziałało na mnie uspokajająco.
Nie pocieszył mnie również fakt, że Cass tylko zmierzyła ich wzrokiem, po czym uśmiechnęła się tajemniczo i stwierdziła, że bardzo żałuje że nie przepisała się do mojej grupy.
Ten fakt również uważałam za wysoce niesprawiedliwy. Myślałam, że chociaż Rory zapisze się do grupy Cassandry, co może chodź ciut zmniejszyłoby ilość morderczych spojrzeń rzucanych w moją stronę. Ale O’Neil uznał, że lepiej będzie się bawił z resztą chłopaków i najwyraźniej - z niewiadomego powodu - rzeczywiście miał przednią zabawę.
Spojrzałam na Rana, który wydawał się równie zaciekawiony zachowaniem reszty co ja. Nie dziwiło mnie, że to on i Gabe wzbudzali największą sensację. Dziewczyna musiałaby być z kamienia, by nie zwrócić uwagi na półnagą sylwetkę czarnego anioła. Rozbawienie widoczne na jego twarzy tylko dodawało mu uroku. Właściwie to ciągle w pewnym stopniu dziwił mnie fakt, że patrząc na niego czułam jedynie podziw dla piękna tej istoty, bez żadnego pociągu seksualnego.
Oczywiście całkiem inaczej sprawa miała się z Gabrielem, ale to już przecież całkiem inna historia.
Tylko siebie mogłam winić za to, że zajrzałam w plan zajęć dopiero, gdy zajęliśmy miejsca na tyłach sali. Nie mam pojęcia jakim cudem mogłam zapomnieć, że na pierwszych zajęciach jest religia. Teraz zrozumiałam złośliwe rozbawienie Gabe’a i Rorego. Przecież już wczoraj okazało się że religie, a w szczególności chrześcijaństwo, to dla Rana dość… cóż delikatnie ujmując, drażliwy temat.
Zapowiada się ciekawa lekcja.
Z pewną dozą paniki rzuciłam spojrzenie w stronę drzwi i zmartwiałam, gdy zobaczyłam postać, która w nich stanęła.
Wychodzi na to, że rzeczywiście nieszczęścia chodzą parami.
Zwykle te zajęcia prowadziła pani Rosembrem, która doskonale zdawała sobie sprawę, że większość wybrała religię zamiast etyki tylko dla tego, że ci którzy chodzili na etykę zaczynali zajęcia wcześniej lub kończyli później niż reszta. Dlatego też przeważnie zajęcia polegały a tym, że póki byliśmy cicho mieliśmy czas wolny, by porozmawiać, bądź też douczyć się na inne przedmioty.
I chociaż moja grupa bynajmniej nie była zgrana to wszyscy szczerze lubiliśmy panią Rosembrem i zawsze życzyliśmy jej szczególnego zdrowia, gdyż gdy ona chorowała zastępowała ją pani Amelia Cendry.
Pani Cendry była tak fanatycznie religijna, że zmieniała te zajęcia w horror, nawet gdy nie było na sali trójki wampirów i jednego czarnego anioła, który do tego był drażliwy na punkcie religii. Czasem dochodziłam do wniosku, że dla niej połowa frajdy z tych zajęć polegała właśnie na poniżaniu wszelkiej odmienności – nieważne religijnej czy rasowej. Na pierwszych zajęciach z moją grupą doprowadziła do płaczu dziewczynę, która nie dość – w jej mniemaniu – że była czarnoskóra to jeszcze nieopatrznie przyznała się do ateizmu.
Więc po prostu zdębiałam, gdy właśnie panią Cendry zobaczyłam w drzwiach.
Wszyscy na sali zamilkli i miałam dziwne wrażenie, że podzielają moje złe przeczucia.
Westchnęłam z rezygnacją, przewidując co za chwilę się wydarzy. Najwidoczniej zwróciłam tym na siebie uwagę Gabe’a, który siedział po mojej lewej stronie, bo objął mnie opiekuńczo ramieniem.
„Szykuje się niezła zabawa” – przesłał mi myśl. Rozbawienie wręcz z niego kipiało.
„Nawet ciekawsza niż możesz sobie wyobrazić” – odparłam zgryźliwie. Oparłam się o niego mocniej i położyłam głowę na jego ramieniu.
W gruncie rzeczy było mi już wszystko jedno. Dawniej obrywało mi się od tej nauczycielki „tylko” na tle religijnym, ponieważ nie byłam wierząca. Mój życiorys wyprał ze mnie wiarę w dobrego Boga, który opiekuje się całym światem.
Co prawda ostatnio musiałam zrewidować swoje poglądy, bo przecież poznałam czarnego anioła, który do tego służy Lucyferowi, co rzucało trochę nowego światła na całe chrześcijaństwo. Choć niczego nie mogłam być pewna, gdyż Ran odmawiał odpowiedzi na pytania w tym temacie.
Teraz ciut martwiła mnie myśl, że pani Cendry może dodatkowo przyczepić się do faktu, że… zmienił się mój stan fizyczny. Bądź co bądź chrześcijanie nie kochali wampirów.
Więc czy bardzo pogorszę sytuację dając jej kolejne pole do popisu przytulając się do mojego chłopaka, wampira? W moim przypadku, do póki nie otworzyłam ust ciężko się było zorientować, że nie należę już do rasy ludzkiej. Na trójkę moich towarzyszy wystarczyło spojrzeć, by zorientować się w sytuacji. Żaden człowiek nie mógł być tak urodziwy.
Więc tylko mogłam czekać i mieć nadzieję, że jej ewentualna tyrada skupi się na mnie, jako na zwykłej dziewczynie, która zadaje się z „demonami”. Miałam dość grubą skórę, by znieść jej przycinki i się nie zdenerwować, jak to już nieraz wyglądało.
W sumie lepsze to niż patrzeć jak znęca się nad jakąś biedną, delikatną dziewczyną, która boi się jej postawić.
„Coś nie gra?” – zapytał z niepokojem Gabriel. Ze względu na łączą nas więź zawsze wyczuwał, gdy czymś się martwiłam.
„Mogę was o coś prosić?” – zapytałam jednocześnie jego i Rorego.
Obaj skinęli. Taki sposób porozumiewania się rzeczywiście był dużym udogodnieniem. Tylko Ran spojrzał na nas z dezorientacją. Wyczuwał rozmowę, ale jej nie słyszał.
„Cokolwiek by ta kobieta do mnie mówiła, nie reagujcie, dobrze?”
„O co chodzi?” – niepokój Gabe’a wzrósł. Niestety nie było czasu, by wyjaśniać cokolwiek.
Cicho odezwałam się do czarnego anioła.
- Ran…
- Wstańcie, dzieci, pomodlimy się – przeszkodził mi głos nauczycielki. Spojrzałam na nią pustym wzrokiem, doskonale wiedząc, że to zdanie należało do jej ulubionych, bo zawsze doprowadzało do ścięć na tle religijnym.
Patrząc na nią nie można było się domyślić jak pokręconym była człowiekiem. Trochę tęgawa o przyjemnej aparycji i krótkich blond włosach, z miłym uśmiechem wypatrywała tych, którzy nie zastosują się do jej polecenia.
Rozejrzawszy się stwierdziłam, że kilka osób zbladło, ale nikt nie podniósł się z miejsca. Nawet ci wierzący usiłowali się wykazać solidarnością z resztą grupy.
No tak, nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg.
W tym momencie zorientowałam się, że nasza czwórka była dla nauczycielki nie widoczna, jako że najwyżsi chłopcy w grupie usiedli przed nami, w pewnym stopniu nas zasłaniając.
Westchnęłam ciężko. A więc będę musiała ją sprowokować, by resztę zostawiła w spokoju.
Uśmiech na twarzy nauczycieli jeszcze się poszerzył, gdy zobaczyła, że nikt jej nie posłuchał. Aż ciarki przeszły mi po plecach. Zwróciła się w stronę czarnoskórej Lany, która nieopatrznie usiadła w drugim rzędzie.
Już otwierałam usta by jakoś ją sprowokować, gdy tuż koło mnie rozległ się szyderczy śmiech.
Zamarłam i raczej z rezygnacją niż zaskoczeniem spojrzałam na źródło tego dźwięku. Ran, wygodnie rozparty po mojej prawej stronie, śmiał się, choć widać było, że sytuacja wcale go nie bawi.
Siedzący przed nami chłopcy obrócili się w naszą stronę, rozsuwając się i odsłaniając nas nauczycielce. Z pewną dozą satysfakcji zobaczyłam, że zbladła zorientowawszy się, że w pomieszczeniu znajdują się co najmniej trzy istoty nie zaliczające się do rasy ludzkiej.
Po chwili odzyskała rezon i zmierzyła naszą grupę wzrokiem pełnym obrzydzenia. Zgodnie z moim przypuszczeniem w końcu utkwiła potępiający wzrok we mnie. Aż zaciekawiło mnie co pomyślała na mój temat, gdyż na twarzy Ran nagle odmalowało się jeszcze większa odraza niż ta z jaką pani Candry patrzyła na mnie.
Odezwał się nim ona zdążyła to zrobić.
- A ja myślałem, że tego rodzaju… ludzie wyginęli razem z Inkwizycją – zmierzył ją wzrokiem pełnym pogardy.
Wszyscy na sali głośno wciągnęli powietrze, grupa uczennic siedzących w pierwszych rzędach zachichotała nerwowo, co chyba jeszcze tylko pogorszyło sytuację, bo nauczycielka nagle spurpurowiała.
- Nie ma pojęcia co za siła piekielna pozawala takim istotom krążyć po świecie… - warknęła natchnionym głosem, który kojarzył mi się z kaznodziejami grzmiącymi o ogniu piekielnym ze starych filmów.
- Czemu od razu piekielna, może to twój Bóg? – przerwał jej Gabe kpiąco.
Pani Cendry zamarła otwierając usta, niczym ryba wyciągnięta z wody. O ile to możliwe jeszcze bardziej poczerwieniała. Ogień fanatyzmu zapłonął w jej oczach. Otworzyłam usta chcąc spróbować jakoś załagodzić sytuację, choć nie miałam na to większych nadziei…
- Co takie demony mogą wiedzieć o Bogu?! – krzyknęła.
- Powiedzmy… - wycedził Ran. Pochylił się lekko do przodu i nagle za jego plecami rozpostarły się ogromne, czarne skrzydła. - …że mam informacje z pierwszej ręki…
Tego było już za wiele. Nauczycielka bez czucia osunęła się na podłogę.



Rozdział 13
*Lara*
- Do licha, Lara, możemy to chociaż przedyskutować? Jestem pewien, że możemy znaleźć rozwiązanie, które zadowoli obie strony…
Zdesperowany głos dobiegający zza drzwi zaczął już powoli doprowadzać mnie do szału. Zirytowanym gestem odgarnęłam z oczu białą grzywkę i rzuciłam drzwiom pełne złości spojrzenie.
Mam nauczkę na przyszłość, by nie zadawać się z ludźmi. Szczególnie z takimi, którzy zadają się z wampirami. Cóż za kłopotliwe stworzenia.
- Nick, w tej sytuacji nie znajdziemy punktu wspólnego – powiedziałam głośno, podchodząc do drzwi. Po drodze rzuciłam spojrzenie swojemu odbiciu w lustrze przy drzwiach. Miałam to szczęście, że wyglądałam wystarczająco ludzko, by uchodzić za człowieka. Białe włosy, czerwone oczy i wyjątkowo blada cera sprawiały, że brano mnie za albinoskę. Na szczęście, bo istoty takie jak ja nie cieszyły się sympatią nawet wśród innych mitycznych ras. – Ja nie mam zamiaru sypiać z twoim nowym panem, a on cię nie przemieni póki mnie do tego nie przekonasz, a więc mamy wyjątkowo kłopotliwy impas.
Po drugiej stronie drzwi zapadła cisza. No tak, nie zdawał sobie sprawy że doskonale wiem o co chodzi jego nowemu opiekunowi.
Nick był całkiem miłym i zabawnym chłopcem, choć może trochę tępym, póki nie wpadł w towarzystwo wampirów. Chociaż chyba raczej chodziło o tego jednego wampira, który było ostatnio zmorą mojej spokojnej egzystencji.
O wampirach miałam raczej mgliste pojęcie. Z powodu tego czym byłam, wśród niemal żadnej rasy nie byłam mile widziana, więc trzymałam się od nich z daleka i żyłam sobie spokojnie na uboczu.
Do czasu gdy zaprzyjaźniłam się z Nickiem, który był owładnięty wręcz chorobliwą fascynacją na punkcie wampirów. A wkrótce po nim do mojego życia wkroczył również Shadrak, który dostał nie mniejszej obsesji na moim punkcie. Nie wiedział czym jestem, choć wyczuwał, że na pewno nie człowiekiem, ale mimo tego bardzo chciał mnie dostać w swoje łapy.
Chyba nadszedł czas by coś zrobić z tą sytuacją.
Zza drzwi dobiegło mnie ciężkie westchnienie.
- Słuchaj… Jestem umówiony z Shadrakiem, ale potem wrócę i porozmawiamy o tym, ok? Jestem pewien, że coś wymyślimy.
Naprawdę w to wierzy? Jest bardziej tępy niż myślałam.
Zobaczyłam, że pod drzwiami jest widoczny jego cień i wpadł mi do głowy pomysł jak wyrównać rachunki z jego opiekunem. Znów spojrzałam w lustro i zobaczyłam na swojej twarzy wyjątkowo paskudny uśmiech.
Patrzyłam jak w lustrze moja postać stopniowo staje się czarna jak smoła, po czym traci na materialności. Już po chwili byłam tylko cieniem, który wtopił się w cień odchodzącego chłopaka.
Zobaczymy na czym uda mi się przyłapać przywódcę wampirów z Los Angeles.
*****************
Stawanie się cieniem należało do moich ulubionych zdolności. Zdarzało się, że żyłam nawet lata pod tą postacią, gdy byłam zmęczona ludźmi i… innymi istotami. Mój ojciec, nim mnie zostawił by wrócić do swojego wymiaru, nauczył mnie tego by łatwiej było mi znieść życie wśród ludzi. Całe lata żałowałam, że z powodu mieszanej krwi nie mogłam odejść z nim.
Niestety dla mieszańców nie ma miejsca ani między ludźmi ani wśród demonów.
Teraz pod tą postacią zlałam się z jednym z cieni w obskurnym mieszkaniu Shadraka i najpierw patrzyłam na to jak przyjmuje Nicka, a potem go odprawia. Czekałam na okazję, aby udowodnić obmierzłemu krwiopijcy, że taki półdemon jak ja może sprawić, że wampir szybko pożałuje że nie można go zabić.
Po raz kolejny pomyślałam, że wampiry to wyjątkowo głupi i próżny gatunek. Pomyślałby kto, że ktoś taki jak stojący na środku pomieszczenia wampir powinien już dawno zostać zdjęty ze stanowiska przywódcy. Niski i przysadzisty, o brązowych włosach i oczach nie wyglądał nawet na tak starego by na kimkolwiek robić wrażenie.
Wcześniej, gdy byłam młodsza słyszałam parę plotek o wampirach, które sprawiły, że byłam nimi w pewnym stopniu zafascynowana. Nawet wśród smoków, gdzie się wychowywałam było głośno o Shadraku Drake’u, wampirze w tej chwili liczącym dwa tysiące lat, który ponoć wyróżniał się urodą, inteligencją i niezwykłą, jak na krwiopijcę, chęcią przyłączenia się do ludzkiego społeczeństwa.
Gdy go poznałam miesiąc temu wszelkie iluzje się rozwiały.
Na bogów, nie był nawet na tyle inteligentny, by dojść do wniosku, że może poświęcić trochę czasu na zarabianie pieniędzy, które sprawiłyby, że podległe mu wampiry nie musiały by się kryć po takich norach jak ta.
Tuż po wyjściu Nicka zaczęłam się materializować, ale przeszkodziło mi pukanie do drzwi. Na powrót zlałam się z cieniami.
Człowiek, który wszedł wyglądał wyjątkowo niechlujnie. Brudny, o posklejanych czarnych włosach, kojarzył się z czymś wyjętym ze śmietnika.
Czemu przywódca wampirów, dość uprzywilejowanej kasty, zadaje się z kimś takim?
W całej tej sytuacji coś mi coraz bardziej nie pasowało.
- Mamy dalsze postępy? – zapytał Shadrak nowoprzybyłego.
- Przybyła kolejna grupa chętnych – odparł przybysz tajemniczo. – Ale główny cel nadal pozostaje poza naszym zasięgiem.
Przywódca zmrużył brązowe oczy i wydął wargi. Dziwnie przypominał nadąsane dziecko.
- A broń? Czy naprawdę jest skuteczna?
- Zapis z kamery, którą miał przy sobie jeden z łowców, których wysłaliśmy na przybocznego Drake’a to potwierdza. W końcu udało się osiągnąć zamierzony rezultat, rany nie goją się natychmiast, tyle wiemy na pewno.
Nagle dotarło do mnie o czym oni mówią. Zamarłam w szoku, zdawszy sobie sprawę, że kimkolwiek jest ten uzurpator, na pewno nie jest Shadrakiem Drakiem, który ponoć sam rozgłosił wieści o tym, że wampiry w Los Angeles są atakowane i żądał wszelkich informacji na ten temat.
No proszę, odbił się na mnie fakt, że uwierzyłam Nickowi, że wkradł się w łaski najwyższego rangą krwiopijcy w okolicy. Trzeba było samej sprawdzić czy wampir jest tym za kogo się podaje.
- Trzeba znaleźć bardziej skutecznych łowców – przywołał mnie na ziemię głos „Shadraka”. – To na razie jedyny szwankujący element w całym naszym planie.
- Dlaczego sam się tym nie zajmiesz? W końcu jesteś wampirem – powiedział mężczyzna.
- Dlatego, że chce mieć czyste konto gdy w końcu powrócę między swoich. O ile mi się uda, skoro nie da się dorwać tego skurwiela, który mi to uniemożliwia. Żaden wampir nigdy nie zaakceptuje mojego powrotu do „żywych”, skoro Drake nadal wyznacza nagrodę za moją głowę. Nikt nie odważy się narazić jednemu z najważniejszych członków Rady – uśmiechnął się paskudnie. – Dlatego, mój drogi, Shadrak Drake musi zginąć, żeby Xander mógł powrócić.
No i sytuacja wydaje się wspanialsza niż myślałam. Na mojej niematerialnej twarzy rozlał się szeroki, złośliwy uśmiech. Niezauważona przez nikogo wymknęłam się z pomieszczenia i gdy znalazłam się znów na ulicy, wróciłam do swojej materialnej postaci.
Może ten Shadrak nie jest taki zły skoro najwyraźniej bardzo chce dorwać tego obślizgłego gada. Jak to leciało z wrogiem mojego wroga…? A i ewentualna nagroda się przyda.
Stanęłam na środku ulicy, mocno wciągając powietrze w płuca i szukając jednego, charakterystycznego zapachu, wyróżniającego wampiry spośród innych.
„Shadrak” przekona się, że nie warto zadzierać z Laracamtrą.

Rozdział 14

*Amy*
Po wyjściu ze szkoły, cały czas mając w pamięci szkolne zamieszanie, nie mogłam stłumić śmiechu. Nawet mając w perspektywie lekcję wampirzej etykiety.
Pomyślałby kto, że życie wampirów to ciągły bal. No cóż, ja tak myślałam, ale Shade szybko wyprowadził mnie z błędu. Okazało się, że muszę się nauczyć całej masy rzeczy dotyczących stosunków wampirów z innymi rasami. Miałam o tyle szczęścia, że Cass zaoferowała się, że mnie przeszkoli.
Dziś wolałabym nie mieć za wiele do czynienia z Shadrakiem. Powiedzieć, że awantura w szkole go rozwścieczyła, to za mało.
Gdy weszliśmy do domu, każdy udał się w swoją stronę. Ran, jak to ostatnio miał w zwyczaju, rozpłaszczył się przed telewizorem wygodnie rozkładając skrzydła i zanurkował w świat kinematografii.
Gabe, dziwnie zdenerwowany, stwierdził tylko że Cass już na mnie czeka w sypialni, po czym poszedł wziąć prysznic.
Odprowadziłam go zmartwionym spojrzeniem. Ostatnio dość często bywał lekko… nerwowy. Westchnęłam ciężko, postanawiając dowiedzieć się o co chodzi, choćbym miała to z niego wyciągnąć siłą.
Weszłam do sypialni i zobaczyłam, że Cass siedzi po turecku na łóżku, przeglądając jakieś czasopismo. Rzuciła mi uśmiech i gestem dała znać, że chce doczytać stronę.
Zrzuciłam bluzę i buty, po czym usadowiłam się koło niej i z braku innego zajęcia rozejrzałam po pokoju.
Wprowadziłam się do tu ledwo parę dni temu, ale nie mogłam zaprzeczyć, że czułam się w tym domu doskonale. Każde pomieszczenie było jasne, przestronne i pięknie urządzone. Nie można Gabrielowi odmówić doskonałego gustu.
Jeśli chodzi o sypialnie, była wręcz wyjęta z moich marzeń. Ogromne łóżko dominowało cały pokój, ale nie zabrakło miejsca na duże biurko i dwa wygodne fotele. Drzwi po prawej stronie prowadziły do garderoby, w której moje ubrania dalej były w zdecydowanej mniejszości.
Gabe opustoszył całą ścianę po lewej stronie łóżka z półek i obrazów, stwierdzając że będzie to doskonałe miejsce na moje rysunki. I jak tu go nie kochać?
Cass w końcu odłożyła gazetę i podniosła na mnie wzrok. W jej oczach było coś w rodzaju lekkiego zdziwienia.
- Przepraszam, że kazałam ci czekać – powiedziała z jakimś dziwnym zakłopotaniem.
- Nic się nie stało – machnęłam beztrosko ręką i uśmiechnęłam się do niej.
Zdziwienie w jej oczach przerodziło się w zdumienie.
- Nie drażni cię to?
- Czemu miałoby mnie drażnić?
Zmierzyła mnie podejrzliwym wzrokiem. O co chodzi?
Szybko zmieniłam temat.
- Jak tam Shade?
- Wściekły jak diabli - Uśmiechnęła się kpiąco. – Zresztą tego się można było spodziewać.
- Nadal nie rozumiem o co rozpętała się cała ta wojna. Przecież ta wariatka nijak nie może nam zagrozić.
Westchnęła ciężko i oparła się plecami o wezgłowie łóżka.
- Teoretycznie nie. Chodzi raczej o to, że nasz publiczny wizerunek nie potrzebuje akurat reklamy w postaci miło wyglądającej starszej pani, która grzmi jakie to z nas demony i potwory. To by mogło być raczej kłopotliwe, a i przypominanie ludziom czym się żywimy nie jest najlepszym pomysłem.
- Dlatego Shade będzie skarżył szkołę o dyskryminację rasową?
- Lepsze to niż pozwolić tej kobiecie bezkarnie nas oczerniać. To raczej kwestia PR.
Nagle potrząsnęła głową i uśmiechnęła się.
- Ale dość o tym. Mamy ważniejsze kwestie do omówienia, a nie mam za wiele czasu. Pamiętasz o czym rozmawiałyśmy poprzednio?
Niechętnie skinęłam głową. Uniosła brew, czekając na pełniejszą wypowiedź. Skrzywiłam się i zaczęłam recytować.
- Wilkołaki mają manię wielkości i sądzą, że są lepsze od każdej innej rasy. Najlepiej omijać z daleka, a jak nie wyjdzie, dać im się wygadać i potakiwać dla świętego spokoju. Smoki są najstarsze i mają dziwaczne poczucie humoru, które każe im nabijać się ze wszystkich dookoła, najlepiej okazywać szacunek i się nie obrażać. Czarne anioły, rasa trochę prymitywna i ciut naiwna…
- Słyszałem to! – dobiegł mnie wrzask Rana. Wyszczerzyłam się radośnie, a Cass zachichotała.
- …ale doskonali wojownicy – dokończyłam. Z sąsiedniego pokoju nadal dochodziło wściekłe burczenie. – Białe anioły, o nich słyszano tylko plotki, najprawdopodobniej parę tysięcy lat temu wycofali się do swoich sfer, mając wszystko w nosie. Demony, podstępne i złośliwe, najlepiej się nie zadawać. Chyba tyle.
- Doskonale, i muszę przyznać, że twoja interpretacja jest… ciekawa – tym razem powstrzymała śmiech.
Nagle spoważniała.
- Amy… Zastanawia mnie… Jak sobie radzisz?
- Doskonale – spojrzałam na nią z lekkim zdziwieniem. – Chyba nigdy w życiu nie czułam się lepiej. Czemu pytasz?
Zrobiła zakłopotaną minę. Położyła dłoń na ramie łóżka i zaczęła w nią lekko uderzać długimi paznokciami. Dla moich wyczulonych uszu ten dźwięk był drażniący, ale już po chwili poczułam że irytacja całkiem się rozpływa. Cass spojrzała na mnie jakoś dziwnie.
- Nie czujesz…? – wyglądało na to że szuka właściwych słów. – Nie… jesteś ostatnio jakoś bardziej drażliwa? Nerwowa?
Spojrzałam na nią ze zdumieniem, a po chwili parsknęłam niewesołym śmiechem.
- Ja nie. Ale za to Gabe…
O wilku mowa. Tylko tyle zdążyłam pomyśleć nim całkiem zaćmiło mi mózg.
Wparował do pokoju w samych dżinsach i widok jego wspaniale umięśnionej, lecz smukłej sylwetki podziałał na mnie jak cios obuchem. Nadal mokre włosy opadały mu na oczy, a szelmowski uśmieszek który wykwitł na pięknych ustach, gdy zauważył moją reakcję, jeszcze bardziej mi dołożył.
Spojrzałam na Cass i zobaczyłam, że uśmiecha się radośnie, choć może też ciut złośliwie.
„Ubierz się, łobuzie” – posłałam mu lekko złośliwie.
„Nie marudź, jestem u siebie” . Uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale ruszył w stronę garderoby. Niemal nie zwróciłam uwagi na to, że przechodząc obok łóżka, niby mimochodem chwycił rękę Cass, którą ta nadal trzymała na oparciu i położył ją na jej kolanach.
Wszedł do pomieszczenia, jakby rozglądał się za ciuchami, ale dziwne napięcie w linii jego pleców powiedziało mi, że coś nie gra.
Cassandra wolnym spojrzeniem zmierzyła swoją rękę i nagle na jej twarzy pojawiła się wściekłość. Obróciła się i wbiła wzrok w jego plecy.
- Gabriel, coś ty, u licha, zrobił?
Jeszcze bardziej zesztywniał i obrócił się w naszą stronę. Nie spodobało mi się, że na jego twarzy bardzo wyraźnie malowało się poczucie winy.

********************************
Nawet z wyrazem zakłopotania na twarzy Gabe wyglądał zabójczo, co mocno mnie rozpraszało. Jeśli dodać do tego jego nagi tors i nisko opięte dżinsy… cóż, zastanawiałam się czy bardzo widać, że się ślinię.
W takiej sytuacji cokolwiek by nie zrobił, nie mogłam sobie wyobrazić, żebym była zdolna się na niego wściec. Właściwie… coraz bardziej podobał mi się pomysł, by wyprosić Cass za drzwi i urządzić własną wersję przesłuchania. Może i nie dowiedziałabym się zbyt wiele, ale za to jaka satysfakcja…
- Co zrobiłeś? – wściekły głos brunetki przywołał mnie do rzeczywistości, za co bynajmniej nie byłam wdzięczna.
Gabe nerwowym gestem przegarnął złote włosy i rozejrzał się jakby szukał ratunku. Po chwili utkwił wzrok we mnie i zadrżały mu kąciki ust, gdy – najwyraźniej – odczytał moje myśli.
Naprawdę spróbowałam wykrzesać z siebie choć trochę złości, ale to że moje oczy miały wyraźny problem ze skupieniem się na czymś innym niż jego płaski brzuch, wcale mi nie pomagało.
Moją kontemplację przerwało wściekłe warczenie. Ze zdumieniem (i pewnym trudem) przeniosłam wzrok na Cassandrę, która gotowała się ze złości i naprawdę warczała z frustracji! Chyba będziemy musiały porozmawiać o radzeniu sobie ze stresem.
- Bądźcie, do licha ciężkiego, poważni! – krzyknęła w końcu. No fakt, ona wcale nie jest ułomkiem jeśli chodzi o czytanie w myślach. No i ślina cieknąca po mojej brodzie też mogła być dla niej pewną wskazówką na temat toku mojego rozumowania, a właściwie jego braku.
- Może najpierw wyjaśnisz o co chodzi – zaproponowałam układnie. Jakoś nie mogłam w sobie znaleźć dość złości, by ją usatysfakcjonować. Poderwała się z łóżka i zmierzyła mnie wściekłym spojrzeniem.
- Właśnie o to, że cała ta sytuacja cię nie denerwuje – warknęła dość niejasno. Ujrzawszy moją pełną zagubienia minę, westchnęła ciężko i spróbowała się uspokoić.
Gabe skorzystał z okazji, przemknął koło niej i usiadł obok mnie na łóżku. Idę o zakład, że można to zakwalifikować jako manipulację, bo nagle nie mogłam się skupić na niczym innym niż powstrzymywaniu chęci, by przeciągnąć palcem wzdłuż jego kręgosłupa. Albo sprawdzeniu jak smakują kropelki wody, które nadal spływały wzdłuż jego ciała. Naprawdę musiał się śpieszyć wychodząc spod prysznica.
- Chodzi o to, Amy, że powinnaś się każdemu rzucać do gardła przy najmniejszej prowokacji – wycedziła Cass, nadal mierząc mnie złym spojrzeniem.
Upsss, znów zaglądała mi do głowy.
- To chyba dobrze, że tak nie jest? – zapytałam niepewnie. Nagle mnie olśniło… chociaż może to nie najmądrzejsza myśl. – a może to właśnie mój własny talent? – zasugerowałam z nadzieją. Lepsze to niż rozpoznawanie kto z kim rozmawia. – Taka nadzwyczajna kontrola?
Chwyciła się za głowę z desperacją.
- Mogę cię prosić, żebyś mi tu nie wmawiała takich „zmierzchowych” deseni?
- Ale może…?
- To nie to! – nie pozwoliła mi skończyć. Gabe bardzo starał się ukryć fakt, że krztusi się ze śmiechu. Mój bohater.
Zmarkotniałam. Czy naprawdę tak stanowczo musiała mi odbierać nadzieję? Z mieszaniną żalu i pewnej dozy rozbawienia, pożegnałam wizję siebie tworzącej niewidzialne tarcze.
- To na pewno nie to – dodała już spokojniej. – Bo ty czujesz wściekłość, tyle że ona nagle się rozpływa. I dziwnym trafem po chwili widzę ją u Gabriela.
Zmierzyłam wzrokiem mojego Towarzysza. Był zakłopotany i najwyraźniej naprawdę miał z tym coś wspólnego.
Tylko błagam, niech nie okaże się, że oprócz zmiennokształtności może też wpływać na nastrój innych. To by dopiero było nie fair. Może myśląc tak zachowuję się jak dziecko, ale, do licha, ja też chcę mieć jakiś ciekawy talent!
Gdy uświadomiłam sobie jak bliska jestem nadąsania się niczym obrażony czterolatek, o mało nie parsknęłam śmiechem.
- Gabe…? – zaczęłam ostrożnie.
Znów przegarnął włosy. Zawsze to robi, gdy jest zdenerwowany, a mnie zawsze to jednakowo prowokuje do myślenia o tym, że sama najchętniej wsunęłabym palce w tę złotą strzechę, przyciągnęła go do siebie i…
Ooo, Cassandra znów gani mnie wzrokiem. To po co pcha się do mojej głowy?
- Cass możesz nas zostawić? – odezwał się w końcu. – To sprawa między nami.
- I tak później się wszystkiego dowiesz – dodał, gdy posłała mu wściekłe spojrzenie.
Wyszła, ale nie przestała ciskać gromów. Westchnęłam ciężko. Pewnie teraz będzie wyżywać się na Ranie. Dobrze chociaż, że on nigdy nie pozostaje jej dłużny. Tych dwoje jest ulepione z podobnej gliny. Biedny Shade znów się nasłucha na temat prawdziwych wad czarnych aniołów. Na temat tych mniej prawdziwych pewnie też. A potem ja też się nasłucham, skoro wszyscy uważają, że mam jakiś wpływ na Rana.
- A więc? – zapytałam, podnosząc się. Może chociaż poudawać zezłoszczoną?
Gabriel oparł się o wezgłowie, teraz już właściwie półleżąc. Uniósł brew w niemym pytaniu, jednocześnie poklepując się lekko po piersi.
No i szlag trafił mój pomysł z udawaniem. Może zaraz tego pożałuję, ale na razie nie miałam zamiaru rezygnować ze sposobu w jaki zwykle kładliśmy się, rozmawiając wieczorami. Sama sobie zrobiłabym krzywdę.
Dość szybko ułożyłam się na jego piersi, przykładając ucho do spokojnie bijącego serca. Przyłożył policzek do moich włosów i w wolnym tempie zaczął głaskać mnie po plecach. Jak zawsze poczułam się niczym bardzo szczęśliwy kot.
- Sam do końca wszystkiego nie rozumiem – powiedział w końcu.
- To powiedz mi tyle ile wiesz.
Odetchnął głęboko.
- Jakimś sposobem mogę odbierać ci właściwy wampirom nadmiar emocji. Najprościej mówiąc czuję gdy zaczynasz wrzeć, a wtedy mogę to przeciągnąć na siebie.
- To twój kolejny talent? – zapytałam nim zdążyłam się powstrzymać. Nic nie poradzę, że w moim głosie wyraźnie przebijała zazdrość.
Poczułam jak pokręcił głową.
- Nie sądzę – powiedział pewnym rozbawieniem. – Właściwie to myślę, że to w pewnym sensie twój talent.
Powoli podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy z niedowierzaniem.
- Mój…?
*******************
- Jak to mój? – zapytałam nie mogąc się w tym połapać. – Taki miałabym mieć talent? Przesyłanie tobie nadmiaru emocji?
To była jedna z najdziwniejszych rzeczy o jakich w życiu słyszałam.
- Nie, chodzi o to… - urwał, najwyraźniej szukając najwłaściwszych słów. – Wydaje mi się, że ta zdolność dopiero się rozkręca. I dałbym głowę, że gdy będzie w pełni rozwinięta będziesz mogła narzucać innym to co mają czuć. Coś jak emocjonalna wersja talentu Shade’a.
Dosłownie mnie zatkało. Jakoś ciężko było to sobie wyobrazić.
- W tym momencie zgłupiałam – oświadczyłam żartobliwie. – No to co z tym moim rozpoznawaniem kto z kim mentalnie rozmawia?
Beztrosko wzruszył ramionami.
- Fałszywy trop. Albo jakaś pochodna właściwego talentu.
- Pochodna? – zapytałam niepewnie.
- To się zdarza. Bywa, że właściwy talent wymaga jakiejś dodatkowej zdolności, która pozwala mu prawidłowo funkcjonować. Ja na przykład mam niewiarygodnie dobrą pamięć, która pozwala mi opanować wszystkie wzorce do przemiany jakie chcę. Jakbym miał w głowie komputer, nigdy niczego nie zapominam. Tak czy inaczej wychodzi na to, że twój talent będzie miał jakiś zawiązek z emocjami. Tylko nie ma stuprocentowej pewności, że będzie wyglądał tak jak ja to sobie wyobrażam.
- Dobra, nie ma co aż tak wybiegać w przyszłość, chociaż to całkiem niezła perspektywa – powiedziałam, jednocześnie zastanawiając się nad tym jak zapytać o to co mnie martwiło. W końcu doszłam do wniosku, że najlepsze w tym przypadku będzie bezpośrednie podejście. – A teraz możesz mi wyjaśnić dlaczego uznałeś, że nie dam rady sama sobie poradzić z własnymi emocjami?
Zesztywniał nagle, jakby dopiero teraz do niego dotarło jak bardzo zabolał mnie jego brak zaufania. Już sam fakt, że powiedziałam to spokojnie całkiem nieźle świadczył o mojej samokontroli.
Chwycił mnie za podbródek, gdy chciałam odwrócić wzrok od jego twarzy. Trudno było zidentyfikować emocje, które nagle zakłębiły się w szarych oczach.
- Amy, to nie była kwestia braku zaufania czy też braku wiary w twoją samokontrolę – powiedział z naciskiem. – Zrobiłem co zrobiłem i co nadal będę robił, dlatego że doszedłem do wniosku, że nie zaszkodzi jeśli będziesz miała dodatkowy czas, by oswoić się z całą sytuacją.
- Możesz tłumaczyć trochę jaśniej, kocie? – w końcu całkiem się pogubiłam.
Westchnął ciężko, puścił moją brodę i pogładził mnie po plecach.
- Krótko mówiąc: cała sytuacja, która miała miejsce w dniach twojej przemiany, teraz jeśli nawet by nas nie zniszczyła, to na pewno mocno by nam dołożyła.
- Dlaczego? – zapytałam nadal nie rozumiejąc.
- Bo to nie ja powinienem był cię przemieniać – odparł zmęczony tonem. – Bo nikt nie powinien był pozwolić, żebym cię ugryzł.
- Gabe, już o tym rozma…
- Cholera, czy Cass naprawdę ci tego nie wyjaśniła? – warknął z frustracją. Nagle chwycił moją głowę w obie dłonie i przybliżył nasze twarze do siebie. – Amy, to nie ja powinienem był cię przemieniać, bo choć może etyka panująca w naszym małym, wampirzym społeczeństwie jest kulawa, to zakazuje by kogokolwiek przemieniał jego ewentualny Towarzysz. Zgodnie z zasadami teraz powinnaś być najdalej ode mnie jak się da, przynajmniej do zakończenia twojej przemiany. I nie ma to nic wspólnego z moim mniej lub bardziej uzasadnionym poczuciem winy. A teraz wybacz, ale muszę iść przynajmniej spróbować zabić Cassandrę za to, że mnie okłamała.
Próbował się poderwać, ale najwyraźniej bez większego przekonania skoro nie miałam problemu z zatrzymaniem go w miejscu.
- Ale dlaczego tak jest? – drążyłam z uporem.
Przymknął oczy ze znużeniem.
- Bo w takiej sytuacji, przez to że ja cię przemieniłem, że wcześniej cię ugryzłem i przez fakt, że do końca przemiany będziesz pić moją krew, jesteś całkowicie ode mnie uzależniona. Do tego stopnie, że gdybym nie wykorzystał twojego talentu, nie mogłabyś odejść ode mnie na więcej niż parę kroków, by nie wpaść w histerię.
Oszołomienie sprawiło, że zakręciło mi się w głowie.
- Ale przecież…
- Nie odczuwasz nic takiego? – uśmiechnął się ironicznie. – Właśnie dlatego, że utrzymuję twoje emocje na poziomie tylko odrobinę większym niż ludzki.
Biorąc pod uwagę jaką zdarzało mi przechodzić się w ostatnich dniach huśtawkę emocjonalną, jeśli to był poziom „tylko odrobinę większy”, chyba wolałabym nie wiedzieć jak wygląda ten wampirzy poziom.
- Dobra, chyba rozumiem – powiedziałam powoli, marszcząc z namysłem brwi. – A przynajmniej sądzę, że rozumiem. Czyli gdybyś nie zrobił tego co zrobiłeś byłabym emocjonalnym wrakiem. To dlaczego Cass tak bardzo ta sprawa niepokoi?
Westchnął ciężko.
- Po pierwsze: najprawdopodobniej sądzi, że postępuję niesprawiedliwie nie pozwalając ci samej się z tym zmierzyć. Po drugie, zazdrość też ma tu coś do powiedzenia.
- Zazdrość? – powtórzyłam ze zdumieniem.
- O to, że nie przynajmniej teraz nie musisz przechodzić tego, do przechodzenia czego ona była zmuszona. W końcu jej przemiana odbywała się w dość podobnych okolicznościach – wyjaśnił wzruszając ramionami. Puścił moją głowę, więc znów oparłam podbródek na złożonych przed sobą przedramionach i skupiłam się na tym, żeby zignorować myśli o tym, że gdy tak na nim leżę, nasze ciała wydają się idealnie do siebie pasować. To niezbyt odpowiednia chwila na takie przemyślenia.
- Nie mam pojęcia dlaczego nie wyjaśniła ci wszystkiego – Jego głos przywołał mnie do rzeczywistości. – Mi powiedziała, że znasz wszystkie potrzebne fakty, a ja widać byłem za głupi, żeby się upewnić.
- To nie twoja wina, kocie – powiedziałam i pochyliłam się do przodu by go pocałować. Mimo tego co usłyszałam, jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, żebym w tamtym czasie pozwoliła się od niego odesłać na przynajmniej parę miesięcy. – Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, skoro nic już na to nie poradzimy. No może poza tym, że chyba pomogę ci udusić Cass.
Dalej próbowałam sobie to wszystko poukładać, choć wcale nie było to proste.
- Jakoś trudno mi sobie wyobrazić takie uzależnienie – wymruczałam z pewnym niepokojem. – Zawsze byłam raczej niezależna i nigdy nie zdarzyło mi się popaść w histerię.
Była to jedna z rzeczy, które sprawiały, że byłam z siebie dumna. Nigdy nie lubiłam histeryczek i do nich nie należałam.
Uśmiechnął się, chociaż nie był to wesoły uśmiech.
- Pamiętasz co stało się dwa dni temu?
Zamarłam, uświadamiając sobie do czego zmierza.
Dwa dni temu wybrałam się na miasto z Ranem, który uparł się że chce trochę pozwiedzać. Gabriel akurat wykonywał jakiś projekt dla Shade’a i nie chciałam zawracać mu głowy, mimo że wcześniej nalegał bym dawała mu znać jeśli gdzieś będę się wybierać bez niego, co brałam za objaw jego nieufności wobec Rana. Jakieś dwa kilometry od domu, na samym środku muzeum dostałam nagłego i całkiem niezrozumiałego napadu paniki. Osunęłam się na podłogę i zwinęłam w kłębek, nie mogąc złapać tchu. Nawet świadomość, że tlen już nie jest mi potrzebny nie miała znaczenia. No i tylko interwencja Rana ocaliła życie ochroniarzowi, który podszedł do mnie by dowiedzieć się czy może jakoś pomóc. Otrząsnęłam się dopiero, gdy Randrax wyniósł mnie na zewnątrz, kpiąc że nikt go nie uprzedzał że do jego obowiązków należy również ochrona innych przede mną.
Nienawidziłam okazywać słabości jeśli chodzi o własne emocje, więc uznałam całe zdarzenie za skutek przedłużającego się stresu i mimo upokorzenia starałam się przejść z nim do porządku dziennego, tłumacząc sobie że każdemu coś takiego może się zdarzyć.
- Dlaczego? – zapytałam słabym głosem.
Natychmiast zrozumiał o co mi chodzi.
- Znalazłaś się poza moim zasięgiem. Nadal czułem twoje emocje, ale już nie mogłem ich przechwytywać. Na szczęście Ran zorientował się w sytuacji i powrotem przeniósł cię do miejsca, z którego dalej mogłem prowadzić swoje – jak on to ujął – manipulacje.
- To o to się pokłóciliście tego dnia.
Skinął głową z krzywym uśmiechem.
- Czarne anioły mają pewne uzdolnienia w kierunku wychwytywania podobnych manipulacji i są mocno wyczulone na punkcie wolnej woli. A jego zdaniem ciężko mówić o wolnej woli, kiedy się nie zna własnej sytuacji. Nieźle się od niego nasłuchałem, nim pozwolił mi dojść do słowa i wyjaśnić całą sytuację.
- W gruncie rzeczy on i Cass mają rację. Powinnam sama sobie z tym poradzić – powiedziałam, mimo że jakoś wcale nie czułam się na siłach by radzić sobie z podobnymi atakami paniki, jak ten w muzeum. – W końcu i tak będę się musiała z tym zmierzyć, Gabe.
- Wiem – odparł i lekko mnie pocałował. – Ale to nie znaczy, że musisz to robić teraz, gdy mamy na głowie całe to zmieszanie z atakami i gdy wciąż się do siebie dopasowujemy.
Sądziłam podobnie, ale ukryłam ulgę i uśmiechnęłam z kpiną.
- Dopasowujemy?
- W całkiem ludzkim tych słów znaczeniu – posłał mi łobuzerski uśmiech. – Mnie, kochanie, też wcale nie jest lekko. W końcu byłem sam przez dwieście pięćdziesiąt lat. Dużo nawyków do porzucenia się przez ten czas nazbierało.
Przyszło mi na myśl pytanie, które chciałam mu zadać już od paru dni, ale nie byłam pewna jak na nie zareaguje. Ale skoro temat jego przeszłości sam wypłynął…?
- Kocie… - zaczęłam niepewnie. - …kim jest Rafael?
To imię razem z obrazem czarnookiego chłopca, dość często pojawiało się w jego myślach i snach, a od czasu przemiany, gdy umysł Gabe’a właściwie stał przede mną otworem, niezmiernie mnie ta postać ciekawiła. Niestety szybko odpędzał od siebie tego typu myśli, więc nie dowiedziałam się kim ten chłopiec był dla mojego Towarzysza.
Pożałowałam tego pytania niemal w tej samej chwili, gdy Gabriel cały się spiął, a w jego szarych oczach błysnął nieprawdopodobny ból.
Po chwili jego twarz całkiem straciła wyraz, w jednej sekundzie zmieniając się w maskę. Tylko sztywność jego ciała przeczyła całkowitej obojętności na twarzy.
- Rafe był moim bratem - powiedział martwym głosem.
I nim zdążyłam o cokolwiek zapytać, dodał:
- Zabiłem go dwieście pięćdziesiąt lat temu.

****
next, please


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikka dnia Wto 20:56 , 14 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Furtka
PostWysłany: Wto 21:18 , 14 Lut 2012 
Giermek

Dołączył: 24 Sty 2012
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Łowczyni


tak jest Smile

ale miałaś wene! Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
PostWysłany: Wto 22:28 , 14 Lut 2012 
Abadonna

Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Płeć: Łowczyni


Rozdział 15
*Amy*
Patrząc na jego twarz w tej chwili czułam ból, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że pod piękną i martwą maską kryje się rozpacz. I wcale nie były do tego potrzebne żadne zdolności.
- Nie wierzę w to – powiedziałam powoli.
Uśmiechnął się gorzko i odwrócił głowę.
- Tak ciężko uwierzyć, że zabiłem własnego brata? Przez ponad dwie setki lat zabiłem całą masę ludzi – znów spojrzał na mnie, a jego oczy były smoliście czarne i puste. Przerażało mnie to. – Może nie zabiłem go własnoręcznie, ale moja bezmyślność doprowadziła do jego śmierci, nawet jeśli to nie ja trzymałem nóż.
- Zacznij od początku – powiedziałam stanowczo.
Odetchnął ciężko i milczał przez długą chwilę, aż zaczęłam się bać, że się nie odezwie. Chciałam poznać całą historię, już właściwie nie z ciekawości, a dlatego, że widziałam jak go to zżera. Kiedyś przekonałam się, że niektóre ciężary najlepiej jest dzielić, a nie byłam w stanie jakkolwiek mu pomóc jeśli nie potrafiłam zrozumieć co go trapi.
- Urodziłem się w niezbyt bogatej, ale bardzo szczęśliwej rodzinie – powiedział w końcu z pewnym oporem. – Ojciec był prostym robotnikiem, jakich wtedy było pełno w Londynie, a matka zajmowała się mną i Rafem, jak mogła najlepiej.
Zamilkł, najwyraźniej szukając właściwych słów.
- Ja i Rafe byliśmy tak różni, jak chyba tylko bracia mogą być. Jak noc i dzień. Ja byłem dzieckiem ulicy, na której spędzałem większość czasu. Gdy miałem trzynaście lat dołączyłem do gangu złodziei, nie dlatego że potrzebowałem pieniędzy, a dlatego że kradzieże mnie bawiły. Nie dość, że byłem w tym dobry, to jeszcze bardzo szybko uzależniłem się od tego dreszczyku emocji. Rafael miał wtedy osiem lat i ubóstwiałem go. Zresztą nie dało się go nie lubić – uśmiechnął się z rozmarzeniem, a czarne oczy złagodniały. – Był słodki i mądry ponad wiek, zawsze starał się uszczęśliwić wszystkich wokół. Wszystkim, którzy nas znali wydawało się żartem natury to, że ja urodziłem się ze złotymi włosami i jasnymi oczyma, a Rafe całkiem na opak: miał oczy i włosy smoliście czarne. Nasza matka często mówiła, że jesteśmy jak lustrzane odbicia.
I on chciał, żebym uwierzyła, że zabił brata? Każda nuta pobrzmiewająca w jego głosie wydawała się tylko bladym echem widocznej w jego oczach bezgranicznej miłości. Aż zachciało mi się płakać, bo już wiedziałam, że ta historia nie skończy się szczęśliwie.
- Gdy miałem piętnaście lat nasi rodzice zginęli w pożarze – głos był spokojny i całkiem obojętny, spojrzenie znów opustoszało. – Mnie i Rafe’a nie było wtedy w domu. Rodzice wysłali nas wtedy do przyjaciół matki, ponieważ obchodzili rocznicę swojego ślubu i chyba nie chcieli mieć nas wtedy w pobliżu. Nigdy się nie dowiedziałem co wywołało pożar, ale zawsze miałem nadzieję, że nie cierpieli.
Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku, ale nie odezwałam się, wiedząc, że to jeszcze nie wszystko. Nie zauważył tego, myślami był gdzieś daleko. Ta jego pustka i spokój, przerażały mnie bardziej, niż chciałam się do tego przyznać.
- Nie miałem czasu, żeby ich opłakiwać. Skoncentrowałem się na tym, by Rafe nie trafił do domu dziecka – skrzywił się. – To były straszne miejsca, a Rafael był na to za delikatny. Namówiłem przyjaciół matki, by nas przygarnęli, oferując że sam będę zarabiał na naszą dwójkę. Zgodzili się, chyba tylko ze względu na Rafe’a, ubóstwiali go niemal tak jak ja. Zresztą, jak już mówiłem, nie dało się go nie kochać, a po śmierci rodziców całkiem się załamał.
Dalej kradłem, choć teraz już nie dla przyjemności. Przez pierwsze miesiące po śmierci rodziców Rafael nie odstępował mnie na krok, mimo że nie podobało mu się to w jakim się obracam towarzystwie. Ciągle się bał, że coś mi się stanie i zostanie sam, więc na swój sposób mnie pilnował, a ja nie miałem serca by powiedzieć mu, że przeszkadza mi w robocie – znów się zamyślił, jakby coś rozważając. W końcu jego spojrzenie straciło nieobecny wyraz i skoncentrowało się na mnie. – Wiesz, przez kolejne dwie setki lat, tysiące razy zastanawiałem się czy właśnie tym brakiem stanowczości go nie zabiłem. Byłem za głupi, bądź też zbyt arogancki, żeby wziąć pod uwagę niebezpieczeństwo, które stwarzała jego obecność przy mnie – uśmiechnął się niewesoło i delikatnie dotknął mojego policzka, a ja znów musiałam powstrzymać szloch. – Myślałem, że przed wszystkim zdołam go ocalić, a w rezultacie go zabiłem.
Zachowałam neutralny wyraz twarzy, mimo że wrzące łzy paliły mnie w gardle. Znów odwrócił wzrok i utkwił go w ścianie.
- Zacząłem wrabiać sobie pozycję w gangu, zarabiałem coraz więcej i stawałem się coraz ważniejszy. Wciągnęło mnie to i sprawiło, że czułem się niepokonany. Rafaelowi się to nie podobało, ale się nie wtrącał, tylko cały czas mnie wspierał. Nasi opiekunowie w ogóle nie orientowali się w sytuacji, a ja nadal nie zwracałem uwagi na niebezpieczeństwo, aż nie było za późno. Każdy wiedział, że Rafe jest moim bratem i że zrobiłbym dla niego wszystko. Nie kryłem się z tym i jakaś durna arogancja nie pozwalała mi dojrzeć faktu, że w ten sposób wystawiam go na cel. W końcu stałem się zbyt ważny i nadepnąłem na odcisk komuś komu nie powinienem. I Rafe za to zapłacił.
Zamilkł, a ja zrozumiałam, że więcej nic nie powie. Że czeka na moje potępienie, może nawet na nie liczy.
Co miałam powiedzieć? Że mi przykro? To nawet w jednej setnej nie wyrażało tego co czułam. Tego co czułam nie dało się wyrazić słowami. Żal mi było tego czarnookiego chłopca. Jeszcze bardziej żal mi było Gabriela, który dźwigał ciężar poczucia winy.
Ale on nie potrzebował współczucia, nie chciał go i by go nie przyjął. Ponad dwa wieki temu wziął na siebie odpowiedzialność za splot okoliczności, które doprowadziły do śmierci jego brata i cokolwiek bym nie powiedziała, nie zmniejszy to jego bólu.
Tak to już jest, że im bardziej kogoś kochamy, tym bardziej niszczy nas jego utrata. I żadne słowa tego nie zmienią.
Chyba jedyne co mogłam zrobić to powiedzieć, że rozumiem jego stratę i ból, ale czy to coś zmieni?
W końcu odetchnęłam głęboko i powiedziałam pierwsze co mi przyszło na myśl:
- Gdy miałam pięć lat mój ojciec się zabił – poderwał głowę i spojrzał na mnie ze zdumieniem. Ale to wydawało mi się właściwe, szczerość za szczerość. Jak inaczej mogłam mu wyjaśnić, że rozumiem to co go zżera? – Później wiele razy tłumaczono mi, że po prostu nie dawał sobie rady z niektórymi problemami, ale ja widziałam tylko tyle, że nie kochał mnie i mojej starszej siostry na tyle by dla nas żyć – zdumienie w jego oczach jeszcze wzrosło, ale się nie odezwał. No tak, nie powiedziałam mu, że mam jakąś rodzinę, a co dopiero siostry, ale to nie był temat o którym łatwo mi się rozmawiało. - To był pierwszy raz, gdy złamano mi serce. Nie za bardzo go pamiętam, tylko parę mglistych wyrywków. Często podróżował, więc przez długi czas po jego śmierci byłam przekonana, że po prostu znów wyjechał. Dopiero gdy podrosłam dotarło do mnie, że już nie wróci. To bolało, ale w końcu się z tym pogodziłam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że już wcześniej zdrowie psychiczne mojej matki szwankowało, a śmierć taty była dla niej strasznym ciosem.
Chciał się odezwać, ale uciszyłam go ruchem ręki.
- Można powiedzieć, że to był dopiero początek. Przez parę lat żyliśmy w spokoju – uśmiechnęłam się z rozmarzeniem. – Te lata to chyba moje najlepsze wspomnienia. Moja siostra, Rein, była ode mnie cztery lata starsza, ale świetnie się dogadywałyśmy. Razem z naszą kuzynką, Sonią, tworzyłyśmy zgraną paczkę, choć one były bardziej zbliżone do siebie wiekiem. Rein była całkiem inna niż ja, trochę szalona i uwielbiała zwracać na siebie uwagę otoczenia, ale mimo tego byłyśmy ze sobą bardzo blisko. Nasza matka dużo pracowała, żeby nas utrzymać, co sprawiało, że dużo czasu spędzałyśmy w domu jej siostry, matki Soni. Naprawdę to lubiłyśmy, mimo że ciotka nie należała do zbyt sympatycznych osób. Męczyła ją opieka nad naszą trójką, szczególnie, że Rein potrafiła nas nakłonić do najbardziej szalonych planów. Wyobrażam sobie, że to było jak pilnowanie beczki z prochem.
Zamilkłam na chwilę, a uśmiech zniknął z mojej twarzy.
- Trzy lata po śmierci naszego ojca matka poznała pewnego mężczyznę. I to był koniec sielanki. To był dość szalony okres. Zalecał się do mamy, kupował jej i nam całą masę prezentów, był szalenie miły – westchnęłam. – Od początku go nie lubiłam. Wiem, że wiele osób po fakcie tak mówi, ale ja naprawdę od samego początku go nie lubiłam. Może był to żal, że chce zająć miejsce naszego ojca, może urażona duma, bo w ogóle nie zwracał na mnie uwagi, a może po prostu intuicja, ale nie cierpiałam go z całą dziecięcą zapalczywością. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, w końcu miałam tylko osiem lat, co takie dziecko może wiedzieć? Mama była nim oczarowana, Rein za nim szalała, reszta rodziny też uważała, że mamie niesamowicie się poszczęściło. Ted, bo tak miał na imię, był bardzo przystojny, bogaty i wyglądało na to, że bardzo zależy mu na naszej matce, a ona wydawała się szczęśliwa, więc w końcu sobie odpuściłam i próbowałam go polubić. Wzięli ślub i po paru miesiącach dostałyśmy kolejną siostrę, Tessę.
Zamyśliłam się.
- Przez trzy lata wszystko układało się wręcz bajecznie. Razem z Rein dostawałyśmy wszystko co sobie zażyczyłyśmy, to nas trochę zepsuło. Obie dorastałyśmy i jakimś sposobem coraz bardziej od siebie oddalałyśmy. Sonia wyjechała na studia, więc zabrakło kolejnego pomostu między nami. Zaczęłyśmy coraz bardziej się kłócić, rzucać sobie nawzajem kłody pod nogi. Dopiero dużo później dotarło do mnie, że to Ted nastawiał nas przeciwko sobie, manipulował nami. Wiedział, że go nie lubię – nie zawsze potrafiłam to ukryć – i odwdzięczał mi się tym samym. Byłam cichym i spokojnym dzieckiem, lubiłam czytać i rysować, wiecznie tkwiłam we własnym świecie, niespecjalnie interesując się resztą. On sprawiał, że wszyscy widzieli to w innym świetle, we wszystkim co robiłam według niego tkwiła jakaś paskudna intencja, lenistwo, czy pogarda dla innych ludzi i potrafił to tak pokazać reszcie. Pewnie też była w tym moja wina, bo powinnam była bardziej się starać, bądź też bardziej bronić swoich racji, ale jak już mówiłam, niespecjalnie mnie to interesowało. W każdym razie, ja i Rein coraz bardziej nie potrafiłyśmy się dogadać, a jego to cieszyło. Wtedy nie miałam pojęcia dlaczego. Mama była zajęta Tessą i coraz częściej na moje żale reagowała irytacją. Oczywiście Ted jej tłumaczył, że moje zachowanie wiąże się ze złością, że już nie jestem najmłodszą i najbardziej ukochaną córeczką, że nie potrafię z tym sobie poradzić.
- Co za palant – warknął Gabe.
Uśmiechnęłam się słabo.
- Miał też trochę racji, rzeczywiście dość trudno było mi się przestawić. Właściwie to często czułam się niewidzialna. Tessa była najmłodsza, więc zdaniem mamy wymagała najwięcej opieki. Rein właśnie wchodziła w okres buntu i zwracała na siebie całą pozostałą uwagę. W końcu doszłam do wniosku, że widać taka rola środkowego dziecka, więc się z tym pogodziłam i sama sobą zajęłam.
- Ted prowadził własną firmę – zaczęłam znów po chwili milczenia. – Mama po urodzeniu Tessy rzuciła pracę, żeby się nami zajmować. Zresztą Ted twierdził, że nie ma potrzeby, żeby pracowała, skoro on ma pieniądze. Wtedy oczywiście żadna z nas nie orientowała się w tych sprawach na tyle, żeby wiedzieć, że ma za dużo pieniędzy jak na właściciela firmy handlującej materiałami budowlanymi. Gdyby było inaczej może cała sprawa zakończyłaby się inaczej.
Uśmiechnęłam się gorzko.
- Pewnego ranka, na miesiąc przed moimi jedenastymi urodzinami, obudziłam się oczekując normalnego, spokojnego dnia i bardziej się w tych oczekiwaniach nie mogłam pomylić.
- Okazało się, że w nocy Ted się powiesił i Rein go znalazła – powiedziałam to z taką dozą obojętności, na jaką tylko było mnie stać. Gabe drgnął, a jego oczy wypełniły się współczuciem, ale się nie odezwał. – Z początku nic z tego nie rozumiałam, dopiero po paru miesiącach podsłuchałam rozmowę z której wynikało, że narobił ogromnych długów i najwidoczniej nie miał ochoty się z tym mierzyć. Te długi oczywiście pozostawił nam, ale to tylko jeden z czynników, który doprowadził do rozpadu mojej rodziny.
Jego śmierć była dla zdrowia psychicznego mojej matki za dużym ciosem. Wkrótce po jego pogrzebie wylądowała w szpitalu psychiatrycznym i umarła tam po paru latach. Chyba nie znajdowała powodu by dalej żyć.
- Amy, ja… - zaczął Gabe, obejmując mnie mocno.
Pokręciłam głową, uciszając go. Gdyby teraz zaczął mnie pocieszać, nie dobrnęłabym do końca historii.
- Wszystko co miałyśmy zostało sprzedane, by spłacić długi, a mną i Rein zaopiekowała się nasza babka od strony matki. Najmłodszą wzięła pod swoje skrzydła ciotka. Tessa miała tylko cztery latka i zdecydowanie sprawiała najmniej problemów.
Zamilkłam na moment, szukając słów.
- Rein w tamtym czasie oszalała. Już wcześniej sprawiała masę problemów, ale po śmierci Teda całkiem odebrało jej rozum, zaczęła niszczyć samą siebie. Imprezowała po nocach, piła, brała narkotyki i wpadła w nieciekawe towarzystwo. Nikt nie potrafił przemówić jej do rozumu. Babka miała z nią prawdziwe urwanie głowy przez dwa lata, aż do czasu, gdy Rein zaszła w ciążę i zamieszkała z ojcem dziecka. Później już o niej nie słyszałam, całkiem zerwała kontakt z rodziną.
- Ja całkiem zamknęłam się w sobie – kontynuowałam po chwili. - Odejście Rein i w niedługim czasie śmierć matki, sprawiły, że czułam się całkiem bezużyteczna i nic nie warta. Bo w końcu przecież mnie zostawiły, prawda? Miałam wtedy trzynaście lat i doszłam do wniosku, że im mniej będę sprawiać problemów tym dla mnie lepiej. Nie chciałam, żeby babka też doszła do wniosku, że nie warto tracić na mnie czasu. Niestety, po paru miesiącach podupadła na zdrowiu i przekazała mnie dalszej rodzinie. A trzeba przyznać, że rodzinę miałam sporą. Poznałam chyba całą, bo u każdego spędziłam nie więcej niż parę miesięcy. Nikt nie chciał brać sobie na głowę problemu i choćbym nie wiem jak się starała, zawsze dochodzili do wniosku, że opieka nad nastolatką, która ma problemów emocjonalnych w ilości którą można by załadować tira, lepiej pójdzie komuś innemu. Więc coraz bardziej zamykałam się we własnym świecie i już w ogóle nie starałam się komukolwiek przypodobać. Zaczęłam wierzyć, że gdzieś w tym wszystkim tkwiła moja wina, że gdybym była lepsza, może nic takiego by się nie wydarzyło. Tak się to toczyło, aż wróciła Sonia i dowiedziała się o całej sytuacji. Wcześniej trzymano to przed nią w tajemnicy, żeby nie musiała się przejmować niczym poza studiami. Trzeba jej przyznać, że wściekła się na własną matkę, że ta zajęła się tylko Tessą. Wkrótce kupiła domek na przedmieściu, ten w którym mieszkałam jeszcze niedawno, dowiedziała się u kogo aktualnie jestem i sprowadziła mnie do siebie.
- Skąd miała pieniądze? – zapytał Gabe, jednocześnie gładząc moje włosy.
Uśmiechnęłam się słabo.
- Wzięła pożyczkę z banku, drugą wymusiła na rodzicach.
Zesztywniał.
- To jej rodziców było stać na taką pożyczkę? To dlaczego oni nie wzięli cię do siebie?
- Nie chcieli. Już mówiłam, byłam dla nich za dużym problemem. Starczyło im energii tylko na Tessę.
- To kiepskie usprawiedliwienie – niemal warknął.
Wzruszyłam ramionami, na tyle na ile pozwalał mi jego uścisk.
- Widać im wystarczyło.
- Pewnie się ucieszyłaś z tego, że Sonia cię przygarnęła?
- Nie.
Spojrzał na mnie ze zdumieniem.
- Dlaczego?
Znów wzruszyłam ramionami i odwróciłam spojrzenie od jego oczu.
- Nie specjalnie mnie to obeszło. Dla mnie była to po prostu kolejna przeprowadzka.
- Ale już tam zostałaś?
- Tak, Sonia nie miała w zwyczaju poddawać się.
- Dlaczego miałaby się poddać?
- Nie byłam łatwa w obejściu. Robiłam co mi kazano, a poza tym nawet nie zawracałam sobie specjalnie głowy rozmawianiem z kimkolwiek. Poza tym byłam pewna, że niedługo jej też znudzi się opieka nade mną. Sama byłam przekonana, że to gra nie warta świeczki. I tak nawet było mi z tym lepiej, bo chyba jedyną rzeczą, która mnie wtedy przerażała była możliwość, że znów się do kogoś przywiążę, a ta osoba odejdzie. Tyle że Sonia nie miała zamiaru pozwolić mi odciąć się od wszystkich i wszystkiego. Tak się ciekawie złożyło, że studiowała socjologię i chyba mniej więcej się orientowała co się dzieje w mojej głowie.
- Miałaś szczęście.
- Chyba tak, chociaż wtedy tego tak nie postrzegałam. Wydawało mi się, że chce wepchnąć mi się do głowy i bynajmniej mi się to nie podobało. Gdy już uwierzyłam, że może jednak nie pośle mnie znów do kogoś innego, zaczęłyśmy toczyć niezłe boje. W końcu jakimś cudem te jej ciągłe kazania zaczęły mi pomagać. Dzięki niej zaczęłam wierzyć, że w tym wszystkim co się wydarzyło nie było żadnej mojej winy. Że to po prostu taki a nie inny splot okoliczności do tego doprowadził. I w końcu zaczęłam sobie z tym radzić.
- Chyba chciałbym poznać twoją kuzynkę – stwierdził z lekkim uśmiechem.
- Niestety nie żyje – powiedziałam po prostu. – Zginęła w wypadku, gdy miałam dwadzieścia lat.
Uśmiech znikł.
- Przykro mi.
- Mnie też było przykro, ale pogodziłam się z tym. Nie od razu, ale to co Sonia ładowała mi z uporem do głowy, jednak tam pozostało. Nauczyła mnie wierzyć, że całe nasze życie składa się z nieobliczalnych splotów okoliczności, za które nikt nie ponosi winy.
Zamarł.
- Chodzi ci o to…
Uniosłam się na łokciach i spojrzałam mu z bliska w oczy.
- Tak, chodzi mi o to, że moim zdaniem nie jesteś winny śmierci Rafaela. I że niepotrzebnie się tym katujesz.
Uśmiechnął się gorzko.
- Sądzę, że on by miał inny pogląd na tę sprawę.
Powoli pokręciłam głową.
- Gabe, on cię kochał, tego jestem pewna. A skoro tak było, na pewno nie chciałby żebyś obwiniał się za jego śmierć.
- Ale…
Położyłam palec na jego ustach, uciszając go.
- Przemyśl to sobie, dobrze?
Jego mina świadczyła, że ma ochotę dalej dyskutować, więc zastąpiłam palec ustami.
Z początku nawet nie drgnął, ale już po chwili oddał pocałunek z całą pasją, co sprawiło, że zakręciło mi się w głowie. I dobrze, bo to już całkiem oderwało moje myśli od niemiłych wspomnień.
Przetoczyliśmy się tak, że znalazł się nade mną i w tej samej chwili myślenie o czymkolwiek stało się niemożliwe. Przejechałam paznokciami po jego placach, od ramion aż do bioder, a z jego gardła wyrwało się coś zbliżonego do warknięcia, co sprawiło, że się uśmiechnęłam i zaczęłam go całować z jeszcze większym zapałem.
Wsunął dłonie pod moją koszulkę i najwyraźniej miał zamiar ją ze mnie zerwać, gdy ktoś odchrząknął. Oboje zamarliśmy i z wściekłością spojrzeliśmy na drzwi.
Na progu stał Ran i uśmiechał się ciut złośliwie. Uniósł dłonie w pokojowym geście, a czarne skrzydła złożyły się za jego plecami z lekkim łopotem.
- Nie żebym chciał wam przerywać, ale mamy gościa, który koniecznie chce rozmawiać z kimś kto zna Shadraka.
- Niech Cass się tym zajmie – warknął Gabe, jednocześnie podnosząc się i przegarniając włosy.
- Cassandra się zmyła – teraz już uśmiechał się całkiem złośliwie. – Chyba zdenerwowała się dyskutując ze mną. Nie mam pojęcia dlaczego.
Wyraz jego twarzy dobitnie świadczył o czymś przeciwnym. Jęknęłam z udręką, już wyobrażając sobie czego się nasłucham przy następnym spotkaniu z czarnowłosą wampirzycą.
Spojrzałam na zegarek i błyskawicznie poderwałam się na nogi.
- Ktokolwiek to jest i czegokolwiek chce, zajmijcie się tym chłopaki, ja już jestem spóźniona.
Gabe chwycił mnie za ramię, gdy chciałam koło niego przejść.
- Dokąd lecisz?
- Umówiłam się ze znajomą, ma mi dać notatki z dni, gdy nie było mnie na zajęciach.
Stanęłam na palcach, pocałowałam go szybko, po czym klepnęłam go po nadal odkrytym torsie i uśmiechnęłam się.
- Tylko się ubierz, gdy będziesz przyjmował gości.
- Weź ze sobą Rana.
- Nie ma potrzeby, umówiłam się z nią niedaleko, nic mi nie grozi.
- Lepiej go zabierz.
Przewróciłam oczyma.
- Gabe, wyluzuj. To naprawdę krótki spacerek, chcę troszkę pomyśleć przy okazji, a z Ranem u boku to niemożliwe.
W końcu mnie puścił, ale nie wyglądał na zadowolonego. W biegu chwyciłam kurtkę i tylko rzuciłam okiem na gościa. Była to wysoka dziewczyna, białe włosy i czerwone oczy sugerowały albinoskę, ale ostatnio dochodziłam do wniosku, że nie należy sądzić po pozorach. Nawet się nie witając, wybiegłam na zewnątrz.
Idąc zastanawiałam się nad tym o czym rozmawiałam z Gabrielem. O tym jak dziwne przypadki rządzą naszym życiem. Gdyby nie to jak ułożyło się moje życie, może bym go nie spotkała. Gdyby nie to, że ponad dwieście lat temu przyłączył się do gangu, może wszystko potoczyłoby się całkiem inaczej, nie zostałby wampirem i umarłby już dawno temu.
Tak się nad tym zamyśliłam, że nawet nie pisnęłam, gdy ktoś zarzucił mi coś od tyłu na głowę i błyskawicznie skrępował ręce.
„Gabriel! Ktoś mnie napadł…!” – tylko tyle zdążyłam posłać posługując się łączącą nas więzią, nim mocny cios w tył głowy posłał mnie w niebyt.

Rozdział 16
Półdemonica przypominająca wyglądem albinoskę zmarszczyła gniewnie brwi przypatrując się dwóm wampirom i jednemu aniołowi, którzy kłócili się zaciekle i nie zwracali na nią uwagi. Przywykła do tego, że w postaci cienia nikt jej nie zauważa, lecz fakt, że we własnej formie jest ignorowana, mocno ją drażnił.
- Czy ktoś może mi wyjaśnić co tu się dzieje? – krzyknęła w końcu, by zwrócić na siebie uwagę.
Wszyscy w pomieszczeniu zamarli i spojrzeli na nią ze zdumieniem. Czarnowłosa wampirzyca, siedząca w pełnej rezygnacji pozie, podniosła głowę i wyglądała na zadowoloną, że ktoś w końcu przerwał awanturę.
- Coś ty za jedna? – zapytał ze zdziwieniem złotooki brunet. – I co tu, do licha robisz?
- Chciała z tobą porozmawiać nim zaczęła się cała awantura, Shade – odezwał się poirytowanym tonem anioł, którego czarne skrzydła nawet na chwile nie pozostawały spokojne.
- Nazywasz to awanturą? – warknął blondyn. – Amy została uprowadzona, a ty nazywasz to awanturą, Ran?
Wyglądał jakby za moment miał zabrać się do rękoczynów.
- Spokojnie, Gabe – odezwała się wampirzyca. – Wszyscy wiemy jak się czujesz…
- Nie macie zielonego pojęcia jak się czuję. Najmniejszego. Amy zniknęła, a ja nie mam najmniejszego pojęcia gdzie jest. Nie wiemy kto ją porwał, ani czego od niej chce. W sensie mentalnym przestała dla mnie istnieć… - głos mu się załamał. Opadł na siedzenie i ukrył twarz w dłoniach, jego włosy nagle poczerniały. Wampirzyca przesiadła się obok niego i objęła go opiekuńczo ramieniem, po czym spojrzała z wyrzutem na całą resztę.
- Niczego nie rozwiążemy awanturą – stwierdziła w końcu spokojnie.
- Niespecjalnie interesują mnie wasze problemy – oświadczyła Lara obojętnym tonem. – Nawet jeśli wydają się niezmiernie intrygujące…
- To po co tu przyszłaś? – zapytał anioł z głosem przesyconym pogardą.
Złotooki wampir uciszył go gestem i przyjrzał się uważnie białowłosej dziewczynie.
- Randrax, mimo że przemawiają przez niego uprzedzenia w stosunku do twojej rasy, ma trochę racji. Nikt z nas cię tu nie zapraszał, a też nie przypominam sobie bym prowadził jakieś rozmowy z demonami.
Zmierzyła go spojrzeniem pełnym irytacji.
- Jestem półdemonem, ignorancie…
- Racz wybaczyć, pani – anioł uśmiechnął się złośliwie. – Demony rzadko raczą się zniżać do poziomu innych nie-ludzi i skutkuje to niewiedzą na wasz temat wśród nas, maluczkich…
- Randrax, dość! – warknął wampir, wciąż mierząc spojrzeniem półdemonicę. – W każdym razie, musisz nam wybaczyć, lecz jesteśmy zajęci. Mam nadzieję, że twa sprawa może poczekać.
- Nie może poczekać – warknęła rozwścieczona dziewczyna. – Zaczęłam cię szukać, by przekazać informację, która jak słyszałam cię interesuje. Patrzyłam grzecznie jak biegacie z miejsca w miejsce, całkowicie mnie ignorując. Teraz wysłuchuję obelg związanych tylko i wyłącznie z moim urodzeniem, a więc wysłuchasz mnie i mam szczerą nadzieję, że nigdy więcej nie spotkam żadnego z was…
- Uspokójcie się! – krzyknęła czarnowłosa wampirzyca, podnosząc się z miejsca. – Wszyscy jesteśmy zdenerwowani, ale to nie powód by zachowywać się jak dzieci.
- Wybacz zachowanie chłopców - Zwróciła się do drugiej dziewczyny z uprzejmym uśmiechem, choć jej czerwone oczy ciskały błyskawice. – Jestem pewna, że mimo nerwowej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, sprawa z którą tu przyszłaś jest niezmiernie ważna, skoro zniosłaś ich niemiłe zachowanie. Nazywam się Cassandra, a to Shadrak i Randrax – wskazała obu mężczyzn, a ci skłonili grzecznie, choć sztywno głowy. Lara z pewnym rozbawieniem pomyślała, że od razu widać kto tu tak naprawdę rządzi. Cass wskazała na mężczyznę, który wyglądał niczym przysłowiowe siedem nieszczęść. Nie podniósł głowy i wydawał się w ogóle nie interesować tym co się wokół niego dzieje. – To mój przyjaciel, Gabriel. Jeśli choć trochę orientujesz się w naszej naturze, musisz zrozumieć naszą rozpacz i wściekłość, gdyż moja przyjaciółka, a Towarzyszka Gabriela została uprowadzona tuż po twoim przybyciu, a jest to dla nas wszystkich ogromny cios.
Larze zrobiło się głupio, że tak na nich naskoczyła. Jeśli tak przedstawiała się sytuacja, to naprawdę jej wizyta była co najmniej nie na miejscu. Dużo słyszała na temat tej dziwnej więzi, łączącej niektóre wampiry i kiedyś wydawało jej się to niezmiernie romantyczne. Teraz dotarła do niej świadomość wszystkich wad takiej więzi. Spojrzała ze współczuciem na zrozpaczonego wampira i pomyślała, że nigdy nie chciałaby się znaleźć w takiej sytuacji.
- Na pewno słyszałaś również to atakach ostatnio nękających przedstawicieli naszej rasy – kontynuowała Cassandra. Jej głos złagodniał, gdy dostrzegła współczucie dziewczyny. – To wszystko zwaliło się nam na głowy dość niespodziewanie i jesteśmy trochę… zdenerwowani.
Półdemonica zamyśliła się na moment. Coś nagle wpadło jej do głowy.
- Potrafię to zrozumieć – powiedziała powoli. – Myślę, że to nie moja sprawa, ale nie sądzicie że obie te sprawy mogą być ze sobą powiązane?
Spojrzeli na siebie z namysłem. Gabriel poderwał głowę i wbił w dziewczynę spojrzenie czarnych oczu.
- Ty coś wiesz – bardziej stwierdził niż zapytał. Poderwał się i ruszył w jej kierunku, ale Cassandra zatrzymała go gdy chciał obok niej przejść.
- Spokojnie – rzuciła i spojrzała na Larę z nowym zainteresowaniem. – Czy będę bardzo niegrzeczna, jeśli spytam czego dotyczą informacje z którymi do nas przyszłaś?
Lara przewróciła oczyma i spojrzała na całą grupę z irytacją.
- Możemy porzucić ten oficjalny ton? Naprawdę mnie męczy – odetchnęła głęboko. – Nazywam się Laracamtra, choć częściej nazywają mnie po prostu Lara i jak już powiedziałam jestem półdemonem. Tak się zdarzyło, że przypadkiem weszłam w posiadanie pewnych informacji, które jak sądzę mogą was zainteresować.
- Czego dotyczą te informacje? – zapytał Shade neutralnym tonem, choć z napięciem w oczach.
- Wspomnianych już ataków. Przez przypadek dowiedziałam się kto za nimi stoi, a wśród nie-ludzi jest dość głośno o całej sprawie. Teraz gdy mówicie o uprowadzeniu waszej przyjaciółki, wpadło mi do głowy, że być może również za tym może stać ta osoba. Z tego co wiem wampiry mają niewielu wrogów, w przeciwieństwie do demonów – uśmiechnęła się odrobinę sarkastycznie. – A z moich informacji wynika, że te ataki są wymierzone w szczególności przeciw tobie, Shadraku.
Napięcie w pokoju wyraźnie wzrosło.
- Kto za tym stoi? – warknął Shade. Nie uważał się za specjalnie wrażliwego - ciężko o coś takiego gdy ma się ponad dwa tysiące lat - ale na myśl, że to przez niego Amy może cierpieć zrobiło mu się niedobrze.
- Jest to wampir, który się pod ciebie podszywa i werbuje młodych ludzi, by mu służyli – powiedziała powoli Lara. – Nastąpił mi na odcisk dobierając się do mojego przyjaciela, a tych nie mam zbyt wielu. Przez przypadek, gdy chciałam z nim… cóż… przedyskutować parę kwestii dowiedziałam się, że stoi za nękającymi was atakami. Dowiedziałam się również, że naprawdę nazywa się Xander. Jeśli dobrze zrozumiałam jest pomiędzy wami jakiś zatarg.
- Jesteś tego pewna? Xander? – zapytała Cassandra napiętym głosem.
Lara skinęła głową, a Shadrak zaklął szpetnie.
- Co za jeden? – zapytał Ran.
- Pamiętasz jak Cass opowiadała ci o tym jak ona i ja zostaliśmy przemienieni? – zapytał cicho Gabriel. Łagodny głos przeczył wściekłości na twarzy.
- To dość głośna historia – odparł anioł.
- Xander zdradził i sprzedał Shadraka tej wiedźmie, która wymyśliła cały eksperyment.
Randrax głośno wciągnął powietrze.
- Wyobrażam sobie, że później nie miał łatwego życia – powiedział po chwili.
- Rzeczywiście nie miał – stwierdził kwaśno Shade. – Zapadł się pod ziemię i nie dałem rady go dorwać, mimo usilnych starań. W zamian postarałem się, by cała historia stała się powszechnie znana, jak również jego udział w niej.
- Biorąc pod uwagę pozycję Shade’a wśród przedstawicieli naszej rasy, nikt nie odważyłby się nawet rozmawiać z Xanderem, a tym bardziej go ukrywać – wyjaśniła Cassandra. – Musiał się nieźle namęczyć, żeby się ukryć. Widać jakoś dał radę, choć na pewno lekko mu nie było.
- Zasłużył na coś dużo gorszego – warknął Gabe.
- I mam wrażenie, że teraz to dostanie – stwierdził spokojnie Shadrak. – A nawet więcej jeśli to on stoi za porwaniem Amy. – Spojrzał na Larę. – Wiesz gdzie się ukrywa?
Uśmiechnęła się promiennie.
- Oczywiście. Z chęcią was do niego zaprowadzę. Ale muszę zauważyć, że nie wzięliście pod uwagę jednej rzeczy.
Spojrzeli na nią ze zdumieniem.
- O co chodzi?
- Jeśli dobrze się orientuję w plotkach - a staram się o to - to ta wasza przyjaciółka została chyba przemieniona dość niedawno, prawda?
- Parę tygodni temu – odparł powoli Gabe. – Dlatego tak nagli odnalezienie jej.
- W takim razie chyba nie musicie się martwić, że tego całego Xandera ominie zasłużona kara.
- Do czego zmierzasz?
Westchnęła ciężko.
- Naprawdę wampiry mają taką krótką pamięć? – przewróciła oczyma, gdy zauważyła że nic nie rozumieją. – A nie pamiętacie KTO zastrzegł sobie prawo do czuwania nad nowo przemienionymi wampirami?
Shade zamarł, a dreszcz czystego przerażenia przebiegł mu po kręgosłupie.
- Jeśli ONA wróci, to nikt z nas nie będzie bezpieczny.
- Nie martw się, do tej pory zawsze wiedziała kto narozrabiał i nigdy się nie pomyliła w wymierzaniu kary.
- O czym mówicie? – warknął Gabe.
- O czymś gorszym, niż to sobie możesz wyobrazić – odparł brunet. – Chodźmy, może uda nam się dotrzeć na miejsce nim przerodzi się to w rzeź.
Niemal wybiegli z pokoju.
*************************
*Gdzieś w kosmosie, na martwej planecie*

Cael wyczuł kłopoty, gdy powierzchnia na której spał poruszyła się. Jeszcze parę setek lat temu miał szczerą nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale jego towarzyszka najwyraźniej się budziła.
Cael, jako demon niższego rzędu, słaby i dość nieporadny, miał prawdziwy talent do wyczuwania nadchodzącego niebezpieczeństwa. I co tu dużo mówić: do uciekania przed nim.
Zerwał się na równe nogi i dopiero wtedy uświadomił sobie fakt, który już przed wiekami przynosił mu ulgę. Dotarło do niego, że jakiekolwiek kłopoty nadciągają, on jest przed nimi całkowicie bezpieczny. To ktoś inny, w jakiejś innej części wszechświata powinien zacząć się martwić. I to poważnie.
Zeskoczył na nierówną, piaszczystą powierzchnię, usiadł po turecku i zaczął czekać, przypatrując się uważnie pierzastej kopule, na której jeszcze przed chwilą drzemał.
Cael był demonem małym i to w wielu znaczeniach. W oczy najbardziej rzucał się jego wzrost – długość jego ciała była równa długości dłoni dorosłego człowieka. Jego skóra była jaskrawoczerwona, a oczy w włosy ciemnopurpurowe. Jeśli chodzi o jego charakter, był tchórzem i bynajmniej nie wstydził się tego. Od wieków przedstawiciele jego gatunku egzystowali dzięki wyszukiwaniu silnych przedstawicieli innych ras, z którymi mogliby się związać. Towarzyszy, wobec których w zamian za ochronę byli niezmiernie lojalni i służyli im swoimi skromnymi, można by rzec, talentami.
Na przykład Cael uważał, że miał niewiarygodnie dużo szczęścia wiążąc się z istotą, której siła wymykała się wszelkim normom i dzięki temu nie wymagała od niego niemal niczego, oprócz przyjaźni. Nawet rzadko przeszkadzało mu, że jego towarzyszka wydaje się być kompletnie szalona.
W pewnym sensie nawet ją rozumiał.
W końcu jego cierpliwość została nagrodzona. Pierzasta kopuła rozchyliła się powoli, a dziewczyna o niemal ludzkim wyglądzie uniosła się przecierając oczy.
Takie chwile sprawiały, że niemal zapominał czym była.
Była piękna, nawet mimo delikatnych blizn znaczących jej lewy policzek od skroni do brody. Ogromne szare skrzydła rozpostarły się parę razy wzniecając tuman kurzu, po czym złożyły się za plecami dziewczyny. Usiadła, równocześnie odrzucając z oczu długie włosy, tak szare jak skrzydła i w końcu spojrzała na oczekującego Caela. Zadrżał, jak zawsze, gdy spojrzał w te złote oczy o pionowych źrenicach. Uśmiechnęła się, odsłaniając tym długie kły i sprawiając, że mały demon poczuł ulgę, że jest jej sprzymierzeńcem a nie wrogiem.
- Cael… - wymruczała i ziewnęła szeroko. – Jak długo spałam?
- Nie wiem, Kerr – odparł swoim głębokim, jakże niepasującym do wyglądu głosem. – Ale wydaje mi się, że na Ziemi minęło co najmniej parę setek lat.
Uniosła brwi ze zdumieniem i zamyśliła się. Po chwili znów uśmiechnęła się, ale tym razem jej uśmiech sprawił, że po plecach przebiegł mu zimny dreszcz przerażenia.
Podsunęła mu dłoń, na którą przeniósł się posłusznie, po czym posadziła go na swoim ramieniu, w międzyczasie składając na jego małej głowie delikatny, pełen czułości pocałunek.
- Śniłam o pięknych rzeczach, Cael – wyszeptała. – Czeka nas wiele zmian. Miłych zmian.
Zadrżał ponownie. Krwiożerczy uśmiech przeczył łagodnemu głosowi. Podniosła się i otrzepała z kurzu szarą tunikę. Skrzydła rozpostarły się, po czym otuliły ich szarym kokonem.
- Zgłodniałam, Cael. Pora odwiedzić moją wielką rodzinę i sprawdzić jaką nieostrożnością mnie obudzili – wycedziła. Zamknęła oczy, jakby wsłuchując się w coś co było słyszalne tylko dla niej. – Młode płacze, trzeba je utulić – powiedziała tajemniczo. – Ktoś je skrzywdził. Czas na nas, Cael.
Zgodnie z wolą towarzyszki skoncentrował się i już po chwili zniknęli w błysku światła.

*************
*Ran*
Ciężko nawet sobie wyobrazić jak chętnie wróciłbym do roli niewinnego durnia w tych okolicznościach, bo od takiego nie można wymagać ani planowania, ani panowania nad sytuacją. Szczególnie, że ta najwyraźniej zaczęła się, delikatnie mówiąc, wymykać spod kontroli.
Do tego cholernie swędziała mnie przestrzeń między skrzydłami (niewątpliwy objaw obecności demona za plecami), a nawet gdybym dał rady tego miejsca dosięgnąć nie mogłem się podrapać, bo ręce zajmowało mi utrzymywanie w wymiernym bezruchu nienaturalnie wściekłego wampira.
Ze sporą irytacją spojrzałem na Shadraka, który znajdował się w podobnej sytuacji.
- Teraz się już na poważnie pogubiłem – stwierdziłem. – Może mi wyjaśnisz dlaczego twoi przyjaciele rzucili się nam do gardeł?
Cichy śmiech za plecami uświadomił mi, że przynajmniej jedną osobę ta sytuacja bawi. Zresztą czego innego można się spodziewać po kimś kto wśród przodków ma demony?
Shade rzucił mi ponure spojrzenie, po czym wyszeptał coś do ucha swojej Towarzyszce, która momentalnie znieruchomiała z całkiem pustym spojrzeniem. Puścił ją, po czym zbliżył się i zrobił to samo z szamoczącym się w moich objęciach Gabrielem. Dopiero gdy wampir znieruchomiał przyznałem przed samym sobą, że dobrze się stało, bo Gabe dysponował imponującą siłą.
- Czego niby tu nie rozumiesz? – dobiegł mnie zza pleców rozbawiony głos Lary. Obeszła mnie i z bliska spojrzała w pustą twarz Gabriela, a następnie skinęła Shadrakowi głową z uznaniem. – Imponujące.
- Raczej konieczne – wycedził z niezadowoloną miną.
- Dlaczego nas zaatakowali? – zapytałem ze wzrastającą irytacją.
Lara posłała mi rozbawione i lekko pogardliwe spojrzenie, natomiast Shade wyjrzał z zaułka, w którym staliśmy i posłał budynkowi naprzeciwko ponure spojrzenie. Potem odwrócił się i spojrzał na mnie wysoko unosząc brwi.
- Nie czujesz?
- Anioły są nieczułe na wasze zdolności – odezwała się Lara, nim ja zdążyłem zapytać o co mu chodzi. – Tak w ogóle to są nieczułe na zdolności wszystkich innych ras. Nie reagują na nie, ani nawet ich użycia nie wyczuwają. Zresztą podobnie jak demony.
Aż zazgrzytałem zębami na to porównanie.
- To dlaczego ty wiesz o czym mówię? – zapytał Shade podejrzliwie.
Wzruszyła beztrosko ramionami, a czerwone oczy dalej spoglądały kpiąco.
- Jestem półdemonem. Ludzka część mojej natury czuje, a nawet pragnie ulec przymusowi, któremu ulegli wasi przyjaciele, ale ta druga połowa na to nie pozwala.
- Nadal nic z tego nie rozumiem – warknąłem.
- To mnie nie dziwi – półdemonica uśmiechnęła się do mnie wręcz zbyt uroczo. Spojrzałem na nią wściekle, ale ta tylko uśmiechnęła się szerzej.
- Amy najwidoczniej się obudziła. Przynajmniej już wiemy, że na pewno tu jest – powiedział Shade jakby to wszystko wyjaśniało. Z pewną dozą złości zmierzył wzrokiem nieruchomego Gabriela. – Powinien był mnie uprzedzić w jakim kierunku zmierza jej talent.
- Hmm? – mruknąłem pytająco, jednocześnie rozpościerając skrzydła i przyglądają się im krytycznie. Skrzywiłem się widząc zmierzwione pióra po wewnętrznej stronie prawego skrzydła. Zacząłem je wygładzać, jednocześnie składając lewe skrzydło.
Wyczułem ruch i spojrzałem w bok. Lara przysunęła się i z fascynacją przyglądała się czarnym piórom na zewnętrznej stronie skrzydła. Przywykłem już do takiej reakcji, skrzydła zawsze były dla mojej rasy największą dumą. Zignorowałem półdemonicę, wyjątkowo ostrożnie i zręcznie układając czarne lotki.
Niestety to był mój błąd.
- Nie dotyk… - dobiegł mnie krzyk Shade’a.
Gdy poczułem lekkie dotknięcie na wyjątkowo czułym skrzydle, błyskawicznie je cofnąłem. Niestety, nie dość szybko.
Lara bardziej ze zdumieniem niż bólem patrzyła na zakrwawione palce. Posłałem jej wściekłe spojrzenie, ale jako że rana powstała także z mojej winy, wziąłem jej dłoń i korzystając z własnych zdolności, uleczyłem skaleczenia. Jeszcze bardziej mnie to rozwścieczyło, bo przecież mogłem później potrzebować całej siły, którą teraz zużywałem przez bezmyślność półdemonicy.
- Nigdy nie dotykaj moich skrzydeł – warknąłem i odsunąłem się na bezpieczną odległość, wracając do układania piór.
- Co się stało? – zapytała, ale po głosie można było poznać, że jest w lekkim szoku.
- Widać nie wszystko wiesz o aniołach – rozległ się kpiący głos Shade’a. Widać nie mógł sobie darować lekkiej uszczypliwości.
- Znałam kiedyś anioła – powiedziała. – Jej skrzydła nie kaleczyły.
- A jaki miały kolor?
- Sugerujesz, że…
Teraz ja obróciłem głowę i spojrzałem na nią z kpiną, jednocześnie składając skrzydła na plecach.
- Wiesz – wycedziłem. – To, że ludzie twierdzą, że moja rasa wywodzi się od Białych, nie znaczy że jest to prawda.
- Ale…
- To nie czas na takie dyskusje – uciął Shade. – Po prostu pamiętaj, żeby nigdy nie dotykać jego skrzydeł. Każde pióro ma krawędź ostrą jak żyletka. Nie mam pojęcia po co w ogóle próbowałaś ich dotknąć.
Zmieszała się nagle i schowała ręce za plecy.
- Są piękne – odezwała się z zakłopotaniem.
- I śmiertelnie niebezpieczne – dodałem, niby mimochodem. – Więc lepiej trzymaj ręce z dala.
Skinęła posłusznie głową, ale nie odrywała zafascynowanego spojrzenia od moich skrzydeł. Doszedłem do wniosku, że muszę zacząć się pilnować.
- A więc czemu się na nas rzucili? – zapytałem odwracając się do Shade’a.
- Podejrzewam, że to talent Amy zareagował w pełnej skali w sytuacji zagrożenia. Mogę tylko sobie wyobrazić co dzieje się w środku.
- To znaczy?
Lara przewróciła oczyma. Najwyraźniej już wróciła do siebie.
- Ta mała ma zdolność narzucania innym emocji. A skoro zabrano ją dość brutalnie od Towarzysza i stwórcy w jednej osobie, obstawiam że lekko jej odbiło, a reakcja waszych przyjaciół to tylko echo jej emocji. Ty i ja jesteśmy nieczuli na zdolności innych ras, własny hipnotyczny talent Shadraka też go od tego odgradza. Blondyn pewnie dostał najgorszą dawkę, biorąc pod uwagę dodatkowe więzi.
Zamrugałem ze zdumieniem i przypomniałem sobie z jaką agresją Gabe rzucił mi się do gardła. Właściwie to chyba tylko wieloletnie ćwiczenia w walce wręcz i błyskawiczny refleks ocaliły mi życie.
- Malutka Amy potrafi coś takiego? Nieźle – zastanowiłem się. – To oznacza, że odbiło im już na dobre?
Shade wolno pokręcił głową.
- Nie sądzę. Wydaje mi się, że wystarczy dostarczyć Gabe’a na odległość paru kroków od Amy, żeby wszystko zaczęło wracać do normy. Uspokoi się jak poczuje go w pobliżu. Gorszy natomiast jest fakt, że jej bardzo głośny mentalny krzyk, może przyciągnąć kogoś, kogo miałem nadzieję już nigdy nie spotkać.
- Kogo? – zapytałem z zaciekawieniem.
Zmierzył mnie wzrokiem.
- Słyszałeś może o Kerrsameji?
Poczułem jak krew odpływa mi z twarzy.
- Nawet ją kiedyś spotkałem – przełknąłem ciężko. – Dawno temu, zanim zniknęła. Słyszałem, że jej odbiło. Cóż, zawsze była dość wyjątkowa.
- Jedyna w swoim rodzaju – odparł Shade z ponurym uśmiechem. – I to chociażby tylko ze względu na pochodzenie.
- Poznaliście ją? – zapytała Lara z fascynacją. – Ja słyszałam tylko plotki. Od setek lat nikt jej nie widział, ale słyszałam parę niesamowitych historii.
- Na przykład? – zapytałem z pewną dozą zaciekawienia.
- Nooo… - mruknęła marszcząc czoło. – Że jest wynikiem nieudanego eksperymentu.
- Jak ja nie lubię tego słowa – skrzywił się wampir. Potem odetchnął głęboko. – Samo pochodzenie Kerr jest więcej niż niezwykłe, ale nie jest wynikiem żadnego eksperymentu. Raczej dość… dziwnego sparowania się jej rodziców.
- Rzeczywiście, biorąc pod uwagę, że jej matka była białym aniołem a ojciec smokiem, można powiedzieć, że to że Kerr odbiło nie było niczym dziwnym – odezwałem się dość ironicznie. Przecież nikt nie musi wiedzieć, że złotooka złamała mi tym serce. – Biali zawsze byli lekko szurnięci, a smoki są dość nieobliczalne.
Shade zmierzył mnie spojrzeniem, ale utrzymałem kpiący wyraz twarzy.
- Nie sądzę, żeby to jej pochodzenie miało wpływ na to co się później stało – powiedział powoli. – Dopóki jeden z mojej rasy jej nie dorwał miała dość przyjemne usposobienie.
Spiąłem się niemal niedostrzegalnie. Właściwie nigdy się nie dowiedziałem dlaczego Kerr tak bardzo się zmieniła i zerwała ze wszystkimi wszelkie kontakty.
- Co masz na myśli? – chyba jednak mój ton nie był dość obojętny, bo spojrzał na mnie uważniej.
- Paru szalonych idiotów parę wieków temu postanowiło sprawdzić co się stanie jeśli pół-anioła i pół-smoka przemienisz w wampira. Efekt był, delikatnie mówiąc, zabójczy. Każdy kto przyłożył do tego rękę zginął i to dość… spektakularnie.
- Słyszałam, że niewiele z nich zostało – dodała Lara.
Shade skinięciem przyznał jej rację.
- Właściwie, gdyby nie wiadomość pozostawiona przez Kerr, ciężko byłoby uznać to co z nich zostało za coś więcej niż ochłapy mięsa. Wkrótce okazało się też, że w przeciwieństwie do pozostałych przedstawicieli naszej rasy, ona może żywić się tylko krwią innych wampirów. Problem tkwił w tym, że w przeciwieństwie do reszty ona potrzebowała krwi w dużej ilości, nie było szans żeby mogła się pożywić nie zabijając. Wrodzona wrażliwość sprawiła, że zaszyła się z dala od wszystkich i zapadła we właściwy smokom sen, przypominający brak świadomości. Naprawdę nie chciała nikogo krzywdzić. Po jakimś czasie przebudziła się głodna i wyczuła mentalny krzyk młodego wampira, nad którym znęcał się jego stwórca – zauważył moje spojrzenie. – Takie rzeczy czasem się zdarzają.
- O tym co działo się dalej słyszałem – powiedziałem dość smutno. – Załatwiła tamtego wampira, a potem zastrzegła, że tak samo skończy każdy kto będzie źle traktował nowostworzone wampiry. Później jeszcze było głośno o jeszcze paru takich przypadkach, aż w końcu zniknęła. Nie miałem tylko pojęcia jak to się zaczęło.
Opuściłem głowę i zacisnąłem pięści. Zamknąłem z udręką oczy. Biedna Kerr.
Poczułem dłoń Lary na ramieniu. Podniosłem głowę i spojrzałem w jej oczy, pełne współczucia. Zesztywniałem, gdy zorientowałem się jak bardzo się odsłoniłem. Cofnąłem się o krok, strząsając jej rękę. Jestem czarnym aniołem, wojownikiem. Nie potrzebuję niczyjej litości.
- Co teraz zrobimy? – odezwałem się lodowatym głosem.
Cofnęła się, zmieszana. Shade udawał, że niczego nie zauważył, byłem mu za to wdzięczny.
- Ułożymy plan jak dostać się do środka omijając wampiry będące pod wpływem talentu Amy i postaramy się dorwać Xandera zanim zrobi to Kerr.



Rozdział 17

Przykuty do ściany młody wampir powoli uniósł głowę i zamrugał, zdziwiony.
W jeszcze przed chwilą pustym pomieszczeniu, tuż przed nim klęczała piękna i jednocześnie straszna anielica.
Ale czy to na pewno była anielica?
Przyjrzał się uważnie zdumiewającej postaci i zamarł z przerażenia, gdy uświadomił sobie z kim ma doczynienia.
Przyglądała mu się z pewną dozą zaciekawienia, przechylając głowę na jedno ramię.
- Wiesz kim jestem? – zapytała łagodnym głosem, dziwnie nie pasującym do smoczych oczu i pobliźnionej twarzy.
Skinął głową, zbyt przestraszony by się odezwać.
- Skąd?
Odchrząknął, wciągając jednocześnie głęboki haust powietrza, by się uspokoić.
- Lubię wiedzieć w co się pakuję – zażartował niepewnie i został nagrodzony odrobinę krzywym uśmiechem. Wtedy zauważył kolejną zdumiewającą rzecz: na ramieniu dziewczyny siedział malutki, czerwony człowieczek, przyglądający mu się z niemniejszą ciekawością.
- Dlaczego jesteś przykuty do ściany, a jednocześnie w ogóle nie wzbudza to w tobie złości? – zadał nurtujące go pytanie dziwnie głębokim głosem, całkiem niepasującym do mikrej postury.
Michael jakby ze zdumieniem spojrzał na łańcuchy pętające mu ramiona i parsknął odrobinę nerwowym śmiechem. Czyżby to była przyczyna niespodziewanej wizyty?
- Zostałem przykuty dla własnego dobra – oznajmił.
Pionowe źrenice lekko się rozszerzyły.
- Nie rozumiem – patrzyła na niego, jakby jego zachowanie ją szokowało.
Rozluźnił się lekko i uśmiechnął szeroko, dochodząc do wniosku, że najwidoczniej nie musi się czuć zagrożony. Anielica ze zdumieniem przechyliła głowę na drugie ramię, jednocześnie siadając naprzeciw niego po turecku i pochylając się do przodu, jakby chciała się upewnić, że naprawdę jest zadowolony z własnej sytuacji. Gdy uśmiechnął się szerzej – szczerze ubawiony jej konsternacją – zamrugała szybko, a szare skrzydła rozpostarły się i znów złożyły z lekkim łopotem.
- A mówią, że to ja jestem szalona - zmarszczyła zabawnie brwi i pokręciła głową. – Więc dlaczego jesteś przykuty? – ponowiła pytanie.
- Mój brat został wezwany w pilnej sprawie i bał się, że mogę sobie zrobić krzywdę, gdy zostawi mnie samego – wyjaśnił, nadal się uśmiechając.
Zmrużyła niebezpiecznie oczy.
- Czemu nie wziął cię ze sobą?
- Chciał, ale doszedłem do wniosku, że czas sprawdzić czy mogę zostać sam i nie oszaleć – powiedział z zakłopotaniem.
Odchyliła się do tyłu, patrząc na niego z pewną dozą podziwu.
- Nie bałeś się, że jednak nie dasz rady?
Wzruszył ramionami.
- Prędzej czy później trzeba było to sprawdzić.
- Czas ucieka, Kerr – odezwał się nagle niewielki demon.
Anielica zmrużyła złote oczy i przyjrzała się z zastanowieniem Michaelowi.
- Na pewno dobrze się czujesz?
- Nigdy nie czułem się lepiej – powiedział stanowczo.
- To dobrze – uśmiechnęła się, wstając i otrzepując szarą tunikę. – Czyli możesz zostać rozkuty?
Spojrzał na nich oboje ze zdumieniem.
- Przybyliśmy tu, bo potrzebujemy tego pomieszczenia – wyjaśniła szerokim ruchem ręki obejmując odremontowaną piwnicę i krępujące go łańcuchy. – Ktoś mocno naruszył ustanowione przeze mnie zasady i czeka go nauczka.
Michael słyszał na jej temat wystarczająco dużo, by przeniknął go dreszcz przerażenia i jednocześnie satysfakcji, bo jeśli ktoś naruszył zasady to znaczy, że ktoś taki jak on ucierpiał.
Odczytała jego myśli z wyrazu twarzy i uśmiechnęła się lekko, jakby zakłopotana.
- Nie masz nic przeciwko? – zapytała i zrozumiał, że nie chodzi jej tylko o rozkucie go i wypożyczenie piwnicy.
Bez wahania pokręcił głową.
- Cael – powiedziała, nadal spoglądając na młodego wampira z odrobiną zdziwienia.
Nagle krępujące Michaela łańcuchy opadły. Wstał, rozcierając nadgarstki. Trochę się zdziwił, gdy zobaczył, że jest od niego o głowę niższa. Nie zmniejszyło to jednak nawet odrobinę respektu, który wobec niej czuł. Ani współczucia.
Przyjrzał się uważnie niewielkiemu demonowi i przypomniał sobie, że słyszał o tym gatunku. Co prawda myślał, że to tylko mit, ale już jakiś czas temu przekonał się, że najwyraźniej mity trzeba traktować poważnie.
- Jesteś amtial-elem? – zapytał patrząc na czerwoną skórę i purpurowe włosy.
Demon zamrugał i poprawił się na ramieniu dziewczyny.
- Oczytane stworzenie – mruknął. Wyciągnął rękę. – Cael Kerrsameja-el.
Michaela trochę rozbawił ten gest – dłoń demona naprawdę była maleńka – ale nie pokazał tego po sobie i z pełną powagą wyciągnął palec wskazujący, by Cael mógł go uścisnąć. Wiedział, że tworzenie nazwiska od imienia towarzyszy miało podkreślać łączącą ich więź. Po raz pierwszy ucieszył się, że poświęcił przed przemianą tyle czasu na zgłębianie mitów i legend.
- Michael Frost – odparł i cofnął dłoń. - To prawda, że spełniacie życzenia? – zapytał z czystej ciekawości.
Cael uśmiechnął się szeroko, ukazując przy okazji garnitur spiczastych zębów.
- Tylko życzenia tych, którym towarzyszymy – nagle posmutniał. – I tylko w niewielkim zakresie.
Mike nagle z zakłopotaniem zrozumiał, że demonowi jest przykro, że nie może przywrócić swej przyjaciółki do stanu sprzed przemiany.
Zmierzył spojrzeniem niewielką anielicę: szare skrzydła, żółte oczy o pionowych źrenicach, pobliźniony policzek i ukazane w lekkim uśmiechu długie kły. Nic nie mógł poradzić na to, że jej współczuje, ale nie pokazał tego po sobie, by jej nie urazić. Nie dlatego, że się jej bał, ale dlatego, że miał w sobie na tyle empatii, żeby wiedzieć, że zraniłby tym jej dumę.
- Na pewno sobie poradzisz? – zapytała.
Niewiadomo dlaczego poczuł lekkie ukłucie żalu, że przejmuje się nim tylko dlatego, że był na tyle młodym wampirem, by nadal znajdywać się pod jej ochroną.
- Na pewno – odparł stanowczo i przeciągnął się, rozciągając lekko zesztywniałe ramiona. – Pójdę już, gdybyście czegoś potrzebowali, będę w mieszkaniu na górze.
Nagle wyciągnęła rękę i chwyciła, go za przedramię.
- Nie schodź tu. Cokolwiek byś nie usłyszał, po prostu nie przychodź tu, dobrze?
Przełknął ciężko ślinę, uświadamiając sobie co to znaczy. Nie chciała by zobaczył co zrobi ze swoją ofiarą. Szczerze mówiąc, on też nie miał ochoty tego widzieć. Pokiwał głową i ruszył w stronę schodów, jednocześnie zastanawiając się jak wytłumaczy całą historię bratu, gdy ten wróci.
- Michael…? - usłyszał nagle jej głos za plecami. Przystanął i odwrócił się, by spojrzeć na nią pytająco. Coś nagle chwyciło go za gardło, gdy zobaczył jak na niego patrzy. W jej smoczych oczach zdziwienie mieszało się z radością, że ktoś tak po prostu zaakceptował to czym była. – Jesteś niezwykły, wiesz?
Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Ciągle mi to mówią – mrugnął porozumiewawczo i ruszył do drzwi. Jego uśmiech jeszcze się poszerzył, gdy usłyszał za plecami lekki, radosny śmiech.



***
- Cael, jesteś w stu procentach pewny, że masz dobre informacje? – smocze oczy zmrużyły się niebezpiecznie, tuż po tym jak Kerr zlustrowała okolicę spojrzeniem.
- Dlaczego pytasz? – odparł demon z roztargnieniem. Starał się zdrzemnąć póki nie będzie potrzebny, ale wyglądało mu na to, że nic mu z tego planu nie wyjdzie.
- Bo mam dość ciekawy pomysł – uśmiechnęła się wyjątkowo złośliwie. – Sam popatrz jak ciekawie wygląda ta sytuacja.
Cael wychylił się zza jej ramienia bacznie przyglądając się okolicy. Kerr stała tuż przed samym budynkiem, z którego dochodził wręcz ogłuszający mentalny krzyk, ale dla każdego kto by spojrzał w tym kierunku była niezauważalna. Czynienie niewidzialnym zawsze było życzeniem, którego wykonanie wychodziło niewielkiemu demonowi doskonale, z czego był niezmiernie dumny.
Nie rozumiał słów anielicy póki nie zorientował się, że nie są na ulicy sami. Gdy tylko Kerr zauważyła, że dosłyszał mentalną wrzawę, ruszyła w jej kierunku. Weszli w pobliski zaułek i trafili w sam środek narady.
Smocze oczy rozszerzyły się, gdy ujrzała wysoką sylwetkę mężczyzny o ogromnych czarnych skrzydłach.
- Ran… - wyszeptała, zszokowana. Ten natychmiast poderwał głowę i rozejrzał się bacznie, ale niczego nie zobaczył, więc tylko pokręcił głową, jakby ganiąc się za omamy i zwrócił do reszty osób stojących w zaułku.
Kerr przyglądała mu się przez długą chwilę smutnym wzrokiem, więc dopiero po chwili dojrzała drugą znajomą postać. Shadrak, wampir, którego znała tak przed swoją przemianą jak i po, obrzucił spojrzeniem całą grupę, najwyraźniej sfrustrowany.
- Nadal nas niewiele – niemal warknął. – Kit, przecież powiedziałem żebyś przyprowadził, każdego kto tylko się nada.
Kerr podążyła za jego spojrzeniem i otworzyła usta ze zdumienia. Przed nią stał Michael. Chociaż… Ciemnokasztanowe włosy były te same, choć trochę dłuższe. Rysy twarzy i sylwetka identyczne, ale błękitne oczy miały trochę ironiczny wyraz, tak jak lekki uśmiech wykrzywiający usta o idealnym kształcie. To musi być ten brat, pomyślała lekko rozbawiona, bliźnięta!
- Bez urazy, wielki przywódco – odezwał się niskim głosem, który był identyczny jak Michaela, chociaż nie było w nim serdeczności tamtego. – Ale właśnie wziąłem każdego kto się nadał, biorąc pod uwagę sytuacje.
- Czyli tylko ty się nadajesz? – odezwała się białowłosa dziewczyna stojąca obok. – Nie masz o sobie trochę zbyt wysokiego mniemania?
- A miałem kogoś narażać na to? – zapytał, wskazując ruchem ręki stojące obok dwie nieruchome sylwetki.
Anielica zmierzył wzrokiem dwójkę wampirów. Wysoki blondyn i dziewczyna z długimi czarnymi włosami. Oboje o takim samym pustym i bezmyślnym wyrazie twarzy. Jej uwaga skupiła się na blondynie, po czym powiodła zamyślonym wzrokiem w kierunku budynku i z powrotem. Taaak, ta więź była trudna do nie zauważenia.
- Na początku chciałem zabrać mojego brata, ale teraz widzę, że nie miałoby to sensu – dodał po chwili Kit, wzruszają ramionami.
- Dlaczego? – odezwał się Ran. Kerr nie spojrzał na niego, nie mogła.
- Po pierwsze jest młody, po drugie, jak zwykle wykazuje tendencje do bycia moim całkowitym przeciwieństwem – uśmiechnął się ironicznie.
- To znaczy? – zapytała albinoska. Tak właściwie to co robił człowiek w tym towarzystwie?
- Kit ma podobny talent jak Xander – odezwał się Shadrak. – Blokuje talenty innych wampirów. Przyda nam się to by obezwładnić Amy, dopóki się nie uspokoi.
- Więc twój brat ma odwrotny talent? – spytała z zaciekawieniem czerwono oka dziewczyna. – Czyli?
- Czyli wzmacnia cudze talenty – odparł wampir wzruszając ramionami.
- To rzeczywiście przyniosłoby teraz więcej szkody niż pożytku – stwierdził anioł. – Ostatnie czego nam teraz potrzeba to wzmacnianie talentu Amy. I tak wszystkim wampirom w promieniu paru kilometrów odbiło.
- Już nie – powiedział Kit. – Udało mi się to zablokować w obrębie paru metrów od budynku. Ale całkowicie to wygasić będę mógł dopiero, gdy znajdę się w pobliżu waszej przyjaciółki. Cholernie mocno nadaje.
- Zauważyliśmy – odparł Shade, rzucając ponure spojrzenie dwojgu nieruchomych przyjaciół.
- Czyli jaki mamy plan?
- Czekaj… - odezwał się nagle Ran, mrużąc czarne oczy. – Skoro Xander ma identyczny talent jak Kit, to dlaczego sam tego nie wygasi? Tam w środku musi panować niezłe szaleństwo, biorąc pod uwagę wrzaski jakie słyszeliśmy – jakby na potwierdzenie jego słów z budynku dobiegł ich krzyk pełen wściekłości.
- Powiedziałem podobny, nie identyczny – stwierdził Shade. – Talent Xandera zawsze ograniczał się tylko do jego osoby.
- Czyli siedzi tam, sam jeden normalny wśród szaleńców? – powiedziała z rozbawieniem białowłosa dziewczyna.
- To nie jest zabawne, Lara – warknął Ran.
Wzruszyła ramionami.
- W pewnym sensie jest. Po prostu trzeba spojrzeć na to z dystansu.
- Taa, wy, demony, najwięcej wiecie o dystansie.
- Jestem pół-demonem, kretynie – rzuciła mu wściekłe spojrzenie. – I przestań w końcu czepiać się mojej rasy. Pomyślałby kto twoja jest lepsza.
- Każda jest lepsza.
Dziewczyna zbladła, a anioł cofnął się o krok, jakby nagle pożałował tego co powiedział. Nawet Kerr poczuła nagle ochotę by go trzasnąć w głupi łeb, patrząc w udręczone oczy półdemonicy. Usłyszała też oburzone sapanie tuż koło swojego ucha.
- Lara, słuchaj, ja… - Ran odezwał się niepewnie.
- Daruj sobie – osadziła go, nawet nie patrząc w jego kierunku. Zwróciła spojrzenie na Shade’a i odezwała się spokojnie.
- Wracając do mojego pytania, jaki mamy plan?
Shadrak przez chwile krążył spojrzeniem między półdemonicą a aniołem, jakby chciał skomentować to, co zostało przed chwilą powiedziane, ale po chwili rzucił tylko wściekłe spojrzenie Ranowi i dał spokój.
- Plan jest dość prosty. Dostajemy się do środka. Kit bierze Gabriela i wyciszając Amy prowadzi go do niej. Ran zajmie się oszalałymi wampirami, ja muszę dorwać Xandera nim do wydarzeń wtrąci się Kerr.
Czyli biorą mnie pod uwagę, pomyślała z rozbawieniem anielica, jak uroczo.
Nie słuchając już dłużej wróciła pod budynek i przyjrzała mu się z namysłem.
- I na czym polega twój pomysł? – zapytał cicho Cael.
- Wyczuwasz to młode, które tak płacze? – spytała, ignorując go.
- Oczywiście.
- Przenieś mnie tam – nim zdążyła mrugnąć znalazła się w ciemnym pomieszczeniu. Rozejrzała się i gdy zobaczyła młodą wampirzycę, współczucie chwyciło ją za gardło.
Podobnie jak inny widziany dziś wampir była przykuta do ściany, ale nie wykazywała ani odrobiny zadowolenia z tej sytuacji. Rude włosy opadały na twarz, przywierając do mokrych policzków. Szarpała się wściekle, więc jeszcze nie do końca wampirza skóra poprzecierała się na nadgarstkach i po rękach spływała gęsta krew. Kerr przyklękła by lepiej przyjrzeć się opuszczonemu w dół obliczu i mimo, że już wiele razy widziała podobne sytuacje, serce się jej ścisnęło na widok pełnej wściekłości rozpaczy na młodej twarzy.
- Jest świadoma? – zapytał Cael.
Kerr powoli pokręciła przecząco głową, po czym chwyciła ostrożnie dziewczynę za podbródek i uniosła jej twarz do światła. Mały demon aż odchylił się na ramieniu anielicy na widok nienawiści i wściekłości bijących z oblicza młodej wampirzycy. Próbowała obrócić głowę i ugryźć Kerr, ale ta uniemożliwiła jej to mocnym chwytem.
Po chwili anielica puściła ją, wstała i zamyślonym wzrokiem powiodła po ciasnym pomieszczeniu, jednocześnie wyczulając zmysły na resztę budynku. W końcu spojrzała na Caela, a na jej ustach wykwitł złośliwy uśmiech ukazujący długie kły.
- Wycisz ją.
Demon zamrugał, zaskoczony. Z pewną dozą konsternacji rzucił spojrzenie zamkniętym drzwiom, z lekkim przestrachem nasłuchując dochodzących zza nich wściekłych wrzasków.
- To znaczy?
Kerr przechyliła z namysłem głowę.
- Jeśli tylko ją ograniczymy – rozważała na głos. – każdy kto jest pod wpływem jej talentu wróci do normalności. Natomiast jeśli ją ogłuszymy cała reszta razem z nią straci przytomność.
Spojrzała na zamknięte drzwi, a jej uśmiech się poszerzył.
- Shadrak pragnie konfrontacji z winowajcą, inaczej nie chciałby go dorwać przede mną. Lubię go na tyle by mu na to pozwolić.
Cael spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Nie chcesz chyba oddać zdobyczy?
Kerr roześmiała się cicho.
- Oczywiście, że nie. Mogę natomiast pozwolić im porozmawiać. To może być ciekawe. Nigdy do tej pory Shade nie próbował wchodzić mi w drogę.
- Więc co chcesz zrobić?
- Ogłusz dziewczynę, niech zajmą się nią później. My natomiast zaczekamy na Shadraka razem z tym, który jest za to wszystko odpowiedzialny. Oczywiście tak, żeby nikt nie zdawał sobie sprawy z naszej obecności. Najpierw dowiemy się o co w tym wszystkim chodzi, a potem zabiorę co moje – dokończyła z krwiożerczym uśmiechem.
Nie zadając więcej pytań Cael skoncentrował się. Nagle mentalny krzyk zamilkł, niczym ucięty, a rudowłosa dziewczyna, nieprzytomna, zawisła w łańcuchach.
W całym budynku zapadła martwa cisza.

***
next, please
*drapie się po głowie*
rzeczywiście trochę tego jest XD


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikka dnia Wto 22:30 , 14 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Furtka
PostWysłany: Śro 1:03 , 15 Lut 2012 
Giermek

Dołączył: 24 Sty 2012
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Łowczyni


A więc dawaj dawaj Smile

Już zacieram rączki na myśl o czytaniu.... Albo mruczę jak kotek który dostał śmietankę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
PostWysłany: Śro 1:45 , 15 Lut 2012 
Abadonna

Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Płeć: Łowczyni


Rozdział 18
*Gabriel*
Nie ma chyba na tym ani w żadnym innym świecie rzeczy, której nienawidziłbym bardziej niż bezsilności czy ubezwłasnowolnienia. A tak właśnie się teraz czułem.
I niech szlag trafi za to Shade’a.
Skurczysyn był tak zajęty myślą o zemście na Xanderze, że nie zauważył że jestem świadomy i dalej trzymał mnie w szponach swojego talentu. Jedyna władza nad swoim ciałem jaką teraz posiadałem dotyczyła moich oczu, organów wewnętrznych i talentu, więc miałem prawo być wkurwiony.
Pamiętałem jak ogarnęła mnie żądza mordu i rzuciłem się na Rana. Podejrzewam, że gdyby drań nie miał tak błyskawicznego refleksu to złamałbym mu kark jak zapałkę. Nigdy w życiu nie zapomnę tej furii. Więc nawet się ucieszyłem, gdy Shade mnie unieruchomił. Tyle, że zajęty sytuacją i zemstą nie spostrzegł, że już po paru minutach odzyskałem świadomość.
Talent Amy był silny, to fakt. Ale mój własny talent był silniejszy i bardziej rozwinięty. Gdy tylko mgiełka wściekłości opadła mi sprzed oczu zacząłem przekształcać własny umysł w dobrze znany mi sposób. Przeważnie używałem tego, by Cass nie mogła zaglądać mi do głowy. W wampirzych zdolnościach tkwił haczyk, z którego każdy wampir zdawał sobie sprawę. Często się zdarzało, że talent jednego z nas miał wpływ na ludzi – to szeroko znany fakt i często wykorzystywany. Równie znanym faktem było to, że niemal żaden talent nie miał wpływu na zwierzęta. Ja znałem tylko dwa przypadki wampirów, którzy mogli manipulować zwierzętami.
Kiedyś poznałem wampira, którego talent polegał właśnie na tym, że miał niemal nieograniczoną władzę nad zwierzętami.
Drugim przypadkiem był Shade. Nie wiem czy to kwestia wieku czy też może czego innego, ale hipnotyzerskie zdolności dawały skurczysynowi władzę nad każdym żywym stworzeniem. Nic dziwnego, że w naszym społeczeństwie budził postrach.
W każdym razie zdołałem na tyle przekształcić własny umysł, by talent Amy stracił na mnie wpływ. Niestety ograniczało to zdolność logicznego myślenia, ale i ten problem udało mi się rozwiązać, gdy na miejsce przybył Kit. Niewielu zdawało sobie sprawę z faktu, że potrafię skopiować czyjąś zdolność równie łatwo jak wygląd. Nie chwaliłem się tym, bo miałem świadomość, że najprawdopodobniej zaczęto by mnie omijać z lękliwym szacunkiem, jak Shade’a. A coś takiego w ogóle mnie nie pociągało.
Niestety nawet przystosowanie sobie zdolności Kita nie pozwoliło mi odzyskać władzy nad własnym ciałem. Śmieszna sprawa, ale jednak w niektórych plotkach tkwi ziarno prawdy. Siła talentu rzeczywiście rozwijała się z wiekiem, a talent Shadraka miał cholernie dużo czasu na rozwój.
Przez chwilę nawet myślałem nad tym, żeby to jego talent skopiować, ale nie miałoby to za dużo sensu. Gdybym to zrobił otrzymałbym dwustu pięćdziesięcioletnią wersję, która i tak nic by mi nie dała.
Inną kwestią był fakt, że skopiowanie dość specyficznego talentu Kita pozwoliło mi dokonać odkrycia które sprawiło, że poczułem pewnego rodzaju satysfakcję. Kit też zauważył dość dziwne wibracje w powietrzu, ale tylko rozejrzał się i dał sobie spokój, gdy niczego nie zobaczył. Ja natomiast, mając trochę doświadczenia z nadnaturalnymi istotami, skorzystałem z talentu i przybrałem smocze oczy. Już kiedyś się przekonałem, że dosłownie żadna sztuczka czy zdolność nie jest w stanie oszukać oczu smoka.
Wtedy ją zobaczyłem i zdałem sobie sprawę, że to o niej rozmawiali wcześniej moi towarzysze.
Wysoka, piękna anielica o smoczych oczach i długich, wampirzych kłach. A na jej ramieniu mały, czerwony i człekopodobny demon. Amtial-el, rasa która spełnia życzenia, ale tylko te wypowiedziane przez ich towarzyszy.
I mimo, że mam duży szacunek do zdolności i bezwzględności Shade’a, od razu wiedziałem, że nie dorwie Xandera, jeśli ona na to nie pozwoli. Bo mimo tego w co zdawał się wierzyć niewyobrażalnie stary wampir, Kerrsameja wcale nie była szalona.
Gdy odeszła wzmocniłem własny słuch, by móc śledzić jej poczynania chociaż w ten sposób, nawet mimo ogłuszających wrzasków dochodzących z budynku, w którym przetrzymywano Amy, więc nie zdziwiłem się gdy ta ucichła. Bardziej wyczułem niż zobaczyłem, że zgodnie ze słowami anielicy każdy znajdujący się pod wpływem Amy stracił przytomność razem z nią. Cass, znajdująca się w tej samej sytuacji co ja, ale wyczuwalna tylko jako kłębek wściekłości i żądzy mordu, zgasła niczym zdmuchnięta, choć jej ciało nadal pozostawało poddane przymusowi nałożonemu przez Shade’a.
Reszta grupy przestając liczyć się z jakimkolwiek niebezpieczeństwem, z przerażeniem natychmiast rzuciła się w stronę budynku. To, że Shade tak właśnie zareagował sprawiło, że zmalała odrobinę moja wściekłość na niego. Oczywiście nie zmienia to faktu, że gdy tylko odzyskam władzę nad własnym ciałem, porachuję mu kości.
Uwięziony we własnym ciele, przymuszony hipnozą, podążyłem za nimi. Gdy wparowaliśmy do budynku, z właściwą wampirom szybkością, nikt nas nie zatrzymał. Ujrzałem za to całkiem sporo wampirów, którzy upadli tak jak stali. Shade, gnany niepokojem, chwilowo porzucił myśl o zemście i pokierował grupę do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą można było wyczuć Amy. To sprawiło, że uznałem, że nie stłukę go do nieprzytomności.
Ran wyciągnął z pochwy miecz wiszący u pasa i został przy drzwiach wejściowych, na wypadek gdyby Xander postanowił uciec, gdy my będziemy zajęci czym innym. Chociaż wiedziałem, że gdzieś tu jest Kerr, która nie pozwoli uciec zdobyczy, Ran na tyle zyskał tym gestem w moich oczach, że doszedłem do wniosku, że jednak nie przyłożę mu w pysk za obrażanie dziewczyny, która doprowadziła nas do Amy.
Gdy zbiegliśmy schodami w dół, Shade z rozpędu rozniósł w drzazgi drzwi prowadzące do pomieszczenia, w którym przetrzymywano Amy. Gdy ją zobaczyłem moje serce zapłakało z ulgi i bólu. W moich żyłach zagotowała się wściekłość na Shade’a za to, że nie mogę porwać jej w ramiona i wynieść z tego koszmaru. Miała ręce pokrwawione od szarpania się w łańcuchach, a na spokojnej teraz twarzy zakrzepły krwawe łzy.
- To ta wasza przyjaciółka? – dobiegł mnie z boku głos Kita.
Shade podszedł do mojej Towarzyszki, żeby sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Usłyszałem jak odetchnął z ulgą, gdy przekonał się, że tylko straciła przytomność. Znów zawrzałem wściekłością na własną bezsilność.
- Tak – odezwał się czarnowłosy wampir. Bez wysiłku zerwał łańcuchy krępujące Amy i uniósł ją, przyglądając się uważnie. – Na szczęście poza powierzchownymi ranami, które już się goją, nic jej nie jest.
- Zostawimy ją tu póki nie rozprawimy się z tamtym skurczybykiem? – zapytał Kit. Z tonu jego głosu wynikało, że takie rozwiązanie uważał za najlepsze, na co się zjeżyłem.
Shade obrócił głowę w stronę drzwi, na których progu stałem, całkiem bezsilny. Nie spojrzał mi w oczy, więc nie zobaczył czającego się w nich napięcia.
- Mam lepszy pomysł. Musi być przy Gabrielu na wypadek, gdyby odzyskała przytomność – stwierdził po chwili i ruszył w moją stronę. Serce podskoczyło mi z radości, gdy stanął przede mną i odezwał się tym cholernym, hipnotyzującym głosem.
- Weź ją ode mnie i pilnuj.
Moje ręce całkiem bez udziału woli zabrały od niego dziewczynę i przygarnęły do piersi, mniej delikatnie niżbym sobie tego życzył. Gdy jej głowa całkiem bezwładnie spoczęła na moim ramieniu, odetchnąłem głęboko z ulgą. Shade poderwał głowę na ten dźwięk i w końcu spojrzał mi w oczy. Jego własne rozszerzyły się ze zdumienia i dopiero po chwili dotarło do niego co widzi.
- Niech to szlag, jest przytomny – wyszeptał.
- Co mówiłeś, wielki przywódco? – zapytał Kit, który nie dosłyszał jego słów, skupiony najwyraźniej na czym innym.
- Jakimś cudem Gabe jest przytomny – obrócił się do niego ze zdumieniem. Po sekundzie otrząsnął się i znów spojrzał na mnie. – Chociaż… Gabe, jeśli mnie słyszysz, jesteś całkiem przytomny i przy zdrowych zmysłach to zmień dwa razy kolor oczu.
Wykonałem polecenie ciesząc się, że w końcu zorientował się w sytuacji. Shade również odetchnął.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jaka to ulga, stary – powiedział z uśmiechem. Po chwili dodał tym swoim niesamowitym głosem:
- Jesteś wolny.
Przez całe moje ciało przebiegł krótki, bolesny skurcz, ale tylko uśmiechnąłem się szeroko, niewyobrażalnie szczęśliwy, że mogę to zrobić. Delikatnie ułożyłem sobie wygodniej ciało Amy na piersi, pochyliłem głowę i na sekundę zamknąłem oczy, przez chwilę po prostu wdychając znajomy zapach jej włosów.
Potem uniosłem głowę i spojrzałem na najlepszego przyjaciela z wdzięcznością, nie pamiętając nawet, że jeszcze przed chwilą chciałem go stłuc.
- Przykro mi, że przerywam tak wzruszającą chwilę – odezwał się Kit sarkastycznym tonem. – Ale mamy sprawę do załatwienia na górze.
- Xander nie może uciec – powiedział Shade zdecydowanie.
- Nie ucieknie – odparłem lekko zachrypniętym głosem. – Można powiedzieć, że już jest sztywny denat.
Starszy wampir spojrzał na mnie ostro.
- Dlaczego?
Zmrużyłem lekko oczy i uśmiechnąłem się paskudnie.
- Kerr tu jest i nie postanowiła pozwolić ci z nim porozmawiać, zanim się za niego zabierze.
Zbladł. Cholera, pierwszy raz odkąd go znam wyglądał na przerażonego.
- Skąd wiesz?
- Widziałem ją na zewnątrz, gdy staliśmy w zaułku. Potem ją słyszałem.
- Jak to słyszałeś? – zapytał Kit ze zdumieniem. – Jest tak pokręcona, że gada do siebie?
Spojrzałem na niego z lekkim rozbawieniem.
- Ona w ogóle nie jest szalona – powiedziałem z pewnością w głosie, po czym zwróciłem się do Shade’a. – Ma amtial-ela. Jego też widziałem, chociaż jestem niemal pewny, że to on utrzymywał nad nią niewidzialność.
- Więc jakim cudem ich widziałeś? – spytał podejrzliwie.
Przewróciłem oczyma, po czym znów przekształciłem je w smocze.
- Takim cudem.
Zmierzył mnie wzrokiem z namysłem, a potem nagle uśmiechnął się.
- Wiesz, Gabe, chyba cię nie doceniałem.
Uśmiechnąłem się szeroko, jednocześnie patrząc na niego z politowaniem.
- Jak zwykle.
*****

Gdy tylko znaleźliśmy się na górze w powietrzu dało się wyczuć strach Xandera. Uczucie to, niczym zapach doprowadziło nas do pokoju, w którym się znajdował. Idąc i przygarniając Amy mocniej, zastanawiałem się czy to Shade wywołuje to zwierzęce przerażenie.
Gdy weszliśmy do pokoju, który wyglądał na gabinet, przekonałem się, że Xander najwyraźniej uważa Shade’a za mniejsze zło. Scena, która ukazała się moim oczom zdziwiła mnie, choć jeszcze niedawno uważałem, że nic nie jest w stanie tego dokonać. Ucieszyłem się także, że Ran usłyszawszy, że w budynku jest Kerr, został na parterze z Cass. Mogę sobie tylko wyobrazić co by pomyślał, widząc to co ja. Jego mina, gdy rozmawiał o Kerr z Shadrakiem dała mi do zrozumienia, że znał anielicę lepiej niż chciał się do tego przyznać.
Xander został rozkrzyżowany na ścianie i chociaż nikt go do niej niczym nie przywiązał ani nie przykuł, wyglądało na to, że nie może się ruszyć. U jego stóp leżał jeden z tych specjalnych sztyletów, zdolnych zranić wampira. Natomiast na lewo od niego, na szerokim parapecie siedziała całkiem już widzialna szaroskrzydła anielica i ze znudzeniem przyglądała mu się smoczymi oczyma.
Gdy weszliśmy zwróciła spojrzenie na nas i wyraz znudzenia zniknął z jej twarzy. Powolny uśmiech rozchylił jej usta, odsłaniając kły.
- Kopę lat, Shade – odezwała się niskim, jakby zachrypniętym głosem.
- Kerr, twój widok zachwyca, jak zwykle zresztą – odparł sztywno.
Roześmiała się.
- Nigdy nie byłeś dobrym kłamcą – poderwała się i ruszyła w naszą stronę. Zdziwiłem się, gdy nie podeszła do Shade’a stojącego przede mną, tylko wyminęła go i stanęła blisko mnie, pochylając jasnowłosą głowę nad leżącą w moich ramionach wampirzycą.
Po chwili uniosła głowę i spojrzała przez ramię na czarnowłosego wampira.
- Szczerze mówiąc byłam pewna, że najpierw przyjdziecie tutaj, ale cieszę się, że mnie rozczarowaliście. Małej dobrze zrobi obecność Towarzysza – znów spojrzała na mnie, tym razem patrząc mi prosto w oczy. – Nie przedstawisz nas, Shade?
- Wybacz brak dobrych manier – wcale nie wyglądał na zadowolonego z sytuacji. – To mój przyjaciel, Gabriel, a obok niego stoi Christopher, jeden z moich podwładnych. No i Laracamtra, półdemonica, która wskazała nam to miejsce.
Reszta milczała, ale ja poczułem się speszony uważnym spojrzeniem gadzich oczu. Przyglądała mi się, jakby widziała nie tylko mnie, ale i wszystko co jest we mnie. Z trudem powstrzymując nieprzyjemny dreszcz, oswobodziłem prawą rękę i wyciągnąłem ją ostrożnie w kierunku anielicy.
- Dziękuję.
Zdumiona, szeroko otworzyła oczy.
- Za co?
- Za to, że pomogłaś Amy – odparłem pewnym głosem.
Mały demon na jej ramieniu posłał mi rozbawiony uśmiech.
- Doprawdy, aż dziw co się przez te wieki z tymi wampirami porobiło. Ktoś wam zafundował kurs tolerancji?
Spojrzałem na niego niepewnie.
- Nie rozumiem.
- Niewiarygodne, nawet słucha co mówię – powiedział kpiąco. – Zwykle, gdy Kerr się gdzieś pojawia, natychmiast chwytacie za broń z nikłą nadzieją na to, że może jednak uda się ją…
- Cael, zamilcz – ucięła zimno, po czym dość niepewnym ruchem ujęła moją dłoń. – Nie ma za co. Dbaj o nią.
Uśmiechnąłem się szeroko i trochę zawadiacko.
- Na pewno będę.
Cofnęła się, jakby skrępowana, wróciła na swoje miejsce pod oknem i zwróciła się do Shade’a.
- Słyszałam, że chciałeś coś załatwić z tym osobnikiem – powiedziała wskazując Xandera.
- Może mówić?
- Oczywiście – przez chwilę, z niewiadomego powodu, wyglądała na oburzoną. – Możesz z nim porozmawiać. Ale streszczaj się – dodała i jej smocze oczy rozbłysły. – Zgłodniałam przez to wszystko.
Na te słowa z gardła Xandera wyrwał się skowyt zwierzęcego przerażenia.
- Kerr… - Shade zaczął cichym, proszącym tonem.
Ta pokręciła zdecydowanie głową, a demon na jej ramieniu uśmiechnął się wyjątkowo złośliwie.
- Nie zaczynaj, Shadrak. Już parokrotnie dyskutowaliśmy na ten temat. Już i tak wyświadczyłam ci dużą uprzejmość, pozwalając z nim porozmawiać. Sam zafundował sobie moją wizytę. Nie miałam co prawda zamiaru ujawniać swojej obecności, ale mnie do tego zmusił. Widzisz ten sztylet? – wskazała. – Gdy zorientował się w sytuacji, zamiast stawić jej czoło, jak mężczyzna, próbował się zabić. Gdyby nie to, może nawet zastanowiłabym się czy ci go nie oddać, choćby ze względu na starą znajomość, ale przepadło. Więc załatw z nim co masz do załatwienia i daj spokój prośbom.
Z Shade’a jakby uszło powietrze, ale też wcale nie wyglądał na zaskoczonego i nawet nie próbował dyskutować, co wydało mi się dziwne. Podszedł do Xandera i stanął tak, by ten mógł go widzieć.
- Shadrak…
- Lepiej nie trać sił na błaganie o litość – poradził mu zimno. – Trzeba było o tym pomyśleć, zanim zabrałeś się za zdradzanie własnej rasy.
Domyśliłem się, że nie chodzi mu tylko o ostatnie wydarzenia.
- To wszystko twoja wina – wysyczał nienawistnie Xander.
Pięść Shade’a wystrzeliła błyskawicznie i z ogromną siłą trzasnęła unieruchomionego wampira w szczękę.
- Shade – mruknęła Kerr, jednocześnie siadając wygodnie i zakładając jedną nogę na drugą. – Psujesz mi posiłek.
Zwrócił na nią krwawoczerwone spojrzenie, po czym opanował się, cofnął o krok i odetchnął głęboko.
- Wybacz, Kerr – uśmiechnął się z zadumą i spojrzał na znienawidzonego wampira. – Wiesz, wydaje mi się, że rozumiałem cię, gdy mnie zdradziłeś dwieście pięćdziesiąt lat temu. Była to jedna z rzeczy, nad którą się zastanawiałem przykuty do ściany w ciemnym lochu i otumaniony narkotykami. Na początku, nawet już po tym jak się stamtąd wydostałem, byłem niewiarygodnie wściekły i rozszarpałbym cię, gdybym się dorwał. Później doszedłem do wniosku, że gdyby nie ty nie poznałbym swojej Towarzyszki i przeszła mi wściekłość. Gdybyś się ujawnił zostałbyś przykładnie ukarany za zdradę, ale mógłbyś wrócić do naszego społeczeństwa.
Xander utkwił w nim zszokowane spojrzenie, po czym powiódł wzrokiem ku Amy, spoczywającej w moich ramionach. Objąłem ją mocniej i rzuciłem mu nienawistne spojrzenie.
Nagle Shade roześmiał się ponuro, sprawiając że wszyscy skupili na nim uwagę.
- Zastanawiałem się czemu, u licha, porwałeś Amy – powiedział po chwili. – Ale to była pomyłka, prawda? To moją Towarzyszkę chciałeś dorwać. Wtedy musiałbym zrobić to, czego byś zażądał. Dlatego nikt tutaj nie był przygotowany na szał młodego wampira oderwanego od Towarzysza. I dlatego nie spodziewałeś się pojawienia Kerr. Bo przecież jesteś na tyle stary, żeby wiedzieć, że porywając młodą wampirzycę od jej Towarzysza skazujesz się na śmierć. I to nieprzyjemną. To nie Amy chciałeś dorwać, ale Cassandrę. Tyle, że Ran po raz kolejny doprowadził ją do szału i wyszła z domu Gabriela tylnym wyjściem. A ty pewnie powiedziałeś swoim ludziom, że mają porwać wampirzycę, która wyjdzie z tego domu, sam przecież nigdy nie widziałeś Cass, a o tym, że Amy już przeszła przemianę wie niewielu.
Xander warknął wściekle.
- Gdyby ci idioci…
- Milcz – przerwał mu złotooki wampir. – Wyjaśnij mi tylko jedno. Dlaczego, do diabła, wróciłeś po dwustu pięćdziesięciu latach, wymyśliłeś broń zdolną odebrać wampirowi życie i zacząłeś nasyłać ludzi na przedstawicieli własnej rasy?
Kerr usłyszawszy to znieruchomiała, a pionowe źrenice jej żółtych oczu jeszcze bardziej się zwęziły.
- No proszę – wyszeptała uśmiechając się powolnym, drapieżnym uśmiechem.
Xander rzucił jej przerażone spojrzenie, przełknął ciężko ślinę, po czym nagle spojrzał na Shade’a z pogardą.
- Jeszcze na to nie wpadłeś, staruszku? – wysyczał. – We wszystkim chodziło o ciebie, tylko o ciebie. Gdybym cię zarżnął mógłbym wrócić, a jeszcze wszyscy twoi wrogowie hucznie by mnie powitali. Nikt nawet by się na ciebie nie obejrzał…
- I tu się mylisz – odezwałem się uprzejmie, kryjąc wrzącą pod skórą wściekłość. – Nawet gdybyś jakimś cudem dorwał Shade’a, nie żyłbyś na tyle długo by cieszyć się powrotem do społeczeństwa. Do uprzykrzenia ci nieśmiertelności ustawiłaby się długa kolejka, ze mną na czele.
- „Uprzykrzenia nieśmiertelności”? – powtórzyła z namysłem Kerr. Wyglądała na zaciekawioną. – Dlaczego nie do… zarżnięcia?
Uśmiechnąłem się do niej czarująco.
- Ponieważ byłaby to niewymierna kara. Nasza rasa ma problem z pozbywaniem się pokręconych lub po prostu złych jednostek, więc już parę wieków temu wymyślono parę ciekawych sposobów na to ukarać winnego złamania naszych reguł…
- Dość – urwał Shade naszą dyskusję. Wyglądał na zmęczonego. Jego ramiona opadły. – Dowiedziałem się wszystkiego co chciałem wiedzieć. Kerr, jest twój.
- Shadrak, nie możesz… - zawył Xander.
- Milcz. Sam sobie zgotowałeś taki los – warknął wściekle czarnowłosy. W jego głosie przebrzmiewał talent, więc Xander tylko kłapnął szczęką zamykając usta, mimo że nie wyglądał na pogodzonego z losem.
Kerr roześmiała się dźwięcznie i wstała. Obróciła głowę i spojrzała znacząco na małego demona. Ten zmrużył purpurowe oczy i w tej samej chwili Xander rozpłynął się w powietrzu.
Teleportacja, przebiegło mi przez myśl. Cóż, widać towarzystwo amtial-elów naprawdę było pożyteczne.
- Czas na mnie – odezwała się raźno. Uśmiechała się szeroko. A mnie przebiegł zimny dreszcz na myśl o tym, do czego tak jej się śpieszy. W tej samej chwili spojrzała na mnie. – Miło cię było poznać, Gabriel. Mam przeczucie, że jeszcze się spotkamy. Lepiej dotrzymaj obietnicy i dbaj o moją podopieczną. Idziemy, Cael.
I zniknęli oboje.
Wszyscy w pomieszczeniu odetchnęli głęboko. Przygarnąłem Amy do siebie mocniej i przymknąłem oczy.
- Cóż… - rozległ się obok głos Lary. - …trzeba powiedzieć, że dziewczyna ma ciekawą osobowość.
Nagle roześmiałem się głośno, myśląc, że półdemonica tym stwierdzeniem trafiła w dziesiątkę.
***
END
...dużo, aż chciałabym sobie przypomnieć ile to pisałam...


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Furtka
PostWysłany: Śro 23:50 , 15 Lut 2012 
Giermek

Dołączył: 24 Sty 2012
Posty: 86
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Łowczyni


Pochłonełam całość.

Bardzo dziękuję. Moje wrażenia przesłałam na priva.


Brakuje mi Twoich opowiadań - i Co widzę na innym forum?? - nowe opowiadanie "Ciemny los". Fajnie bo to jakby kontynuacja tego opowiadania. Czy napisałaś kolejny rozdział?

Czy zamierzasz wrócić do pisania? Wyobraź sobie takiego skomlącego szczeniaczka albo mruczączego malutkiego kotka - to ja łąsząca się o więcej!!!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Furtka dnia Sob 13:53 , 18 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
karo
PostWysłany: Pon 1:04 , 26 Lis 2012 
Człowiek

Dołączył: 01 Lis 2012
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


taaa cóóóż SmileSmile to było niesamowite:); dlaczego nie można znaleźć więcej takich opowiadań? treść , główna fabuła z wątkmi pobocznymi , opisy myśli poszczególnych osób - to wszystko bylo niesamowite Smile jestem pod wielkim wrażeniem i dziękuje za mozliwość przeczytania tej historii

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harietta
PostWysłany: Wto 7:53 , 11 Gru 2012 
Hellchaser

Dołączył: 01 Wrz 2011
Posty: 1325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bielsko-biała
Płeć: Łowczyni


boskie Padam wkoncu udało mi sie doczytac Wink i nie załuje przemeczonych oczu Hyhy
dzieki Mikka Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez harietta dnia Wto 7:54 , 11 Gru 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
PostWysłany: Wto 14:05 , 11 Gru 2012 
Abadonna

Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1136
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Płeć: Łowczyni


dzięki za miłe słowa :hamster_smile:

czy zamierzam wrócić do pisania? pewnie w koncu tak - ciągle coś mi się kołacze po głowie - jednak jak na razie nie moge sie zmotywować.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)

Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Strona 1 z 1
Forum www.darkhunterfans.fora.pl Strona Główna  ~  Opowiadania

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu


 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach